[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w namiętną dyskusję. Wreszcie dwóch podeszło do skutego inspektora a trzeci, pełen
obaw, pozostał z tyłu.
- Dyskutują na temat możliwości... że siedzi na tobie... - Sam Kasdeya nie
rozumiał jeszcze istoty zaistniałego zdarzenia.
Dwaj strażnicy dokładnie obejrzeli szyję i ramiona Wildheita. Niczego
oczywiście nie znaleźli, chociaż Coul pozostawał nadal ulotnie obecny. Pierwszego
strażnika zachęcano do dalszego torturowania jeńca, lecz odmówił, tłumacząc, że nie
jest w stanie pracować z powodu odniesionych obrażeń. Wobec tego jeden z
pozostałych wyciągnął szpilę z paleniska i z groźnym narzędziem w dłoni pospieszył
w stronę Wildheita. Zraniony strażnik cofnął się natychmiast przekonany że, zobaczył
przycupnięte, złowrogie wcielenie bóstwa. Krzykiem przestrzegł swojego kolegę ze
szpilą, który to zlekceważył. Wildheit poczuł gwałtownie wzmagający się ból
ramienia. Wstąpiła w niego odwaga. Czekał na niespodziewane wypadki
Gdzieś w oddali dał się słyszeć podobny do grzmotu odgłos. Mężczyzna z
rozżarzoną igłą zatrzymał się i potrząsnął głową, jakby podejrzewał, że dźwięk ma
swoje źródło we wnętrzu jego własnej czaszki. Następny grzmot był bardziej donośny
i bliższy. Metalowe ściany komory zareagowały silną wibracją. Jeden ze strażników,
sądząc, że wszystko to dzieje się gdzieś na statku, wybiegł by ustalić przyczynę.
Mężczyzna ze szpilą nie zatrzymał się. Potem uderzył piorun.
Coś czarnego, co jakby eksplodowało na środku pomieszczenia, wymierzało
dookoła miękkie, ale obezwładniające ciosy. Palenisko natychmiast wygasło, a szpila,
którą strażnik trzymał w dłoni, wbiła mu się głęboko w rękę. Czarna trąba
powietrzna, czy coś w tym rodzaju, oplotła wnętrze swymi skręconymi,
niewidocznymi mackami. Jakieś osobliwe siły unosiły w górę wszystkie
nieumocowane przedmioty, które obijały się z łoskotem i brzękiem o metalowe
ściany. Następnie spirala podmuchu zacisnęła się jeszcze mocniej, usypując wszystko
w jeden stos na środku pomieszczenia. Znalazły się tu także ciała dwóch strażników.
Ich twarze były szare jak popiół, a przyczyna śmierci niewyjaśniona.
Strażnik, który opuścił pomieszczenie, aby sprawdzić, skąd biorą się grzmoty,
wrócił teraz do drzwi. Stanął jak wryty. Ogarnął spojrzeniem obraz śmierci i
zniszczenia, i chwycił broń, by zabić tego, którego uznał za winowajcę - inspektora.
Głos z zewnątrz, który był głosem Zecola, wydał gwałtowny zakaz. Uzbrojony
mężczyzna potrząsnął głową na znak sprzeciwu i strzelił. Broń wypaliła mu w twarz i
runął jak długi obryzgując krwią. Pojawił się w nich Zecol i zamarł, bojąc się
przekroczyć próg. W jego oczach malowała się głęboka powaga, kiedy usiłował
zrozumieć, co zaszło.
- Jak na człowieka skrępowanego posiadasz, inspektorze, nadzwyczajnie
niszczącą moc. - Kasdeya musiał przezwyciężyć osłupienie, by móc przetłumaczyć
słowa Zecola.
- No cóż - powiedział Wildheit. - Powinieneś zobaczyć, jakie szkody potrafię
wyrządzać, kiedy mam wolne ręce!
Jakby na dowód jego mocy, jarzmo rozleciało się nagle na kawałki, a klamry
spinające ramiona utworzyły coś w rodzaju naramienników. Żelaza, do których
przytwierdzone były jego stopy oderwały się tak gwałtownie, że poszczególne
kawałki rozleciały się daleko po wszystkich kątach pomieszczenia. Na dodatek
ogniwa łańcucha krępującego mu kostki, pospadały na pokład oddzielnie, nietknięte.
A Nad-inspektor nie poruszył nawet jednym mięśniem.
- Czy to wystarczy? - spytał Zecola. - A może mam zademonstrować ci coś
więcej?
- Myślę, że już swoje udowodniłeś, inspektorze, co z ciebie za stwór? -
gniewne spojrzenie komandora zwiastowało burzę.
- Jak już powiedziałem, uosabiam, komandorze, zarówno twoich przodków,
jak i następców. Jestem jedną ze złotych bestii, które zadręczały was w przeszłości,
dręczą obecnie i będą dręczyć w przyszłości.
Zecol, potrząsając głową, poprowadził Wildheita z powrotem do obszernego,
białego pomieszczenia i oparł się o stół, zamiast za nim siąść. Rozstawieni po kątach
strażnicy nerwowo manipulowali przy broni, ale tym razem już nie kierowali jej ku
więźniom. Najwyraźniej dotarła do nich wiadomość o losie ich kolegi po fachu, który
próbował strzelać do Nad-inspektora. Przez kilka sekund Wildheit badawczo
przyglądał się oficerowi.
- Rozumiem, że nie przekonałem cię jeszcze dostatecznie, Komandorze. To
nieroztropne z twojej strony, że podejrzewasz mnie o jakieś sztuczki, chociaż nie
potrafisz wykryć, w jaki sposób ich dokonałem. Co byś powiedział na jeszcze jeden
przykład, który wykaże, jak wielka różnica klas nas dzieli?
- To szaleństwo!
- Czy masz jakichś ludzi wprawnych w walce wręcz?
- Wielu doskonałych.
- Wyznacz trzech, którzy staną do walki na śmierć i życie. Wezwij także
pięćdziesięciu z załogi na świadków. To dla ciebie jedyna szansa. Tylko tak możesz
zabić rozwijającą się legendę.
- Tylko trzech ludzi przeciwko tobie i twojej magii, inspektorze? Czy to jest
ta pułapka, którą na mnie zastawiasz
- Zecol, zamyślony, uniósł swą wielką głowę.
- Wcale nie! Proponowałem trzech twoich ludzi przeciwko jednej
dziewczynie.
- O ile wiem, ona nie dysponuje legendarną bronią nad-inspektorów. - Oczy
Zecola wyrażały poważne wątpliwości. Spojrzał na strażników, którzy z
zainteresowaniem przysłuchiwali się rozmowie, udając, że nie dociera do nich ani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl
  • >