[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 nie pod postaciÄ… jakiejÅ› namacalnej formy, lecz klimatu, stwarzanego przez
ciemne dżungle i głębokie, stare rzeki. Być może tam właśnie, w końcu będzie
mógł poczuć się sobą.
Elryk przeczesał palcami swe mlecznobiałe włosy, a w jego oczach pojawił
się wyraz udręki. Mógł być ostatnim ze swego rodu, ale niejako odszczepieniec.
Smiorgan się mylił. Elryk wiedział, że wszystko, co istnieje, ma także swe prze-
ciwieństwo. W niebezpieczeństwie można znalezć spokój. A w takim razie, oczy-
wiście, w spokoju tkwi niebezpieczeństwo. Jako niedoskonała istota w takimż
samym świecie zawsze będzie wiódł życie pełne paradoksów, bo z nich można
wydobyć prawdę. Dlatego też filozofowie i wróżbici cieszą się tak ogromnym po-
wodzeniem. W doskonałym świecie nie byłoby dla nich miejsca. W świecie nie-
doskonałym tajemnice nie miały rozwiązania i stąd brała się wielka liczba możli-
wych rozwiązań.
Rankiem trzeciego dnia podróżnicy ujrzeli przed sobą ląd i szkuner pożeglo-
wał wzdłuż piaszczystych brzegów wielkiej delty, by w końcu zakotwiczyć u uj-
ścia ciemnej, nie posiadającej żadnej nazwy rzeki.
Rozdział 3
Nadszedł wieczór i słońce poczęło zachodzić za czarne sylwety potężnych
drzew. Z dżungli napływały prastare, balsamiczne wonie, a w półmroku dały się
słyszeć głosy przeróżnych ptaków i zwierząt. Elryk niecierpliwił się, by jak naj-
szybciej wyruszyć w górę rzeki. Sen  który nigdy nie był częstym gościem 
teraz opuÅ›ciÅ‚ go zupeÅ‚nie. Melnibonéanin staÅ‚ bez ruchu na pokÅ‚adzie. Jego oczy
z rzadka tylko przysłaniały się powiekami, a umysł prawie całkowicie pogrążył się
w letargu, jak gdyby w następstwie szoku. Promienie słońca padały na twarz al-
binosa i rzucały czarne cienie na żaglowiec. Potem zapadł zmrok. Pod księżycem
i gwiazdami zapanował spokój. Elryk zapragnął, by wchłonęła go dżungla. Ma-
rzył, by stać się jednością z drzewami, zaroślami i skradającymi się stworzeniami.
Chciał przestać myśleć. Wciągnął w płuca łyk żywicznego powietrza, jak gdyby
dzięki temu mogło się spełnić to nagłe pragnienie. Brzęczenie owadów brzmiało
w uszach albinosa niczym szemrzący głos, nawołujący, by zagłębił się w prastary
las. A jednak nie mógł się ani poruszyć, ani odpowiedzieć. W końcu pojawił się
hrabia Smiorgan, dotknÄ…Å‚ ramienia Elryka i coÅ› rzekÅ‚. Melnibonéanin zszedÅ‚ bier-
nie pod pokład, owinął się płaszczem i położył w swojej koi, wciąż nasłuchując
odgłosów dżungli.
Nawet książę Avan wyglądał na szczególnie zamyślonego, gdy następnego
ranka podnosili kotwicę i wiosłując rozpoczynali podróż pod prąd leniwie płyną-
cej rzeki. Ponad statkiem rozpościerało się prawie szczelne sklepienie liści, tak
że wszystkim zdawało się, że wpływają do mrocznego, olbrzymiego tunelu, po-
zostawiając za sobą wraz z otwartym morzem również światło słoneczne. Jaskra-
we kwiaty wyglądały spośród zwieszających się z liściastego baldachimu pnączy,
które czepiały się masztów sunącego po rzece statku. Szczuropodobne stworze-
nia o długich ramionach huśtały się na gałęziach, zerkając na podróżnych błysz-
czącymi, mądrymi oczyma. Rzeka zakręciła i morze zniknęło z pola widzenia.
Pojedyncze promienie słońca padające na pokład nabrały zielonkawego odcienia.
Elryk wzmógł czujność, po raz pierwszy odkąd zgodził się towarzyszyć księciu
Avanowi. Z uwagą przypatrywał się dżungli i czarnej wodzie, nad którą unosiły
się chmary owadów przypominających kłębiące się obłoki mgły. Na ciemnej po-
111
wierzchni pływały kwiaty niczym krople krwi w atramencie. Zewsząd dobiegały
szelesty, niespodziewane skrzeczenia, szczekania, a także pluskanie ryb i wod-
nych stworzeń, polujących na swe ofiary, spłoszone przez wiosła statku, które
zagłębiały się w pokłady wodorostów, wywabiając kryjące się tam istoty. Załoga
zaczęła narzekać na ukąszenia owadów. Jedynie Elryk nie był przez nie niepoko-
jony. Być może krew albinosa nie stanowiła godnego pożądania pokarmu.
Książę Avan stanÄ…Å‚ obok Melnibonéanina. Vilmirianin plasnÄ…Å‚ siÄ™ rÄ™kÄ… po czo-
le.
 Wyglądasz dziś bardziej pogodnie, książę Elryku.
Ten uśmiechnął się z nieobecnym wyrazem twarzy.
 Może i mam lepszy humor.
 Muszę przyznać, że uważam okoliczności za niezbyt sprzyjające. Będę rad,
gdy wreszcie dopłyniemy do miasta.
 Wciąż wierzysz, że je znajdziemy?
 ZmieniÄ™ swe przekonania dopiero wtedy, gdy centymetr po centymetrze
przeczeszemy wyspę, ku której zmierzamy.
Elryka tak dalece pochłonęła atmosfera tej dzikiej krainy, że niemal przestał
zwracać uwagę na statek i swych towarzyszy. Szkuner ciągnął z wolna w górę
rzeki, poruszając się niewiele szybciej niż idący piechotą człowiek.
Kilka dni minęło dla Melnibonéanina prawie niezauważalnie, jako że dżungla
się nie zmieniała. Nagle jednak rzeka rozszerzyła się, a w sklepieniu liści powstała
luka, przez którą wędrowcy mogli ujrzeć otwarte niebo i krążącą na nim chmarę
olbrzymich ptaków, spłoszonych nagłym pojawieniem się żaglowca. Widok ten
uradowaÅ‚ wszystkich poza Elrykiem. Ogólny nastrój poprawiÅ‚ siÄ™. Melnibonéanin
zszedł pod pokład.
Atak nastąpił niemal natychmiast. Uszu podróżników dobiegł świszczący od-
głos, następnie krzyk i jeden z żeglarzy zwinął się z bólu i padł, obejmując rę-
kami żołądek, w który wbił się szary, cienki, półkolisty przedmiot. Jedna z rej
z trzaskiem zwaliła się na poszycie szkunera, ciągnąc za sobą żagiel i olinowa-
nie. Czyjeś pozbawione głowy ciało postąpiło cztery kroki naprzód, nim runęło
bezwładnie. Krew buchała z obrzydliwej jamy, w której niegdyś osadzona była
szyja. Zewsząd nadbiegały świszczące odgłosy. Elryk usłyszał hałas i pospieszył
z powrotem na pokład, przypinając miecz. Pierwszą osobą, którą zobaczył, był
Smiorgan. Aysy mężczyzna, wyglądając na zatrwożonego, kulił się przy relingu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl