[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kupił sportowy samochód, zapuścił włosy. Zamienił okulary na
szkła kontaktowe, zaczął biegać. Wszystkie te zmiany spowodo-
wały, że zainteresowały się nim kobiety. July próbowała tłuma-
czyć sobie, że tego właśnie chciała, jego gruntownej przemiany.
Nie mogła jednak przestać myśleć, że zniknął mężczyzna, którego
poznała, a na jego miejscu pojawił się ktoś płytki i próżny.
Kiedyś poszła do niego tuż po zajęciach. Zastała go w namięt-
nym uścisku z piękną blondynką o figurze modelki. July stała w
drzwiach, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. W ręku ściskała
klucze.
- Dexter - przemówiła wreszcie. Oderwał usta od tamtej
kobiety i spojrzał na nią. - Co się dzieje?
- Dobrze, że się dowiedziałaś - odpowiedział, zupełnie spo-
kojny. - Mam już dosyć ukrywania się. Kocham Jennifer. Przy
niej, w przeciwieństwie do ciebie, nie czuję się jak pasożyt. Mię-
55
S
R
dzy nami wszystko skończone, July.
Stała w progu, ogłuszona wiadomością. Jak mógł w ten sposób
z nią postąpić po tym wszystkim, co mu dała?
Nawet teraz, chociaż minęło kilka lat, wciąż płonęła wstydem
na myśl o tym, co zrobiła. Podbiegła do niego, chwyciła za ramię.
- Dlaczego, Dexter? - spytała. - Gdzie popełniłam błąd?
Przecież robiłam dla ciebie wszystko...
- No właśnie, na tym polega problem - odrzekł chłodno.
- Za dużo dajesz. To przytłacza.
Nie mogła zrozumieć. Czy można dać zbyt dużo, zwłaszcza
gdy się kogoś kocha? Przecież na tym polega miłość, na dawaniu.
Westchnęła ciężko. Historia z Dexterem niczego jej nie na-
uczyła, nie potrafiła przestać dawać, nie umiała być szczęśliwa,
jeśli nie uszczęśliwiała ludzi. Wiedziała o tym dobrze. Powinna
jednak pamiętać, aby w podobny sposób nie zaangażować się w
związek z Tuckerem. Może powinna porzucić plan jego przemia-
ny? Po co łamać sobie serce?
Podjęte postanowienie dodało jej energii. Podeszła do okna,
aby zasunąć zasłony, kiedy jej uwagę przykuł ruch na podwórzu.
Mężczyzna w grubym płaszczu niósł na ramieniu duże kartonowe
pudło. July wytężyła wzrok. Ach, to jeden z jej nowych sąsiadów.
Po co łaził w środku nocy, w dodatku w taką pogodę? Ciekawość
nie pozwalała jej odejść od okna.
Mężczyzna spojrzał w prawo, potem w lewo, po czym sięgnął do
kieszeni po klucze i wszedł na schodki. Pod śniegiem
musiał natrafić na lód, bo nagle pośliznął się i upadł. Pudło runęło
na ziemię obok niego. On sam leżał oszołomiony, bez ruchu, i pa-
trzył w niebo.
- O Boże! - July zakryła usta dłonią. Mógł się zranić, uderzył
głową o schody. Może jest nieprzytomny? Pewnie krwawi, gotów
zamarznąć na tym zimnie.
56
S
R
Bez wahania pobiegła do przedpokoju, chwyciła płaszcz i
włożyła buty. Wybiegła z domu, zaaferowana nieszczęściem.
Tucker wiedział, że jego słowa zraniły July. Nie chciał tego,
ale czy miał wybór? Stracił panowanie nad sobą, pocałował ją i
nie mógł wrócić do równowagi. Pragnął jej tak bardzo, że nie po-
trafił racjonalnie myśleć. Podał pierwszy argument, jaki przyszedł
mu do głowy, wiedząc dobrze, że skutecznie ją tym odepchnie.
Doskonale pamiętał wyraz rozczarowania w jej oczach. Na
wspomnienie tego miał ochotę odgryzć sobie język. Z drugiej
strony pozwoliło mu to odejść szybko i skutecznie nie tylko z jej
mieszkania, ale i z życia.
Zadrżał z zimna, poprawił koc pod pachą. Pachniał słodko
i świeżo, zupełnie jak ona. Westchnął, przestąpił z nogi na nogę.
Starał się zająć myśli czymś innym, ale July zdominowała je cał-
kowicie. Nie przemyślał dobrze swojego planu. Nie powinien wy-
korzystywać jej dobroci, nie był w porządku. Dręczyły go wyrzuty
sumienia.
Przysiadł na schodkach z tyłu budynku, chroniąc się przed
wiatrem. Doskonała kryjówka, wystarczy, by wychylił się trochę,
aby widzieć drzwi braci Stravanos, a jednocześnie mógł pozosta-
wać w cieniu. W ich mieszkaniu paliło się światło. Przenikliwe
zimno sprawiało, że zaczęły mu marznąć palce. Mógł leżeć na ka-
napie, w ciepłym mieszkaniu...
Skoncentruj się, Haynes. Pamiętaj, że jesteś w pracy. Masz za-
danie do wykonania. Tuż obok ukrywają się grozni przestępcy.
Upominanie siebie niewiele jednak pomagało, jego myśli
wciąż krążyły wokół, July. Słyszał jej radosny śmiech, usta wciąż
pamiętały jej pocałunki, a palce jej gładką skórę. Dotknął dłonią
czoła, wyobraznia podsuwała mu coraz śmielsze obrazy.
57
S
R
Dobrze zrobił, wychodząc. Zranił ją, to prawda, ale im pózniej
by to zrobił, tym większą krzywdę by wyrządził. Poza tym nigdy
nie dowie się, że wykorzystywał ją do swoich celów, argumento-
wał. Jednak rozumowanie to wcale nie zmniejszyło jego wyrzutów
sumienia. Kichnął. A niech to!
Brakowało mu tylko przeziębienia. Czekał. Na co?
Już prawie zasnął, kiedy usłyszał kroki. Ktoś nadchodził od
strony ulicy. Znieg tłumił nieco odgłos kroków. Wszedł na po-
dwórko. Tucker przylgnął do ściany. Może to któryś z braci Stra-
vanos? Usłyszał kaszlnięcie, brzęk kluczy, potem niespodziewany
huk i odgłos upadającego ciała. Nie mógł zapanować nad cieka-
wością i wyjrzał z ukrycia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl