[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mogąc puszczać się na ocean dla wątłości mojego statku i braku zapasów, postanowiłem że-
glować dalej jeszcze na południe, aby dosięgnąć osad europejskich na brzegach Senegambii.
Czwartego dnia po opuszczeniu brzegów, na których zabiłem lwa, a dziewiątego po
ucieczce z Sale zapasy żywności były na schyłku, pożeglowałem więc ku brzegom. Kraj tu
zmienił się nie do poznania. Zamiast skalistych i jałowych wybrzeży, ujrzeliśmy przestrzeń,
zarosłą kępami palm.
 To daktyle, mówił Ksury. Przybijmy do lądu, a wedrę się na drzewo i nazrywam tych
smacznych owoców.
Ale nie tylko daktyle znajdowały się na wybrzeżu. Zbliżywszy się ku niemu, ujrzeliśmy
liczną gromadę Murzynów. Wszyscy byli bezbronni. Jeden tylko, stojący na przodzie, długi
kij trzymał w ręku.
 Nie przybijaj do lądu! Odpłyń natychmiast, wołał Ksury.
 Dlaczego?!
 Ten Murzyn, co stoi na przodzie, trzyma w ręku dziryt. Umieją oni rzucać nim bardzo
zręcznie na sześćdziesiąt kroków. Może nas zranić.
 Cóż więc uczynimy? Wiesz, że nam żywności całkiem zabrakło i trzeba ją koniecznie
dostać. Wez strzelbę, Ksury i miej go na celu  ja wysiądę. Gdyby chciał rzucić dzirytem,
połóż go trupem.
1
Tak Maurowie nazywają lwa.
21
Wysiadłem z łodzi, trzymając także strzelbę gotową do wystrzału. Ale zaledwie dotknąłem
nogą ziemi, gdy nagle między Murzynami powstał popłoch niezmierny.
Tylko człowiek uzbrojony w dziryt nie ruszył się z miejsca, reszta pierzchła w nieładzie.
Mniemałem, że to moja osoba napędziła im takiego respektu, lecz wtem wybiegł ogromny
lampart spoza bliskich krzaków ku Murzynom. W mgnieniu oka wziąłem go na cel i wypali-
łem. Lampart podskoczył, zawył przerazliwie i rozciągnął się, jak długi.
Dzicy przerazili się hukiem wystrzału i niepojętą dla nich śmiercią lamparta. Murzyn,
trzymający dziryt, rzucił go daleko od siebie i padł na twarz. Inni uczynili to samo i cała gro-
mada zaczęła pełzać ku mnie na czworakach z największym uszanowaniem, co mnie do
śmiechu pobudziło. Znać wzięli mnie za boga, miotającego piorunami. Postanowiłem z tego
skorzystać i zacząłem pokazywać na usta, ruszając szczękami. Czarni zrozumieli mnie dosko-
nale. Kilku podniosło się z ziemi i popędziło co sił ku wiosce, na odległym wzgórzu zbudo-
wanej, podczas gdy inni nieporuszeni leżeli na ziemi. Wkrótce wysłańcy powrócili, niosąc
dwa kawały suszonego mięsa, zapasy daktyli i prosa. Złożywszy to na brzegu, popadali na
ziemię i tyłem pełzając, złączyli się z całą gromadą. Tymczasem Ksury obciągnął skórę z
lamparta. Znieśliśmy żywność do łodzi, odbili od brzegu, a ja na pożegnanie dałem ognia w
powietrze, co jeszcze bardziej przeraziło Murzynów.
I odpłynęliśmy już daleko od brzegu, a oni jeszcze nie śmieli powstać. Nareszcie popodno-
sili głowy, a widząc, że straszny władca piorunów już jest o kilkaset sążni, pobiegli na brzeg i
rzucili się na mięso ubitego lamparta.
Wkrótce zniknęli nam z oczu zupełnie.
VIII
Ksury spostrzega okręt. Kto na nim był. %7łegluga ku wybrzeżom
Brazylii. Rozstanie się z Ksurym. Przybycie do San Salvador.
Dwie doby płynęliśmy jeszcze ku południowi, zmieniając się podczas nocy w kierowaniu
statkiem. Właśnie nad ranem trzeciego dnia, Ksury, sterując z kolei, obudził mnie z wielkim
strachem i nic nie mówiąc, wskazał ku północy.
 Co to takiego, zapytałem, czego chcesz?
 Tam, patrzcie... okręt z Sale! Gonią nas. Nasz pan, Akib, Mulej i wszyscy. Ach, zginęli-
śmy bez ratunku.
Zerwałem się na nogi, wytężyłem wzrok i w istocie w odległości mili ujrzałem okręt trój-
masztowy. Lubo flagi rozpoznać nie było można, poznałem jednak z budowy, że to statek
portugalski. Zmierzał on z północy ku zachodowi. Skierowałem szalupę tak, aby mu przeciąć
drogę. Po trzech kwadransach zmniejszyła się znacznie odległość pomiędzy nami. Będąc
przekonany, że nas usłyszy, nabiłem wszystkie muszkiety i naraz z Ksurym daliśmy cztery
wystrzały. To poskutkowało. Na okręcie poczęto zwijać żagle, bieg jego znacznie zwolniał, a
po chwili czółno obsadzone kilku majtkami odbiło od trójmasztowca i z szybkością poczęło
przerzynać fale. Dla zmniejszenia im trudu, podwoiliśmy nasze siły, robiąc wiosłami. Wkrót-
ce spotkały się obydwie łodzie.
Młody człowiek, dowodzący czółnem, zaczął nam zadawać pytania w języku portugalskim
i hiszpańskim. Dałem mu do poznania, że go nie rozumiem. Złożyłem tylko ręce, jak do mo-
dlitwy, wskazując na okręt. Pojął mą prośbę. Dwóch majtków przesiadło się na szalupę i po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl
  • e("s/6.php") ?>