[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lokalu razem z panem Nogalesem, nie zaś z byłym małżonkiem.
Na twarzy adwokata przez chwilę zamajaczyła konsternacja, lecz zareagował jak prawdziwa
maszyna prawnicza.
- Zwiadek informuje o takich szczegółach, chociaż widział tę panią zaledwie raz? W takim ra-
zie mamy do czynienia z prawdziwym mistrzem spostrzegawczości! Czy ktoś jeszcze ich widział?
Wzruszyłam ramionami.
- Mogę poinformować panów jedynie o niezbitych dowodach, którymi dysponujemy - odpar-
łam obojętnym tonem.
Prawnikowi nagle zaczęło się śpieszyć. Twarz Nogalesa przez cały ten czas nawet nie drgnęła.
- W porządku, proszę państwa, jeżeli to wszystko, czego oczekują państwo od mojego klienta,
może sobie pójdziemy. Będziemy czekać na stosowne wezwanie. Miłego dnia.
Obydwaj wstali i ruszyli ku drzwiom. Adwokat szedł za Nogalesem, jakby w obawie, że wbi-
jemy jego klientowi nóż w plecy. Dokładnie to zamierzałam uczynić. Kiedy byli tuż przy wyjściu,
powiedziałam czystym, spokojnym głosem:
- Panie Nogales, może zainteresuje pana najnowsza wiadomość. Możliwe też, że pańskiego
adwokata zaciekawi rozmiar spraw, w które wedle naszych przypuszczeń jest pan zamieszany.
Zatrzymali się, ale żaden się nie odwrócił. Stali do mnie plecami.
Bardziej poufałym tonem dodałam:
- Marta Merchan została znaleziona wczoraj w swoim domu w Barcelonie. Martwa. Ktoś ją
zamordował, nie wiemy jeszcze kto.
Zapadła solenna cisza. Zobaczyłam, że Nogales podnosi dłoń do twarzy. Kiedy się do mnie
odwrócił, okulary miał przekrzywione, co zupełnie burzyło harmonię i surowość rysów jego twa-
rzy. Popatrzył na mnie z dzikim wyrazem w oczach. Usta mu się ściągnęły, a wargi zaczęły drżeć.
Adwokat, nic nie rozumiejąc, wpadł w lekką panikę. Wziął swego klienta pod ramię i jął go jawnie
wypychać w kierunku wyjścia.
- Chodzmy, Andres, chodzmy. To cię do niczego nie zobowiązuje. Oficjalnie dowiesz się
wszystkiego, co ci mają do zakomunikowania.
Wywierał na niego autentyczny nacisk. Nogales był wyraznie wstrząśnięty, ale dał się wypro-
wadzić. Kiedy wyszli, zwróciłam się do Garzona.
- Widziałeś?
- Tak, pierwszy raz tego fiuta coś zdołało wytrącić z równowagi, ale dobrze to maskował.
- Wcale nie maskował, adwokat wypchnął go siłą, on sam stał jak cielę.
- Nie ma wątpliwości, że ją znał, nawet bardzo dobrze. W jakiś sposób Marta Merchan musi
być kluczem do całej historii.
Moja komórka się odezwała. Odebrałam z bijącym sercem. Moliner.
- Petra? Ktoś dzwonił parę minut temu na telefon Marty Merchan. Udało się namierzyć numer,
należy do Nogalesa.
- Kto miał jej telefon?
- Ja, w teczce.
- Powiedziałeś coś?
- Nie odebrałem.
- Dobra. Zastanawiam się, czy powinnam go już zatrzymać.
- I to natychmiast. Mam lepszą rzecz. Raquel Valdes powiedziała, że jej matka i Nogales byli
ze sobą od ponad dwóch lat.
- Stanowili parę?
- Co jeszcze mówiła?
- Nie naciskaj mnie na razie, bo ciągle prowadzę przesłuchanie. Dziewczyna jest strasznie zde-
nerwowana. Nie mogę jej poganiać. Jak skończę, zadzwonię.
Niczego z tej rozmowy nie musiałam powtarzać podinspektorowi, bo chwytał wszystko na
bieżąco.
- Myśli pani, że wrócił do redakcji?
- Nie wiem, Fermin, ale zasuwaj do dyżurnego sędziego i poproś o nakaz aresztowania. Prze-
każ mu, że nadzór nad sprawą ma jedenasty oddział prokuratury w Barcelonie.
- A pani?
- Zaczekam na drania w redakcji.
- A jak się nie pojawi?
- Pojawi się. Adwokat mu pewnie doradził, żeby zachował pozory niewinności.
- Pewnie też mu doradził, żeby nie dzwonił do Marty Merchan, ale nie posłuchał.
- Fakt. Chyba znalezliśmy jego słaby punkt.
Wybiegł, a ja za nim, tyle że w innym kierunku. Nie musiałam się jednak śpieszyć, bo Noga-
les siedział u siebie w gabinecie. Tym razem, kiedy sekretarka powiadomiła go o moim przybyciu,
nie kazał mi czekać nawet minuty, tylko wpuścił mnie natychmiast. Nie był sam, adwokat przyje-
chał razem z nim i teraz z miejsca przystąpił do ataku.
- Pani inspektor, nie dalej niż dwadzieścia minut temu oświadczyłem pani...
Przerwałam mu z dziką rozkoszą:
- Panie mecenasie, mój pomocnik, podinspektor Garzon, zwrócił się do sędziego o nakaz
aresztowania pańskiego klienta.
- Pod jakim zarzutem?
- Raquel Valdes zeznała właśnie w Barcelonie, że jej matka, Marta Merchan, od dwóch lat
była kochanką pańskiego klienta.
- A o co mój klient jest oskarżony?
- O morderstwo.
- Czyje?
- Tejże Marty Merchan.
- Pani inspektor, to jakiś absurd. Mój klient nie opuszczał Madrytu.
- Sądząc po sposobie, w jaki zamordowano Martę Merchan, mamy pewność, że dokonał tego
wynajęty zawodowiec. Ten sam człowiek zamordował swego czasu, również na zlecenie, Ernesta
Valdesa, a potem także Higinia Fuentesa, zwykłego przestępcę i konfidenta policji w Barcelonie.
Zabił też żonę konfidenta.
Wyraz przerażenia na twarzy adwokata świadczył, że facet nie zdawał sobie raczej sprawy z
rozmiarów afery, w jaką wplątał się jego klient. Mimo to nawet nie mrugnął. Tylko pewności miał
z każdą chwilą coraz mniej.
- Pani inspektor, to wszystko trzeba będzie udowodnić. Niedopuszczalne jest wchodzenie tu
i...
Niespodziewanie Nogales, dotąd sztywno siedzący za swoim biurkiem, zabrał głos.
- Agustin, zostaw mnie sam na sam z panią inspektor.
Tamten, słysząc takie zdanie, wpadł w panikę. Odwrócił się do swego klienta.
- Andres, proszę cię, to nie jest wskazane. W ogóle nie jesteś zobowiązany...
Nogales przerwał mu z hamowaną złością.
- Agustin, wyjdz stąd.
- To szaleństwo, jestem twoim adwokatem i uważam...
Nogales wstał tak gwałtownie, że aż fotel obrotowy odjechał i grzmotnął o ścianę.
- Won!
Dziki ton tej komendy przyprawił mnie o dreszcz.
Nie wiem, jaką minę miał uparty prawnik, bo wpatrywałam się cały czas w Nogalesa. Usły-
szałam tylko, że zamknął za sobą drzwi. Zostaliśmy sami. Zagrałam mocną kartę i oto rezultat. Gra
była nadal niebezpieczna, nie mogłam zrobić żadnego fałszywego kroku.
Zdjął okulary, odłożył je na blat. Pomasował sobie powieki, po czym spojrzał na mnie. Bez
tych szkiełek sprawiał wrażenie zupełnie innej osoby. Jego wygląd zmienił się diametralnie, teraz
pan redaktor siedział przede mną jak obnażony. Natychmiast zrozumiałam, że wcale nie jest przy-
gnębiony i wcale mi się tu nie rozklei podczas przesłuchania. Nadal przypominał niewzruszoną
skałę. Trzeba było znów wejść na krętą ścieżkę, którą podążałam dotychczas. Włożył z powrotem
okulary, chwila słabości minęła. Jakby to on był panem sytuacji, sam przystąpił do pytań.
- Skąd mam mieć pewność, że Marta Merchan naprawdę nie żyje?
- Czy na serio podejrzewa pan, że policja zastawia tak wymyślne pułapki jak w filmach?
- Proszę mi odpowiedzieć.
Wyjęłam z torebki telefon.
- Niech pan wybierze numer komórki Marty Merchan. Ten aparat należy do sieci telefonów
policyjnych. Kiedy ktoś odbierze, proszę mi go oddać.
Zrobił, jak powiedziałam. Usłyszałam głos Molinera.
- Petra, to ty? W tej chwili nie mogę...
- Moliner, zaraz podam komuś słuchawkę i chcę, żebyś podał tej osobie swój numer, stopień i
przynależność do komisariatu.
- Ale, Petra...
- Zrób to, proszę cię.
Przytknęłam komórkę do ucha Nogalesa i obserwowałam bacznie jego reakcję. Oczy lekko
mu się zwęziły. Skinął głową.
- Dzięki, Moliner, potem zadzwonię.
Teraz ze spokojem zwróciłam się do podejrzanego.
- Jak pan chce, możemy zadzwonić też do niej do domu. Ktoś odbierze, postawiliśmy tam
swojego człowieka.
Odmówił. Otrzymał cios prosto w twarz, ale szybko pozbierał się w sobie, choć głos nieco mu
się zmienił.
- Jak ją zabili?
- Strzałem w czoło, dziewiątką półautomatem. Potem poderżnęli jej gardło.
Teraz aż się zachwiał. Zapadła śmiertelna cisza, którą przerwał niemal szeptem.
- Dlaczego? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl