[ Pobierz całość w formacie PDF ]

melioracje, obadwaj byli tak zajęci wydawaniem pieniędzy,
że nawet o Zośce zapomnieli. Zniknęła ludziom z oczu, nie
dawała więcej tematu do plotek i nowin, więc ludzie
poczęli mówić o innych bliznich. Małżeństwo każde jest
dla całej okolicy przedmiotem gawęd nieskończonych,
używano tedy do syta na Janickim i Sterdyńskiej.
A przecie Karol zachowywał wszelkie tradycje
zakładając nowe gniazdo obywatelskie. W niczym od
zwyczaju nie odstąpił. Więc przede wszystkim stary dom w
Woronnem na nowo urządzał. Stare meble wyrzucił, dodał
dwa salony więcej i kilka gościnnych pokojów, kupił
powóz i karetę, postawił sześć koni na stajni, sprawił
liberię dla służby, co tydzień jezdził do narzeczonej,
sprowadzał dla niej kwiaty i cukierki z Warszawy. U
Sterdyńskich też zachowywano tradycję  wszystkie
myśli, słowa i czyny poświęcone były wyprawie. Wiedziała
cała okolica, że będzie miała młoda pani aż siedem
szlafroczków i dwanaście wieczorowych sukien, że
zastawy stołowe obrachowane były na cztery tuziny gości,
że ponure Woronne stało się ogniskiem zabawy na całą
okolicę i że wesele będzie huczne i liczne, bo zaproszonych
liczono kilkadziesiąt osób.
Kto żył i miał panny lub sam się bawić chciał, składał
tam wizyty, pochlebiał i świadczył, żeby nie zostać
115
pominiętym.
Poza plecami obgadywano na potęgę i żeby połowa
tego, co mówiono, była prawdą, to Janiccy i Sterdyńscy
powinni byli siedzieć w kryminale lub od dawna być pod
kluczem u Bonifratrów. Narzeczona była to typowa panna
z obywatelskiego domu. Miała od dziecka bony, potem
nauczycielki, płatne bardzo drogo, wedle pojęć papy
Sterdyńskiego, bo aż 400 rubli rocznie, potem została
wywieziona na jeden rok do Warszawy dla  talentów .
Przez ten rok posiadła śpiew (muzykę uprawiała od dziecka
w domu), malarstwo, tańce, salonową ogładę  nawet
podobno brała jakieś lekcje literatury  i wróciła do domu
jako wykwalifikowana już do wydania za mąż. W domu
zajmowała się ścieraniem kurzu w salonie, doglądaniem
kwiatków w ogrodzie, robieniem herbaty, czytaniem
powieści, bawieniem gości i odwiedzaniem sąsiadów.
Wymalowała ekran na atłasie i drewniany stolik upiększyła
wypalonym jeleniem, wyszyła na kanwie kilka pasów na
meble, bardzo długo proszona, umiała zaśpiewać
 salonowy kawałek , tańczyła z gracją, w poważnych
kwestiach nie zabierała głosu, miała mnóstwo przyjaciółek,
z którymi na zabawach w przerwach tańców chodziła
szeregiem po salonie i szeptała z ożywieniem zwierzenia i
wrażenia, no i to wszystko czyniąc  czekała amatora.
Zrazu posunął się jeden i drugi z kawalerów, ale to
powodzenie uczyniło ją wybredną, zresztą nie były to
 dobre partie . Jeden był mały i brzydki, drugi student bez
żadnej pozycji, trzeci nie umiał się  znalezć w salonie i
nie tańczył, czwarty  stary wdowiec. Po tych amatorach
nastąpiła pauza. Minęło trzy lata, nikt się nie posunął.
Młodsze dwie siostry podrastały, strach obleciał mamę
Sterdyńską, wywiozła Ninę na karnawał do Warszawy;
116
kosztowało to parę tysięcy, ale oprócz jakiegoś
zbankrutowanego, łysego kandydata spod Kalisza nikt
panny nie zatargował, a młodsza, Wanda, gwałtownie już
potrzebowała długiej sukni. Wtedy mama Sterdyńską
spuściła z tonu, zaczęła być coraz słodsza dla różnych
ciotek i wujaszków, zaczęła bywać z córką szerzej i niżej
 i oto na jakimś baliku u Lucjanów Janickich kumoszki
ośmieliły Karola, namówiły pannę i ani się obejrzeli, jak
ich zeswatano, jak im wmówiono, że są w sobie zakochani.
Odtąd szło wszystko zwykłym trybem. Karol robił
świetny interes, pilnował więc go sumiennie, zaprzestał gry
w karty i rozpusty, bojąc się, aby nie doniesiono o tym do
Sterdyńskich, narzeczonej asystował pilnie, spełniał jej
wszelkie życzenia i fantazje, zgadzał się z nią we
wszystkim, dla Sterdyńskich był z czołobitnością i
uszanowaniem, służbę ich przepłacał, o posagu nie
wspominał, był na wysługi całej rodziny.
Z narzeczoną mówili, gdzie i u kogo będą bywać, kogo
przyjmować, jakie upiększenia zaprowadzą w domu i w
ogrodzie, mówili też zapewne i o miłości. Zlub odłożono
do końca żałoby, miał się odbyć w karnawale, a tymczasem
widywali się co parę dni i Karol więcej czasu spędzał u
narzeczonej niż w domu, zostawiając gospodarstwo na ręce
i głowę nowo przyjętego rządcy.
Co się w polu i gumnie działo, Karol nie wiedział, nie
miał na to czasu. Gdy wpadł do domu, oblegali go
rzemieślnicy, musiał jezdzić do Warszawy, był
zapracowany ekwipowaniem się. Woronne zresztą było mu
równie nie znane, jak wnętrze Afryki.
Za życia ojca mieszkał w oficynie, żył po kawalersku,
pożyczał na karty i kochanki, bawił się, jezdził na baliki do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl