[ Pobierz całość w formacie PDF ]

a ich ojciec, rozparty na pokładzie, palił fajkę i pilnował kursu. Jego żona, w chwilach
kiedy nie gotowała, kołysała najmłodszą latorośl, gołe niemowlę w okrągłej bambusowej
kołysce.
Słońce wstawało i zachodziło, z lewej do prawej, księżyc ciągnął nas swoim śladem
w jednostajnym rytmie. Nocą Q. wstrząsały dreszcze gorączki i nie dało się ich uspokoić
ani zupą rybną, ani zieloną herbatą specjalnie zaparzoną przez żonę. Moja chora cesarzowa
wciąż mamrotała w malignie:  Ojcze! Ojcze! . Nie śmiałem jej zostawić samej nawet na
chwilę, by nieco odpocząć. Jej rozgorączkowane usta płonęły, a jej dolna Wenus jak czyste
piekło groziła, że podpali nie tylko część mnie, ale mnie całego. Amory, najlepsze
lekarstwo, były jedynym amalgamatem, jaki mogłem zaoferować na pokładzie tej
dryfującej barki. Są jak powietrze i słońce, Bóg i jego niewidzialna bogini. Jak droga
taoistyczna, buddyjska nirwana i raj chrześcijański. Prawda mieszka tutaj właśnie między
mężczyzną i jego kobietą. To w tej plątaninie ciał rodziła się boska doskonałość  to była
istota rzeczy.
A skoro o tym mowa, w czasie tych trzech wilgotnych, ordynarnych dni spółkowania Q.
nie była wyłącznie dla siebie, lecz służyła także jako naczynie dla wskrzeszonego życia
swej przodkini. Tak, panie i panowie, sędziowie mojej umierającej duszy, w każdym
zespoleniu rozciągałem moją wizję poza to, co leżało przede mną, by dosięgnąć tego
dalekiego i ostatecznego celu. Kiedy kochałem ją, kochałem także jej blizniaczkę, jej
odzyskaną matkę, Annabelle.
W trakcie tych trzech wschodów słońca nigdy jej nie opuściłem. Przez trzy ciemne noce
woda bulgotała wokół nas, a ona leżała wtulona w moje ramiona. Mijaliśmy straż rzeczną,
której mieliśmy unikać, oraz barki celników, z którymi musieliśmy negocjować; może były
nawet jakieś grzmoty i błyskawice, ale prawdziwe cuda natury zdarzały się pod naszym
rozmokłym daszkiem na płaskim dnie rozkołysanej łodzi.
Rozdział 34
Wielki Kanał przecinał pola uprawne, niemal gotowe już do żniw. Terasy pełne
dojrzewającego ryżu podsłuchiwały nasze bezwstydne poczynania na łodzi. Horyzont stał
się szeroki, a ziemia płaska; szumiało coraz więcej wierzb i śpiewało coraz więcej
ptaków. Aawice młodych rybek śledziły nasz kilwater, a długonogie bociany i pelikany
połyskiwały na pobliskich płyciznach.
Czwarty poranek przywitał nas pieśnią rybaków, która wyrwała ze snu moją cesarzową,
moją najdroższą. Q. była jak zbocze góry świeżo obmytej gwałtowną burzą: policzki miała
zaróżowione, oczy jak jeziora lśniące od światła, włosy splątane niczym ptasie gniazdo, co
podkreślało tylko jej nieskalane piękno. Jednak to nie pieśń rybaków ją obudziła, lecz mój
łabędzi śpiew, kiedy przebiegle wspiąłem się na nią po raz pierwszy i ostatni od
zakazanego tylnego ogrodu. Wszystkie trzy dni i trzy noce namiętności musiały zakończyć
się w ten ognisty sposób: niebo i piekło zarazem.
Od tego poranka począwszy pozbawiony zostałem przywileju intymności z kilku
powodów, które umiałem sobie wytłumaczyć. Sądziłem, że to Annabelle wydała rozkaz
odsunięcia mnie, choć może był to i sam Bóg, którego się wszyscy lękamy, czy jego
wstydliwa panna młoda, Bogini  poruszona tym, do czego doszło i co zaszło. Muszę
przyznać post factum, że gdybym miał porzucić ten bezcenny skarb i gdyby to ostatnie
spółkowanie miało mi wystarczyć, to cierpiałbym nie tylko do końca mojego ziemskiego
żywota, ale do końca wszechświata.
Czwartego dnia dobiliśmy do brzegu i wynajęliśmy powóz, który miał nas dowiezć do
miasta Wanga, jej domniemanego ojca. Q. wyszła z naszego gniazdka na łodzi trochę
bardziej kobieca. Jej twarz przybierała oskarżycielski wyraz za każdym razem, kiedy
patrzyła w moją stronę. Lecz w jej oczach nie było znać winy, tylko biło z nich nowe
światło, światło mądrości i doświadczenia, świeżo zyskana wiara i siła, a wszystko to
zdobyte dzięki memu głębokiemu i szaleńczemu uwielbieniu.
 Jesteś gotowa spotkać się z ojcem?  zapytałem.  Słyszałem wiele okropności o tym
człowieku.
 Ktokolwiek pokochał moją matkę, nie mógł być mordercą  odpowiedziała.
 Tak, ale jakie właściwie mamy prawo, by bez zaproszenia przybyć do jego fortecy?
 Prawo przysługujące mi z racji urodzenia  odrzekła, patrząc gdzieś w przestrzeń.
Wśród poszumu wierzb, letniego zboża, szemrzących rzeczułek i bezszelestnie
pływających gęsi nagle objawił się miraż człowieczego szczęścia. Zatopione w zieleni
miasteczko wyłoniło się pośród łagodnych wzgórz porośniętych lawendą. Zapach
wszechogarniającej rozkoszy roznosił się dokoła. Przenikał świeże powietrze, otulając
miasto, które zdawało się niczym ogród, morze płatków, ocean barw, jasnych i żywych
o tej porze roku.
Q. głęboko odetchnęła, przymykając oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl