[ Pobierz całość w formacie PDF ]

saniem i półgłośnym śpiewaniem uśpić je usiłując. W drzwiach izby poważnym i uprzejmym
głosem wymówione zabrzmiało pozdrowienie Piotra:
 Niech będzie pochwalony...
 Na wieki wieków...  z uradowaniem widocznym odpowiedziała Pietrusia i z dzieckiem
na ręku, z rozbłysłymi od zadowolenia oczami, ku gościowi podbiegłszy w rękę go pocało-
wała. Aksena, która od czasu oślepnięcia swego słuch miała ostry, poznała też Piotra po gło-
sie i, na chwilę prząść przestając, w znak powitania głową tak kiwać zaczęła, aż się jej dokoła
czarnego czepca białe, siwe włosy rozwiały. Przy tym chropowatym i z powodu braku zębów
szepleniącym głosem dziękowała mu za to, że sobie o nich przypomniał i chatę ich nawiedził.
Pietrusia tymczasem uśpione już dziecko położyła w kołyskę, jedno z trzech krzeseł fartu-
chem otarła i w radosnym uśmiechu ukazując białe zęby zapraszała byłego gospodarza swe-
go, aby na nim usiadł. Piotr popatrzał na krzesło, tak jakby przekonać się chciał, że nie złamie
się ono pod jego ciężarem, i z ostrożnością niejaką na nim usiadł.
 Nu  zaczął oglądając się po izbie  po pańsku tu u was, pięknie... K r e s ł a sobie wy-
myślili i samowar... oho!
 Po pańsku, nie po pańsku  podchwyciła Aksena, której zaledwie widzialne wargi z
wielkiego ukontentowania rozciągnęły się od ucha do ucha  ale chwała Bogu niczego nie
brakuje... wszystko jest... i chleb jest, i zgoda święta jest... jak Pan Bóg przykazał...
 I syn jest...  dodał Piotr z żartobliwą dobrotliwością na Pietrusię patrząc.
Ona zawstydziła się trochę i spuściła oczy, ale wesoło wciąż uśmiechając się odpowie-
działa:
 A jest, d z i a d z k u...
 I drugi zaraz będzie...  żartował dalej starosta.
Tym razem młoda mężatka zaczerwieniła się jak burak, odwróciła trochę twarz i z cicha
zachichotała. Aksena ze swej strony śmiała się na piecu swoim starym śmiechem, który suchy
klekot drewnianej grzechotki przypominał.
 Czy jeden jeszcze... oj, oj, czy jeden jeszcze będzie!  mówiła.
 Daj Boże szczęśliwie  z życzliwością zakończył Piotr, a tu i kowal wszedł do izby.
Przed opuszczeniem kuzni włożył był na siebie szary spencer sukienny, zieloną taśmą oszyty,
i wyglądał w nim bardzo zgrabnie. Twarz miał zaognioną i spoconą od pracy; na widok Piotra
ucieszył się bardzo i w obadwa ramiona go ucałował. Ani on, ani Pietrusia nie zapominali o
tym nigdy, że stara Aksena i jej wnuczka przez lat wiele w Piotrowej chacie chleb jadły. Nie
darmo wprawdzie go jadły, ale był on dobrym i omastą życzliwości obojga gospodarstwa
34
przyprawionym. %7łe tam potem stało się inaczej i na tułaczkę znowu iść musiały, w tym już
winy Piotra nie było.
 Pietrusia!  zawołał do żony kowal  zrób no dla d z i a d z k a herbaty...
Piotr poprawił się na krześle. Lubił bardzo herbatę, choć popijał ją tyle tylko, co czasem w
miasteczku, kiedy na odpust albo na targ przyjechał; we własnej chacie samowara mieć nie
chciał, bo go d z i d y, p r a d z i d y nie miewali.
 Oho!  zauważył  wy jak pany... h a r b a t ę sobiej pijecie...
 Co dzień nie pijem, ale czasem pijem  odpowiedział kowal  a co robić? wódki do gęby
nie bierzem, to czasem trzeba czym innym żywot rozegrzać... I starej babuli ziele to życie
przedłuża, i jak gość t r a p i s i ę, potraktować dobrze...
 Dobrze, czemu nie, dobrze?  potwierdził Piotr i zaczął kowala wypytywać się o różne
różności, których on mnóstwo wiedział, bo i kawał szerokiego świata schodził, i teraz ciągle z
mnóstwem ludzi, zwyczajnie jako rzemieślnik, do czynienia miał. Michałka nie trzeba było
długo do rozmowy zachęcać, bo z natury był wielomównym i wesołym. Więc też szeroko i
długo opowiadać zaczął gościowi o jakimś wielkim mieście, w którym jako żołnierz lat parę
przebywał, a tymczasem Pietrusia z pośpiechem zagotowała wodę w samowarze i po kilku
minutach z glinianego czajnika nalała herbatę do trzech szklanek z grubego, zielonawego
szkła i do każdej z nich włożywszy cynową łyżeczkę, na białym spodku kilka kawałków cu-
kru położyła. Naczynia i cukier z szafki wyjmowała, zwijała się po izbie bosymi nogami ży-
wo i zgrabnie, szklanki i łyżeczki jak wesołe dzwonki w ręku jej dzwoniły. Dwie szklanki z
herbatą postawiła na stole przed gościem i mężem, trzecią, na ławę wskoczywszy, na piecu
umieściła i gdy dwaj mężczyzni bezprzestannie gawędzili z sobą, ona gorącą herbatę na
spodek wylewała i wydymając policzki z całej siły głośno na nią dmuchała. Potem końcem
palca dotykała płynu, a przekonawszy się, że już był ostudzony, brzeg spodka do ust babki
przykładała mówiąc:
 P i e j, babulo, p i e j!
Siedziała na brzegu pieca i ślepą babkę herbatą poiła. Chustki na głowie w domu nie nosi-
ła. Ciemne włosy rozrzuciły się trochę dokoła jej twarzy, a czoło miała takie gładkie i pogod-
ne, a oczy tak od wesołości błyszczące, że choć tam w kołysce usypiał roczny już chłopak, na
dziewczynę wyglądała. Michałek z Piotrem rozmawiając spojrzał na żonę, raz, drugi, a potem
opowiadanie jakieś przerwał i zapytał:
 Pietrusia! a ty z n o u h a r b a t y nie pijesz?
Wydęła trochę wargi i bosymi stopami po ścianie pieca bębniąc odpowiedziała:
 N i e c h a c z u! n i e l u b l u! p a s k u d n o j e z i e l e. Mnie lepsza zacierka z sa-
dłem.
To wspomnienie o sadle przypomniało Piotrowi cel dzisiejszych jego odwiedzin. Wsparł
tedy łokieć na stole, twarz na ręku i wypadek, który chatę jego nawiedził, opowiadać zaczął.
Obecni dziwili się i bardzo ubolewali. Zajęło ich nade wszystko pytanie: kto to taki  ten zło-
dziej? Kowal przypomniał sobie, że wczorajszej nocy wracał właśnie z sąsiedniej wsi, do któ-
rej za interesem był chodził, i widział jakiegoś człowieka, który z workiem na plecach prędko
szedł pod płotami.
 A jakże on wyglądał, ten człowiek?  ciekawie zapytał Piotr.
Kowal odpowiedział, że był to człowiek chudy, małego wzrostu i zdaje się, że siwy zarost
miał dokoła twarzy. Tego ostatniego na pewno nie utrzymywał, bo noc była, ale że widział go
dość z bliska i gwiazdy świeciły, więc zdaje mu się, iż miał siwy zarost dokoła twarzy. Piotr
zadumał się, a potem rzekł:
 To zupełnie tak, jakby Jakub Szyszko...
W podejrzeniu wyrażonym względem Jakuba Szyszki nic nieprawdopodobnego nie było.
Nieraz już on w życiu swoim na złodziejstwie był złapanym, a ot, dwa lata temu za wdarcie
35
się przez dach do stodoły dworskiej pół roku w turmie przesiedział. Jednak było to tylko po-
dejrzenie. Piotr wlepił oczy w ślepą twarz Akseny.
 Ja do was z prośbą, ciotko  rzekł.  Może wy znacie jaki sposób, żeby tego złodzieja
odkryć...
Baba milczała chwilę, potem chropowatym swym i bezzębnym głosem, ale powoli z na-
mysłem mówić zaczęła:
 Czemu mam nie znać? znam. Wezcie sito, wbijcie w nie nożyce i niech dwoje ludzi
podłoży palce pod ucha nożyc, a d r u g i e l u d z i e niech mówią różne nazwiska, różne,
jakie sobie tylko wspomną... Na czyje nazwisko sito zakręci się, ten złodziej... I to jest taka
pewna prawda, że ja nie raz, ale sto razy na własne oczy widziała...
Umilkła, wyciągnęła ramię i parę razy w żółtych palcach wrzeciono pokręciła. Kowal za-
śmiał się głośno.
 Głupstwo!  rzekł.
 Michałek!  z przerażeniem prawie zawołała Pietrusia  ty zawsze taki! tobie wszystko
głupstwo! ej, niedowiarek paskudny! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl