[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Heyward czuł na swym gardle zaciśniętą dłoń przeciwnika i widział ponury
uśmiech. Zrozumiał, że Indianin raduje się mściwą myślą, iż pociągnie go za sobą
w przepaść, i czuł, jak poczyna ustępować silniejszemu przeciwnikowi. W tej
okropnej chwili przeżył całą mękę konania. Ale w ostatnim momencie czyjaś ciemna
ręka i połyskujący nóż zjawił się przed jego oczami; Indianin zwolnił uścisk, a
z jego żył przeciętych wokół kiści trysnęła krew.
Duncan, odciągnięty w tył zbawczym ramieniem Unkasa, wpatrywał się jak urzeczony
w wyrażającą zawód i wściekłość twarz swego wroga, który z ponurym i pełnym
rozpaczy grymasem staczał się w głąb przepaści.
- Do kryjówki! Do kryjówki! - wołał Sokole Oko, który właśnie wyprawił na tamten
świat swego przeciwnika. - Do kryjówki, jeśli wam życie miłe! Dopiero jesteśmy w
połowie dzieła!
Młody Mohikanin krzyknął triumfalnie i pociągając za sobą Duncana, zwinnie
wbiegł na pochyłość, z której zeszli dla stoczenia walki i na której natychmiast
ukryli się wśród przyjaznych im skał i krzaków.
R O
|X
D
I A
Ó
M
...Jeszcze się wahają Mściciele rodzinnego kraju...
Gray
Zwiadowca nie bez powodu krzyknął ostrzegawczo. W czasie opisywanego przez nas
śmiertelnego pojedynku żaden głos ludzki nie wdarł się w huk wodospadu. Wydawało
się, że Indianie na tamtym brzegu rzeki z zapartym oddechem i z wielkim
przejęciem obserwowali przebieg walki, a szybkie ruchy i błyskawiczna zmiana
pozycji walczących całkowicie uniemożliwiały im strzał, jednako niebezpieczny
dla wroga, jak i dla swego.
Ale gdy tylko utarczka się skończyła, powietrzem targnął krzyk tak wściekły i
dziki, jaki mógł się tylko zrodzić z zażartej nienawiści. Zaraz po nim
zagrzechotały strzelby. Strzały poczęły padać salwami, a kule, ołowiane
zwiastuny śmierci, jak grad posypały się na skalisty brzeg, jakby oblegający
chcieli wywrzeć swą bezsilną złość na nieczułej widowni fatalnych dla nich
zmagań.
Odpowiadały im dobrze wymierzone strzały Chingachgooka, który przez cały czas
toczących się zapasów nieporuszenie trwał aa swym stanowisku.
- Niech trwonią swój zapas prochu - z rozwagą powiedział Sokole Oko, gdy kule
jedna za drugą gwizdały nad miejscem, sdzie leżeli bezpiecznie ukryci. - Sądzę
też, że tym leśnym diabłom /.nudzi się to polowanie, zanim stare. głazy wokół
nas poczną błagać o łaskę! Unkasie, mój chłopcze, marnotrawisz ziarnka prochu
sypiąc go za dużo, a strzelba, która kopie, nigdy nie wypuści celnej kuli.
Mówiłem ci, żebyś biorąc na muszkę podskakującego łajdaka mierzył poniżej
białej krechy jego malowidła wojennego.
Gdyby tylko twoja kula odchyliła się o włos, ale ona poszła o dwa cale wyżej. W
Mingu źródło życia leży nisko, a ludzkie uczucia nakazują nam szybko kończyć ze
żmijami.
Spokojny uśmiech rozjaśnił dumne rysy młodego Mohikanina dowodząc, iż nie tylko
rozumie po angielsku, lecz że pojął również, co zwiadowca miał na myśli.
Jednakże nie bronił się ani nie odpowiedział.
Ostrożnie wzniósł lufę swej strzelby ku niebu, wskazując przyjaciołom coś, co od
razu wyjaśniło tajemnicę. Na prawym brzegu rzeki, niemal naprzeciwko oblężonych,
rósł rozłożysty dąb. Drzewo, szukając sobie swobody otwartej przestrzeni,
pochyliło się w przód, a jego konary zwisały nad odnogą rzeki. Na szczycie dębu,
wśród liści skąpo przysłaniających sękate i karłowate konary, siedział Indianin.
- Ci szatani gotowi wdrapać się na niebo i swą chytrością doprowadzić nas do
zguby - powiedział Sokole Oko. - Unkasie, przywołaj ojca. Będziemy potrzebowali
całej naszej broni, aby zestrzelić tego chytrego łotra z jego grzędy.
Natychmiast zabrzmiał sygnał i zanim Sokole Oko ponownie nabił swą broń,
Chingachgook dołączył się do nich. Gdy syn wskazał ojcu, gdzie siedział groźny
wróg, z ust starego, doświadczonego wojownika padł zwykły okrzyk ,,hugh!", po
czym żadnym słowem czy okrzykiem nie okazał niepokoju lub zdziwienia. Przez
chwilę Sokole Oko poważnie rozmawiał po delawarsku z obu Mohikanami. Potem
wszyscy spokojnie zajęli stanowiska, by wykonać powzięty plan. Od chwili, kiedy
go odkryto, Indianin siedzący na dębie strzelał szybko i nieustannie, lecz bez
rezultatu. Wreszcie, ośmielony długim i cierpliwym milczeniem swych
nieprzyjaciół, zaryzykował celniejszy i bardziej morderczy strzał. Bystre oczy
Mohika-nów dostrzegły wówczas ciemną linię jego nóg, niebacznie wysuniętych
spoza skąpego listowia na konarze o parę cali od pnia. Oba strzały odezwały się
jednocześnie i Indianin osiadł nagle na zranionej nodze, wystawiając na cel
większą część tułowia. Szybki jak myśl Sokole Oko błyskawicznie wykorzystał
okazję i wypalił z groźnego sztucera w koronę dębu. Liście poruszyły się
gwałtownie. Niebezpieczna dla oblężonych strzelba spadła z dominującej nad nimi
wysokości, a zaraz potem wychyliła się cała postać dzikiego, który po
kilku daremnych wysiłkach, wciąż jeszcze
kurczowo trzymając się rękami chropowatej gałęzi, zawisł w powietrzu i zaczął
kołysać się na wietrze.
Piorun nie byłby szybszy od kuli Sokolego Oka; nogi i ręce Hurona drgnęły i
skurczyły się, głowa opadła na piersi i jego ciało jak ołowiana bryła runęło w
spienione wody, które zamknęły S1C, na zawsze zacierając w swym nieustannym
biegu wszelki ślad po nieszczęśniku.
- Była to reszta prochu z mojego rogu i ostatnia kula z mej torby! Postąpiłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]