[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mostem: do Rialto. Wznosił się łu¬kiem nad kanałem i cały pokryty był budynkami: małymi sklepikami,
po obu stronach, pełnymi ładnych rzeczy, i kupującymi te rzeczy, zabiega¬nymi ludźmi.
Charlie wiedział, że sto lat temu Wenecja była jednym z najwspanial¬szych miast świata, bogatym i
pełnym nieporównywalnych z niczym in¬nym dzieł sztuki i architektury. Obowiązywało tu prawo, w myśl
którego każdy przybywający do miasta kupiec musiał przywieźd coś pięknego do osobistej kaplicy doży,
potężnej katedry Świętego Marka o pięciu ko¬pułach, Wenecja była więc pełna aż po brzegi posągów,
obrazów i staro¬żytnych cudów, klejnotów i mozaik, marmuru i złota, jaspisu i alabastru, koni z brązu i
kamiennych smoków, kolumn i łuków, srebrnych lamp i dachów ze złota. Były tu też dzieła miejscowych,
weneckich artystów
i muzyków, i wszystkich innych, którzy przybyli ujrzed i doświadczyd piękna miasta.
Brat Jeremi opowiadał Charliemu, jak wznoszono pierwsze budynki, ni-czym gniazda morskich ptaków,
częs'ciowo na wysepkach, a częściowo na drewnianych platformach nad błotnistymi wodami rozległej
laguny. Później zbudowano na nich ceglane domy i marmurowe pałace. Do laguny wpadało od północy
jedenaście rzek, a z południa napierało morze, wzbijając muł, od którego przegniły drewniane
fundamenty. Charlie dowiedział się, jak po¬ziom wód się podniósł, kiedy na świecie zrobiło się cieplej,
zalewając gęste, porośnięte kępami trawy słone bagna, chroniące miasto przed wysokimi fa-lami morza.
Wtedy na Wenecję rzuciły się zimowe sztormy, bezkarnie ata-kując stare budynki, obtłukując ich
delikatne zdobienia, szorując ich balko-ny i po kawałku je zmywając. Z kopalni pod miastem czerpano
naturalny gaz, co sprawiało, że Wenecja osiadła w błocie jeszcze głębiej. Chciwemu biznesmenowi
pozwolono zbudowad nad laguną wielką rafinerię ropy, która przyciągała olbrzymie, brudne statki i
wypluwała do wody swoje plugastwa.
Wspaniałe budowle Wenecji zaczęły stopniowo podupadad, przechy¬lad się i tonąd. Dzwonnica katedry
Świętego Marka runęła - odbudowa¬no ją. Szczury, morska sól i ludzkie zanieczyszczenia wżerały się w
bu¬dynki. Podczas przypływu piękne, białe kościoły zalewała brudna woda; szarozielona wilgod wspinała
się po ich ścianach, aż zaczęły przypomi¬nad popsute zęby. Łukowate mosty o kamiennych stopniach
wynurzały się wprost spod powierzchni, prowadząc znikąd donikąd. Zdobione wro¬ta, którymi kiedyś
wychodziło się na białe, marmurowe nabrzeża, teraz otwierały się na wodę, a cuchnąca woda wlewała
się na wyłożone mar¬murem dziedzioce, niosąc ze sobą dziwaczne, ohydne wodorosty. Char¬lie widział
zdjęcia katedry Świętego Marka, wznoszącej się na koocu długiego, szerokiego placu; tam, gdzie kiedyś
były kamienne płyty, na zdjęciach srebrzyło się lustro wody. Venditori, którzy sprzedawali karmę dla
gołębi, pocztówki i lody, teraz handlowali też kaloszami i pontonami. Wenecjanie zbudowali długie,
drewniane pomosty, żeby móc chodzid nad wodą. Musieli uważad, gdzie kooczy się płycizna zalanego
placu, a zaczyna głęboki kanał. Powierzchnia wody wyglądała wszędzie tak samo i nieostrożny człowiek
łatwo mógł wpaśd na głębinę.
Charlie dowiedział się o wzniesionym w XXI wieku Wielkim Murze -pływającej zaporze o
siedemdziesięciu dziewięciu bramach, które otwie-
raty się albo zamykały, kiedy nadciągał przypływ, by odwrócid siłę ude¬rzenia największych fal od
kanałów i budowli. Słyszał o sztucznych, pły¬wających wyspach, które - chociaż nie były w stanie
powstrzymad przy¬pływu ani potężnych fal - osłabiały je nieco, zanim te runęły na piękne, tonące
miasto.
Wiedział też to, o czym wiedzieli wszyscy: że to nic nie dało. Wenecja w koocu upadła, stoczyła się w
błotnistą lagunę. Większa częśd wyspy zwanej Giudecca i cała wyspa San Giorgio Maggiore spoczywały w
zie¬lonkawej toni w stosach białego, marmurowego gruzu, a Wenecjanie, historycy sztuki, inżynierowie,
muzycy, architekci i turys'ci płakali za nimi zgodnym chórem.
Charlie wiedział to wszystko, ale nigdy nie widział Wenecji, więc gdy łódź wpłynęła na Wielki Kanał,
skąpany w ciepłym, złotym świetle tego wiosennego wieczoru, zaparło mu dech w piersiach.
Budynki stawały się coraz bardziej fantazyjne, zdobione rzędami łu-ków, okrągłych okien i donic z
kwiatami; pędy winorośli zwieszały się między kolumnami, balustradami i pawiami, balkonami i
wspaniałymi wrotami, załomami, zdobieniami i kamiennymi ptakami na narożnikach, podporami i
oknami, aniołami i wspornikami, ożebrowaniami i iglicami, i lwami - mnóstwem lwów - ale wszystkimi
płaskimi, jakby zrobionymi ze sklejki. Albo wyrzeźbionymi w lodach... Te piękne budowle wyrasta¬ły
wprost z wody, jak zęby z dziąseł.
Wszystko wydawało się niezwykle czyste. Jak to możliwe, że niszcza¬ło od skażenia i brudu?
(Odpowiedź, oczywiście, była taka, że skażony wiatr i deszcz wyżerały konstrukcje po kawałku, a to,
niszcząc, jedno¬cześnie czyściło). Od głównego kanału odchodziły tajemnicze mniejsze, ciemne, ginące
między wysokimi budynkami. Czyste pranie łopotało ła¬godnie na rozpiętych między nimi sznurach. Na
wodzie unosiły się wy¬sokie, lśniące gondole, prężyły się dumnie pasiaste słupy do cumowania.
Charliemu mignęła w oddali mijana katedra Świętego Marka i dwie wy¬niosłe kolumny. Na jednej z nich
stał starożytny posąg szlachetnego lwa ze skrzydłami na grzbiecie, trzymającego otwartą księgę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]