[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niesamowite uczucie: z głębi żołądka takie miał wrażenie sączy się chłód,
który mrozi mu krew w żyłach, i rozprzestrzenia się, ogarniając powoli cale
jego ciało. Był to niepokój, którego zródła nie rozumiał, i którego zarazem
nie potrafił zignorować. Przyspieszył kroku, od czasu do czasu spoglądając
za siebie. Co chwila rzucał gwałtowne spojrzenia na prawo i lewo. Jednak nie
dostrzegł nikogo.
Ash nie biegł, lecz szedł szybkim krokiem. Usłyszał chichot, poczuł dotyk czyjejś
dłoni na ramieniu. A może tylko dotknął gałęzi mijanego drzewa. Ale
chichot nie mógł być niczym innym, jak tylko chichotem. Potknął się i
byłby przewrócił się, gdyby nie podparł się ręką o pień drzewa.
Las wydawał mu się ciemniejszy niż poprzednio, jakby nadchodził przedwczesny
zmierzch. Chłód mógł istnieć tylko w jego wyobrazni, czuł bowiem, że ma
spoconą twarz i mokrą od potu koszulę na plecach. Prawie biegł, nie
zwracając uwagi na towarzyszące mu dzwięki i cienie, które rozpraszały się,
kiedy tylko spoglądał w ich stronę.
Wreszcie znalazł się na zalanej słońcem leśnej polanie i od razu poczuł
ciepło, jakby zmagazynowane w tym miejscu. Usłyszał bzyczenie wielkiej
muchy, która zdołała jakoś przetrwać mrozne dni w bezpiecznej kryjówce.
Zmrużył oczy na skutek niespodziewanego blasku.
Polanka porośnięta była wysoką trawą i niskimi krzewami. W środku stała mała,
kamienna budowla, o ścianach pokrytych mchem i porostami. Prowadziła
do niej zardzewiała furtka, która była uchylona, po obu zaś stronach wejścia
znajdowały się gliniane wazony ze zwiędłymi kwiatami.
Zorientował się, że ta zaniedbana i zniszczona przez naturę budowla
to mauzoleum. Grobowiec. Miejsce wiecznego spoczynku Mariellów.
Zaciekawiony, podszedł bliżej.
Słońce rozgrzewało go i nie czuł już chłodu.
Z wnętrza grobowca dobiegł go jakiś dzwięk. Jakieś poruszenie. Ash przystanął.
Christina, jesteś tam?
Czekał na odpowiedz, ale nie nadeszła. Jednak znowu usłyszał jakiś
dzwięk ze środka mauzoleum. Zmusił się do wesołego tonu:
W porządku, Christina, zabawa skończona.
Cisza nie działała na niego uspokajająco. Zmęczony jej gra, westchnął:
Christina&
Miał dziwne wrażenie, że powietrze stoi w miejscu. Postąpił kilka kroków
do przodu i wyciągnął rękę w stronę żelaznej furtki. Złapał za pręt, jakby
szukając oparcia. Na ścianie grobowca, po lewej stronie od wejścia,
zobaczył starą tablicę, zabrudzoną, z napisami trudnymi do odczytania z tej
odległości. Zdołał jedynie wypatrzyć częściowo zatarte litery nazwiska
Mariellów.
Popchnął furtkę, która otworzyła się powoli z głośnym zgrzytem zawiasów.
Wewnątrz czuło się wilgoć i zapach stęchlizny. Miał też dziwne
uczucie, że grobowiec jest pusty. Jednak były tam betonowe bloki, na
których spoczywały kamienne sarkofagi.
Prawie szeptem powiedział:
Kto tu jest?
I znowu jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. Lecz coś poruszyło się w
ciemnościach. Z mroku, gdzieś zza najniżej położonego sarkofagu, oderwał się
cień.
Naraz Ash usłyszał grozne warczenie psa i zobaczył jego ciemny kształt. Po
chwili ujrzał przygarbione barki, nisko zwieszony pysk i obnażone kły
Tropiciela.
Ash zaczął powoli i ostrożnie wycofywać się. Pies nie spuszczał go z oczu, a jego
wilgotne nozdrza zadrżały. Zawarczał gardłowo, sprężył mięśnie zadnich łap i
rzucił się do przodu.
Rozdział 15
Ash błyskawicznym ruchem pociągnął za sobą furtkę. Szarżujący pies popchnął
ją jeszcze mocniej i zatrzasnęła się ze szczękiem. Ash przewrócił się,
podczas gdy cielsko rozpędzonego zwierzęcia targnęło metalowymi
szczeblami. Pies zaczął wściekle ujadać na będącego poza jego zasięgiem
człowieka, kiedy zdał sobie sprawę
z tego, że jest uwięziony. Zlina kapała mu z pyska na żelazne pręty.
Ash podniósł się ani na chwilę nie spuszczając oczu z rozszalałego
zwierzęcia, którego ujadanie niosło się echem w kamiennej budowli. Wycofywał
się przez chwilę zgięty w pół, gotów na odparcie ewentualnego ataku psa, na
wypadek, gdyby zwierzę zdołało się w jakiś sposób uwolnić. Dopiero gdy dotarł
do skraju polany, rzucił się do ucieczki. Dzwięki metalu tłukącego o
kamień i wściekłe ujadanie Tropiciela towarzyszyło mu w lesie.
Odgarniał gałęzie drzew i krzewów, przeskakiwał niższe przeszkody, nie
będąc pewien, jak długo nie zatrzaśnięta furtka będzie w stanie
powstrzymać oszalałe zwierzę.
Głosy. To niemożliwe, żeby słyszał jakieś głosy. Ale one istniały. Dokoła niego.
W
lesie.
Sam zaczął krzyczeć, nie mając pojęcia, co wykrzykuje.
Chichot, Boże, ktoś śmiał się z niego. Tajemnicze cienie majaczyły miedzy
drzewami.
Przestańcie! zawołał.
W odpowiedzi usłyszał szepty.
Wtem do jego uszu dotarły odgłosy łamanych gałązek i szelest liści, tak jakby
ktoś pędził w ślad za nim. Ktoś lub coś. Mój Boże, to przecież ta bestia.
Na pomoc! krzyknął, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko śmiech.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]