[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Możemy wracać do fanzy!
 Nie gadaj głupstw  skarcił go Smuga.  Umyślnie rozgłaszaliśmy o naszej wyprawie
na irbisa, więc przynajmniej musimy udawać, że polujemy. Czy już zapomniałeś o Pawłowie?
 Zwięta racja, on na pewno przeprowadzi śledztwo, gdy my się stąd ulotnimy  dodał
bosman.  Dlatego wiele zależy od zeznań obydwóch Chińczyków. Dla nich to urządzamy tę
całą szopkę z polowaniem!
 Rozumiem, rozumiem, ale jakoś jestem dzisiaj bardzo niespokojny  usprawiedliwiał
się Tomek.
84
 Nie myśl o chunchuzach, może wcale nie przyjdą  pocieszył go marynarz.
 Dość czczej gadaniny! Bosmanie, wlez na drzewo i umocuj siatkę nad pochyłym
konarem  rozkazał Smuga.  Urządz to tak, aby sieć spadła za jednym pociągnięciem sznura.
 Dobra, zaraz zatknę flagę na maszcie!  powiedział bosman. Zarzucił zwój sieci na
ramię i zaczął się wspinać na drzewo.
Zniknął na ciemnym konarze, lecz wkrótce rozległ się jego tubalny głos:
 Bycze miejsce na zasadzkę! Włazi się tu jak po schodach...
 Bądz cicho, do licha!  ostrzegł Smuga.  Przepłoszysz zwierzynę!
Było to zupełnie niepotrzebne. Bosman sam zamilkł w pół zdania.
Właśnie dopiero teraz, nie dalej jak o wyciągnięcie ręki, spostrzegł bielejące na konarze
cielsko pantery. Wpatrywała się w niego błyszczącymi, zmrużonymi ślepiami. Naraz lekko
powstała. Bosman na szczęście nie stracił przytomności umysłu; błyskawicznie zasłonił twarz
siecią zerwaną z ramienia. Gwałtowne uderzenie cielska pantery omal nie strąciło go z
konaru. Z trudem utrzymując równowagę, prawą dłoń wczepił w puszyste futro na karku
zwierzęcia, którego pazury i kły szarpały gruby zwój sieci... Bosman próbował zrzucić z
siebie rozjuszoną bestię. Nagle uderzyła go tylnymiłapami w nogi. Stracił równowagę,
zachwiał się. Po chwili razem z panterą runął w dół.
Nadziemna cicha walka trwała zaledwie chwilę. Toteż Tomek i Smuga przerazili się nie
na żarty, gdy bosman nieoczekiwanie gruchnął z drzewa prawie wprost na ich głowy. Tomek
upadł, uderzony w twarz puszystym ogonem. Smuga natomiast od razu połapał się w sytuacji.
Całym ciężarem ciała przygniótł grzbiet pantery. Bosman stęknął boleśnie. Tomek pośpieszył
im na pomoc. Chwycił panterę za skórę na karku tuż przy samym łbie. Niewiele już
brakowało, aby gołymi rękami obezwładnili drapieżnika, gdy naraz od strony fanzy
rozbrzmiał strzał karabinowy. Po nim zaraz rozpoczęła się bezładna kanonada.
Bosman podkurczył nogi, sieknąwszy z wysiłku wyprężył się i za jednym zamachem
zrzucił z siebie panterę oraz przyjaciół.
Irbis szybko skoczył w krzewy, łowcy zaś natychmiast porwali porzucone na ziemi
karabiny i pobiegli ku fanzie.
85
WALKA Z MIEDZIANOBRODYMI
Gwałtowna palba przemieniła się wkrótce w pojedyncze strzały. Trzej łowcy nie zważali
na gałęzie smagające ich po twarzach, potykali się w wykrotach, czasem któryś padał na
ziemię, lecz zaraz wstawał i doganiał towarzyszy. Bosman trochę kulał po upadku z drzewa,
porozrywane pazurami pantery spodnie zahaczały o krzewy, ale mimo wszystko nie
pozostawał w tyle. Twarz Smugi krwawiła, nie zdążył się bowiem uchylić przed uzbrojoną w
ostre pazury łapą irbisa. Teraz uderzenia gałęzi sprawiały mu dotkliwy ból. Jedynie Tomek
nie poniósł żadnego szwanku, toteż wyrywał się do przodu.
 Prędzej, jeszcze się bronią!  zawołał, znów przyspieszając biegu.
 Nie wyprzedzaj!  krzyknął Smuga, przytrzymując młodzieńca za ramię.
 Biegnij za mną!  dodał bosman; jednocześnie wysunął się przed Tomka, by nadawać
równe tempo.
Marynarz bez trudności odgadywał myśli Smugi. Im mniej zmęczeni przybiegną do
fanzy, tym skuteczniej uderzą na wroga. W tej chwili sytuacja nie mogła tam być zbyt grozna.
Udadżalaka, doskonały żołnierz, na pewno nie dał się zaskoczyć bandzie pospolitych
opryszków. Pojedyncze strzały były najlepszym dowodem, że pierwszy atak został skutecznie
odparty.
Las rzedniał... Poprzez drzewa widać już było zabudowania fanzy. Smuga wyprzedził
bosmana. Poprowadził towarzyszy ku szopie, obok której przywiązane były wierzchowce. Z
lasu przebiegli chyłkiem do pobliskich krzewów. Pod ich osłoną podpełzli o kilkanaście
kroków od szopy. Pospiesznie zbadali sytuację.
Chunchuzi, ukryci w zaroślach na wprost fanzy, strzałami trzymali w szachu obrońców
znajdujących się w jej wnętrzu. Część napastników zapewne okrążała dom, by pod osłoną
ścian pozbawionych okienpodkraść się do drzwi. Słychać było ich nawoływania na tyłach
domu. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że zaatakują jeszcze przed świtem.
Dwóch chunchuzów, w krótkich kożuszkach i szerokich, stożkowatych kapeluszach na
głowach, usiłowało uprowadzić konie przywiązane obok szopy. Nie mogli jednak podejść do
nich od przodu żerdzi, ponieważ z szeroko otwartych drzwi fanzy natychmiast padał strzał,
gdy tylko któryś z nich wychylał się zza wystraszonych koni. Chunchuzi klęli, ponawiali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl