[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żale, jakie ktokolwiek przeciw niej żywi. Ten rejestr jej nikczemności sporządzić dokładnie, żeby
ścisły raport wysłać do jej zięcia, pana Klucznika... bo ten człowiek ledwie się zjawi, zamyka
wszystko, miasta, konklawe, Skarb... do pana Niedowidka, czyli naszego suzerena Filipa Zlepego,
który ogłasza się regentem i był przyczyną, że przed czternastu laty wyzuto mnie z hrabstwa, żeby on
mógł utuczyć się Burgundią. Niech zdycha bydlak z szyją okręconą we własne flaki!
Obeznany z procedurą mały Gerard Kierez, który przed sądem królewskim bronił sprawy baronów z
Artois, zabrał wówczas głos i powiedział:
- Istnieje zarzut, dotyczący nie tylko Artois, Dostojny Panie, ale i całego królestwa; zaręczam, że nie
byłoby obojętne dla regenta, gdyby się stało wiadome, w jaki sposób zginął jego brat, Ludwik X.
- Do stu diabłów, Gerardzie, wierzysz więc w to, co i ja? Czy masz dowód, że moja stryjna i w tej
sprawie maczała palce?
- Dowód, dowód, Dostojny Panie, to za szybko powiedziane! Ale na pewno mocne podejrzenie, które
może być poparte przez świadków. Znam w Arras pewną damę, zwaną Izabelą de Feriennes, i jej
syna Jana; oboje handlują przyborami do magii; oni to dostarczyli niejakiej pannie d'Hirson,
Beatrycze...
- Tę wam podaruję któregoś dnia, moi kompani - rzekł Robert. - Widziałem ją kilka razy i wystarczy
na nią spojrzeć, żeby się domyślić, że jej udka to prawdziwy specjał.
- Ferienne'owie więc na dwa tygodnie przed śmiercią króla za jej pośrednictwem dostarczyli Pani
Mahaut trucizny na jelenie. To, co mogło posłużyć na jelenie, równie dobrze mogło posłużyć i na
króla.
Baronowie mlaskając językiem okazali, że przypadł im do gustu ten żarcik.
- W każdym razie to trucizna dla rogatej zwierzyny - podkreślił Robert. - Niech w Bogu spoczywa
dusza mego kuzyna Ludwika Rogacza.
Zmiechy zabrzmiały donośniej.
- I wydaje się to tym bliższe prawdy, Panie Robercie - podjął Kierez - że dama de Feriennes
przechwalała się w ubiegłym roku, iż sporządziła filtr miłosny, który pogodził pana Filipa, zwanego
przez was Zlepym, z panią Joanną, córką Mahaut...
- ...dziwka jak i matka! yle zrobiliście, moi baronowie, żeście nie zadusili tej żmii, kiedy mieliście ją
w garści, zeszłej jesieni, tutaj - rzekł Robert. - Potrzebna mi ta kobieta Feriennes a także jej syn.
Dopilnujcie, żeby ich pojmano, kiedy już będziemy w Arras. A teraz podjedzmy, bo jestem wściekle
głodny po dzisiejszym dniu. Zabić najtłustszego w oborze wołu i upiec w całości, wypróżnić staw z
karpi Mahaut i podać nam wina któregoście nie dopili.
Po dwóch godzinach, gdy wieczór już zapadł, cała chwacka kompania była pijana na umór. Robert
wysłał Lormeta, który dość dzielnie znosił mieszankę wytrawnych, aby na czele zbrojnych pachołków
zagarnął w mieście dziewki dla ukontentowania dziarskich baronów. Sługusy nie baczyli, czy
wyciągają z łóżek dziewice czy też matrony. Lormet popędził do zamku beczące z przerażenia stado
w nocnych koszulach. Splądrowane komnaty Mahaut stały się polem jurnych zapasów. Wrzaski
kobiet dodawały zapału rycerzom, którzy spieszyli do ataku, jakby szarżowali na niewiernych,
prześcigali się w zabawie walecznością i walili się po trzech na jeden łup. Robert taszczył za włosy
najsmakowitsze kąski dla siebie i nie trudził się zbyt wiele rozdziewaniem. Ponieważ ważył przeszło
dwieście funtów, brankom jego brakło tchu, by krzyczeć. W tymże czasie pan de Souastre,
zagubiwszy swój piękny hełm, zgięty wpół przyciskał pięści do serca i wymiotował jak rzygacz w
czasie burzy.
Potem ci wszyscy waleczni jęli jeden po drugim chrapać; tej nocy wystarczyłby jeden człowiek, by
lekko poderżnąć gardła całej szlachcie z Artois.
Nazajutrz wojsko na miękkich nogach, z obłożonymi językami i kociokwikiem ruszyło do Arras.
Jedynie Robert był rześki niby szczupak świeżo wyjęty z rzeki, czym zdobył ostatecznie podziw
swych zastępów. Zatrzymywali się po drodze, bo Mahaut posiadała w okolicy jeszcze kilka zamków
których widok pobudził baronów do czynu.
Ale gdy w dzień świętej Magdaleny Robert przybył do Arras, damy de Feriennes próżno szukano.
Znikła.
II - Lombardzki bankier dworzaninem papieża
W Lyonie kardynałowie zamknięci byli nadal. Sądzili, że znużą regenta; odosobnienie ich trwało od
miesiąca. Siedmiuset zbrojnych hrabiego de Forez wciąż czuwało wokół kościoła i klasztoru braci
kaznodziejów; a choć szanując przepisy, hrabia Savelli, marszałek konklawe, nosił stale przy sobie
klucze, nie służyły one do niczego, bo otwierały tylko drzwi już zamurowane.
Kardynałowie dzień w dzień łamali konstytucję gregoriańską i to z tym czystszym sumieniem, że stali
się ofiarą przemocy i gwałtu. Dzień w dzień nie omieszkali zarzucać to hrabiemu de Forez, gdy ów
wtykał głowę okrytą hełmem w otwór do wsuwania jadła. Na co hrabia de Forez dzień w dzień
odpowiadał, że winien szanować regulamin konklawe. Ten dialog głuchych mógł się długo ciągnąć.
Kardynałowie nie przebywali we wspólnym pomieszczeniu, jak nakazywała konstytucja; bo choć
nawa Jakobitów była obszerna, gdyby w niej na wiązkach słomy leżało przeszło sto osób, życie wnet
stałoby się nie do zniesienia, przede wszystkim na skutek smrodu, którym zionęła w czasie letnich
upałów.
- Z tego powodu, że Pan Nasz urodził się w żłobie, nie wynika, ażebyśmy Jego następcę wybierali w
chlewie - powiedział któryś włoski kardynał.
Prałaci zagarnęli więc klasztor połączony z kościołem, a znajdujący się w obrębie tych samych
murów. Usunąwszy mnichów, rozgościli się jako tako po trzech w celi lub w którejś z izb, należących [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl