[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złości, rozpaczy znika zastąpione tą jedyną w swoim rodzaju pewnością.
- Termin będzie na początku sierpnia - dodaje, a Paula rozpromienia się, bo zgodnie z jej obliczeniami,
dziecko powinno urodzid się w rocznicę ślubu.
Lekarka już wypytuje dalej.
- Mdłości? Niewielkie? To dobrze. A plamienia? Aha. Tak, to się zdarza kobietom bardzo często na
początku.
Nie ma czym się martwid, chyba żeby się powtórzyły, wtedy proszę leżed i nie przemęczad się. Witaminy,
żelazo, badanie moczu zrobimy i zapraszam za miesiąc do kontroli. Paula zbiega, a raczej sfruwa po
schodach, wybiega tanecznym krokiem na plac Trzech Krzyży. Niebo nad kościołem Zwiętego Aleksandra
- tym, w którym, jak lubi podkreślad Teresa, chrzczono jej prababkę, o czym Paula oczywiście nie ma
pojęcia - jest jaskrawobłękitne. Drzewa pokrywa warstewka szadzi. Z najmodniejszych knajpek w okolicy
wysypują się ludzie - studenci, artyści? - poubierani w najdziwniejsze zestawienia, każdy z telefonem
komórkowym przy uchu. Są zaaferowani, żyją w kompletnie obcym świecie. Paula wtapia się w tłum
przechodniów śpieszących na ostatnie przedświąteczne zakupy. Sama ma kupione już wszystkie
prezenty, torby spakowane na wyjazd do Białegostoku, a ten najpiękniejszy prezent -dziecko - dojrzewa
w niej. Paula wyobraża sobie maleokie stworzenie wielkości ziarnka fasoli. Nawet myśli o nim - wzorem
matek z forów internetowych, które czyta - moja fasolka". Dziwnie jest wiedzied, że ono jest tam w
środku, już zdefiniowane, będące chłopcem lub dziewczynką. Jego komórki - wszystkie co do jednej -
noszą połączone geny Pauliny i Marcina, a co wyniknie z tego połączenia, okaże się dopiero za długie
siedem miesięcy. Dziwnie jest zdawad sobie sprawę z obecności tego życia, podczas gdy nikt inny niczego
nie podejrzewa - brzuch Pauli pod grafitowym wełnianym płaszczem jest nadal płaski, biodra wąskie,
tylko piersi pęcznieją, jakby już za chwilę miała nadejśd pora pierwszego karmienia. Paula niesie swoją
tajemnicę do domu ostrożnie, jak figurkę ze szkła, uważnie stawia stopy na oblodzonych płaszczyznach
chodnika, dyskretnie osłania brzuch w autobusie, układa w głowie listę potencjalnych niebezpieczeostw.
W sklepie spożywczym blisko domu robi przemyślane zakupy. Zdrowe: biały ser, pomaraocze, chuda
wędlina i prawdziwe masło osełkowe, najdroższe.
Po wejściu do mieszkania Paula zamyka starannie drzwi i zrzuca płaszcz, a potem wybiera znany na
pamięd numer telefonu.
- Cześd, kochanie - mówi podekscytowanym głosem. Nie może się doczekad, kiedy podzieli się nowiną.
W odpowiedzi słyszy tylko:
- Zadzwonię pózniej, aniołku, teraz nie mogę - i krótki, urywany sygnał.
Paula jest rozczarowana, ale tylko trochę. Przyzwyczaiła się już do urwanych rozmów przez telefon. Wie,
że jej mąż pracuje za dwóch, żeby utrzymad i rozwinąd firmę. Spotkania z klientami i negocjacje
przeciągające się do wieczora są na porządku dziennym. Właściwie jest dumna, że jest żoną młodego,
świetnie zapowiadającego się radcy prawnego z ambicjami politycznymi. Kilka miesięcy temu znowu
zaczęły się spotkania Patriotów. Ona już w nich nie uczestniczy, ale myśli o Patriotach z sentymentem.
Imponuje jej zapał Marcina i jego chęd zmiany świata. Sama najchętniej zadowoliłaby się tym, co ma.
Jest jej teraz tak niewiarygodnie dobrze, że czasami aż nie śmie w to swoje szczęście wierzyd, a kiedy
indziej przyjmuje ten dar losu z radością. Gdyby kilka lat temu, za czasów studenckich, ktoś powiedział
jej, że w zimie 2005 roku będzie zgrabną, stosunkowo zamożną, pracującą kobietą spodziewającą się
pierwszego dziecka z mężczyzną swoich snów, roześmiałaby się.  Takie marzenie nie ma prawa się
spełnid", myślała jeszcze całkiem niedawno.
Paula zatopiona w marzeniach, które właśnie się spełniają, i przepełniona pozytywną energią
postanawia tę energię jakoś spożytkowad. Zajmuje się porządkami, robi pranie, zmienia pościel na nową,
z Ikei, w wesołe kwiatowe wzory. Rozstawia deskę do prasowania, nastawia wodę na ziemniaki.
Porządkuje, przestawia, z miłością i dumą rozgląda się po mieszkaniu. Pamięta, jak wyglądało, gdy zaraz
po ślubie wprowadziła się do niego. Jedyne umeblowanie dwóch małych pokoi stanowiło biurko z
komputerem i sfatygowany narożnik do spania. Po jakimś czasie przybyło sprzętów. W oknie
wychodzącym na ulicę powiesili żaluzje. Narożnik zastąpiła rozkładana kanapa, na której spali. Pojawiły
się półki na książki i kodeksy. Z Białegostoku przywieziono starą, rzezbioną, poobijaną szafę po babci
Teofili. Wypełniła się białymi i błękitnymi koszulami Marcina, garniturami, dżinsami i garsonkami Pauliny.
W kuchni znalazły się szafki z frontami z płyty MDF w wesołym cytrynowym kolorze i laminowany
niebieski blat. Elektryczna płyta zajęła miejsce starej gazowej kuchenki. Rzeczy zadomowiły się,
zamieszkały, zostały oswojone.
Paula sięga po nóż i po koszyk z ziemniakami. Wciąga ją rytuał znanych, codziennych czynności. Ma
swoje przyzwyczajenia, swój nożyk do ziemniaków, maleoki z czarną ukruszoną rączką. Siada przy oknie z
widokiem na smętne, zaśnieżone mokotowskie podwórko, po którym włóczą się bezpaoskie koty, i
zabiera się do obierania ziemniaków.
Póznym popołudniem, kiedy niebo już dawno pociemniało, rozlega się jak zawsze dzwonek do drzwi.
Marcin zdejmuje czarny płaszcz przyprószony śniegiem i z aprobatą rzuca okiem na stół, na którym
paruje gorąca kolacja.
- Cześd, kochanie - mówi - dzwoniłaś do mnie... Przepraszam, że tak cię zbyłem, ale miałem klienta w
pokoju. Coś ważnego się stało?
- Wiesz... - Paula zawiesza głos. Nie dla efektu, lecz dlatego że nakłada właśnie surówkę, jego ulubioną,
z kapusty pekioskiej. - Mam ci coś do powiedzenia.
- Powiedz - mówi Marcin, a jego oczy błyszczą ciekawością. Paula ma ochotę się chwilkę podroczyd, ale
na widok tego spojrzenia tylko się uśmiecha i mówi po prostu: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl