[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dotrzymać obietnicy. Te wskazówki tutaj są zdumiewające i mogą być wytworem
chorego mózgu. Jednak dałem słowo. Krótko mówiąc, mam złożyć jego ciało na czarnym
mahoniowym stole w bibliotece i zapalić przy nim siedem czarnych świec. Okna i drzwi mają
być szczelnie zamknięte. W ciemności, która poprzedza świt, mam odczytać formułę czy za-
klęcie, zawarte w mniejszej, zapieczętowanej kopercie, której jeszcze nie otworzyłem, a która
znajduje się w tej większej.
 I to wszystko?  zawołałem.  %7ładnych wskazówek, jak dysponować jego pienię-
dzmi, majątkiem, co zrobić z jego ciałem?
 %7ładnych. W testamencie, który gdzie indziej widziałem, przekazuje cały majątek i
pieniądze pewnemu dżentelmenowi ze Wschodu, wymienionemu w tym dokumencie jako
Malik Tous!
 Co!  wykrzyknąłem wstrząśnięty do głębi.  Conrad, to czyste szaleństwo! Malik
Tous!... Wielki Boże! %7ładen śmiertelnik nigdy tak się nie nazywał! To imię złego bożka,
czczonego przez tajemniczych Yezidee... tych Wyklętych z Mount Alamount... których
Osiem Miedzianych Wież wznosi się na niezbadanych pustkowiach wnętrza Azji. Godłem
tych bałwochwalców jest miedziany wąż. Mahometanie nienawidzą czcicieli tego demona i
twierdzą, że jest on uosobieniem zła wszechświata, Księciem Ciemności, Arymanem, odwie-
cznym szatanem! A ty mówisz, że tego mitycznego demona Grimlan wymienia w swoim
testamencie?
 Tak.  I jego głos był ochrypły.  Spójrz... jakie dziwne słowa skreślił tu na naro-
żniku pergaminu: Nie kop mi grobu, nie będzie mi potrzebny.
Ponownie przeszedł mnie dreszcz grozy.
 Na Boga!  zawołałem gorączkowo.  Skończmy jak najprędzej tę okropną spra-
wę!
 Myślę, że kieliszek by się przydał.  Conrad zwilżył wargi.  Zdaje mi się, że
Grimlan stąd wyjmował wino...
Pochylił się nad drzwiczkami pięknie rzezbionej mahoniowej szafki i po chwili, choć z
trudem je otworzył.
 Nie ma tu wina  stwierdził z rozczarowaniem  a nigdy nie czułem takiej potrze-
by napicia się czegoś mocniejszego... Co to?
Wyciągnął zwój pergaminu, zakurzony, pożółkły, pokryty pajęczyną.
W nerwowym napięciu, w jakim się znajdowałem, wszystko w tym ponurym domo-
stwie wydawało mi się ważne, pełne tajemniczego znaczenia. Pochyliłem się nad Conradem,
kiedy rozwijał pergamin.
 To rodowód parów  oznajmił.  Kronika urodzin, śmierci itede, jakie prowadziły
stare rodziny w XVI wieku i dawniej.
 Jakie nazwisko?
Mrużył oczy nad niewyraznym napisem usiłując odczytać wyblakłe staroświeckie litery.
 G...r...ym... o, tak, Grymlann, oczywiście. To rodowód starego Johna z rodu
Grymlann z Toad-heath Manor, w Suffolk... Co za cudzoziemska nazwa posiadłości! Spójrz
na ostatni zapis!
Razem odczytaliśmy: John Grymlann, urodzony 10 marca 1630 roku.
Obaj wydaliśmy okrzyk zdumienia. Dalej widniały następujące słowa, świeżo skreślone
dziwnym, niedbałym pismem: Zmarł 10 marca 1930 roku. Pod nimi znajdowała się pieczęć z
czarnego wosku, wyobrażająca coś dziwnego, podobnego do pawia z rozpostartym ogonem.
Conrad, bardzo blady, patrzył na mnie bez słowa. A mnie ze strachu ogarnęła wściekłość;
 To oszustwo szaleńca!  wrzasnąłem.  Tak starannie przygotowano tę scenę, że
aktorzy przedobrzyli sprawę! Kimkolwiek są, nagromadzili za wiele nieprawdopodobieństw i
zniszczyli efekt. To bardzo głupia, bardzo nudna komedioiluzja!
A jednak kiedy to mówiłem, zimny pot oblał mnie od stóp do głów, dygotałem jak w
febrze. Conrad skinął na mnie bez słowa i zabrawszy ogromną świecę z mahoniowego stołu,
skierował się ku schodom.
 Przypuszczano chyba  szepnął  że sam jeden będę załatwiał tę piekielną sprawę.
Ale mnie zabrakło odwagi i rad jestem z tego.
W miarę jak wchodziliśmy po schodach, narastała groza. Lekki podmuch wiejący nie
wiadomo skąd poruszył ciężkie aksamitne zasłony, a ja oczyma wyobrazni widziałem szpo-
niaste palce rozchylające je i wyzierające spoza nich wpatrzone w nas łakomie czerwone śle-
pia. Przez chwilę zdawało mi się, że słyszę gdzieś nad sobą głuchy tupot potwornie wielkich
stóp, ale to było chyba bicie mego serca. Schody doprowadziły nas do szerokiego ciemnego
korytarza. Zwieca rzucała nikły blask, oświetlając tylko nasze wylękłe twarze i czyniąc mrok
dokoła jeszcze bardziej posępnym. Stanęliśmy przed ciężkimi drzwiami. Posłyszałem, że
Conrad gwałtownie wciąga oddech, jak człowiek stający przed niebezpieczeństwem. Bezwie-
dnie tak mocno zacisnąłem pięści, aż paznokcie wbiły mi się w ciało. Conrad otworzył drzwi.
Głośny krzyk wydarł mu się z gardła. Zwieca wypadła ze skostniałych rąk i zgasła.
Biblioteka Johna Grimlana jarzyła się jasnym blaskiem, chociaż gdy weszliśmy do domu,
cały pogrążony był w ciemnościach.
Zwiatło biło z siedmiu zapalonych czarnych świec, rozstawionych regularnie wokół
wielkiego mahoniowego stołu. Na stole, pomiędzy świecami... przygotowałem się na ten wi-
dok. Ale teraz zaskoczony niespodziewaną iluminacją i wyglądem trupa o mało nie zemdla-
łem. John Grimlan nie był piękny za życia, ale po śmierci budził odrazę. Tak, budził odrazę,
chociaż twarz mu ktoś miłosiernie zasłonił tą samą szatą z jedwabiu w dziwne jakieś wzory,
która przykrywała całe jego ciało z wyjątkiem szponiastych rąk i pomarszczonych stóp.
Conrad szepnął zdławionym głosem:
 Mój Boże! Co to znaczy? Położyłem zwłoki na stole i rozstawiłem świece, ale ich
nie zapalałem. Nie nakrywałem ciała tą szatą. A na nogach miał ranne pantofle, kiedy stąd
wychodziłem.
Nagle urwał. Nie byliśmy sami w tej komnacie śmierci. Początkowo nie zauważyliśmy
go, siedzącego w wielkim fotelu w najdalszym kącie pokoju i tak nieruchomego, jak gdyby
był częścią cienia padającego od ciężkich zasłon. Kiedy mój wzrok go napotkał, opanowało
mnie gwałtowne drżenie i żołądek podjechał mi do gardła. Uderzyły mnie przede wszystkim
jego oczy, skośne, żółte, którymi wpatrywał się w nas przenikliwie, bez mrugnięcia powieką.
Potem powstał i złożył nam głęboki ukłon na wschodnią modłę i poznaliśmy, że przybył z
Orientu. Kiedy teraz próbuję wskrzesić w myślach jego obraz, nie potrafię. Pamiętam tylko te
przeszywające oczy i żółtą fantastyczną szatę.
Machinalnie odpowiedzieliśmy na jego ukłon, a on odezwał się cichym, opanowanym
głosem:
 Panowie, proszę o wybaczenie! Pozwoliłem sobie zapalić świece. Może przystąpimy
do obrzędów, związanych ze zgonem naszego wspólnego przyjaciela.
Wykonał lekki ruch ręką w kierunku nieruchomego kształtu spoczywającego na stole.
Conrad skinął głową, niezdolny wydobyć głosu z gardła. Obaj pomyśleliśmy, że ten człowiek
także otrzymał zapieczętowaną kopertę, ale w jaki sposób zdołał przybyć tak prędko? John
Grimlan nie żył dopiero od dwóch godzin i sądziliśmy, że nikt prócz nas nie wiedział o jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl