[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jennifer powaliła go kopnięciem w twarz i otworzyła drzwi mieszkania.
Szukacie panowie Dawida Engle? zapytała natychmiast dwóch mężczyzn.
Przytaknęli ruchem głowy, zaskoczeni pytaniem, a następnie widokiem Dawida,
leżącego za nią na podłodze salonu. Próbował podnieść się na kolana.
Jennifer wskazała lekarza, który doszedł do siebie na tyle, żeby zacząć płakać.
Cóż, zatem znalezliście go.
Potem szybko ruszyła w stronę windy i weszła do kabiny. Zanim drzwi się
zamknęły, obejrzała się i zobaczyła, że mężczyzni schylają się, pomagając Dawidowi
podnieść się z podłogi. Właśnie odczytywali mu jego prawa.
Rozdział 15
Jennifer nie mogła skupić uwagi na otoczeniu. Myślała o Margit, Dawidzie,
o sobie. Rozpamiętywała to, jak rzuciła się na Dawida i byłaby go zabiła, gdyby nie
wkroczyła policja. Drżała, ponownie przestraszona, kiedy dotarło do niej, że mogli ją
także aresztować w mieszkaniu Dawida. Pomyślała, że była szalona, próbując go
zabić. Traciła rozsądek. Zmieszana, odkryła, że wędruje obok Riverside Park.
Zmęczyła się, brnąc przez śnieg i postanowiła na następnym rogu skręcić w lewo,
przeciąć Broadway i metrem pojechać do domu. Zobaczyła dwóch mężczyzn.
Wyłonili się z wejścia do parku i szli przed nią. Jennifer poczuła, że jej serce zaczyna
łomotać. Rozejrzała się, dostrzegła kolejnego mężczyznę, podążającego za nią
w odległości pięćdziesięciu jardów i w tej samej chwili wiedziała już, co oni planują.
Powinna przejść przez ulicę i wejść do jednego z bloków, jakby tam mieszkała.
Portier wezwie taksówkę. W tym momencie ujrzała jeszcze jednego mężczyznę po
drugiej stronie ulicy, brnącego ciężko po śniegu z opuszczoną głową i rękami
wsadzonymi głęboko w kieszenie. Wiedziała, że powinna przejść przez ulicę.
Natychmiast. Jednak nie zrobiła tego.
Parła do przodu z opuszczoną głową, jak gdyby pochłonięta własnymi myślami. Co
ona właściwie robi? pytała samą siebie. Dlaczego zachowuje się w ten sposób?
Dwóch mężczyzn zawahało się na rogu, jakby czekali na zmianę świateł, wiedziała
jednak, że czekają na nią. Wiedziała także, że podejdą do niej, kiedy zbliży się trzeci
osobnik, otoczą ją i wciągną do parku. Kilkanaście jardów i zniknie z oczu
ewentualnych przechodniów w ciemnościach zimowego wieczoru. Przy takiej
pogodzie nie było biegaczy ani nikogo spacerującego z psem. Była znakomitą ofiarą.
Wiedzieli o tym. Ona także to wiedziała. Ta myśl wywołała jej uśmiech. Poczuła, jak
krew zaczyna szybciej krążyć i ciało rozgrzewa się w oczekiwaniu na konfrontację.
Mężczyzni odwrócili się w jej stronę i jednocześnie usłyszała, że z tyłu trzeci
myśliwy przyspiesza kroku i zaczyna biec. Obserwowała zbliżających się mężczyzn.
Odsunęli się na boki chodnika, jakby chcieli, umożliwić jej przejście. Obaj mieli
długie wełniane szale owinięte wokół szyi i kapelusze z szerokimi rondami
naciągnięte na oczy.
Byli dostatecznie blisko, żeby dostrzegła, iż to Hiszpanie, nastolatki, właściwie
jeszcze dzieciaki. Kiedy ich mijała, powiedzieli coś po hiszpańsku i skoczyli do niej,
ujęli ją między siebie i podnosząc bez trudu lekkie ciało, ściągnęli ją z chodnika.
Jennifer rozejrzała się w poszukiwaniu trzeciego napastnika. W podniesionej dłoni
trzymał pałkę, krótki kawałek rury owinięty przewodem elektrycznym.
Czekała na przypływ sił, na przemożną, dziką moc, i w momencie, kiedy mały
człowieczek zamachnął się pałką, pomyślała: Tym razem to nie nadejdzie, jestem
bezbronna . Chwilę potem kontrolę przejęła rosnąca furia jej prymitywnego ja .
Poczuła nagły chłód przenikający jej ciało, dzikie uderzenia serca, jakby żyło ono
własnym życiem; fala krwi popłynęła do kończyn i Jennifer, wykorzystując dwóch
trzymających ją mężczyzn jako podpory, podniosła się i wyrzuciła do przodu obie
nogi. Obcas prawego kowbojskiego buta uderzył niskiego mężczyznę w usta,
wbijając mu zęby w miękkie podniebienie. Nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy
kopniak odrzucił go daleko.
Pozostali zaklęli rozwścieczeni, lecz jeden z nich zdołał uwolnić ramię i zamachnął
się, próbując uderzyć ją w głowę. Uchyliła się przed ciosem, padając na zaśnieżoną
ścieżkę i pociągając za sobą obu napastników. Schwyciła obiema dłońmi ich szczupłe
szyje i usłyszała, jak z charkotem walczą o oddech, gdy ona wyciskała z nich życie.
Trzymając ich obu w górze uświadomiła sobie, że się uśmiecha, zadowolona
z własnej siły, ze swojego odwetu.
Czuła ich oddechy, odór ciał. Dochodził do niej zapach piwa, które wypili tego
dnia, i takos, które zjedli gdzieś w hiszpańskim Harlemie, zapach kobiet, z którymi
spali. Złożyła ręce, uderzając o siebie czaszkami obu napastników.
Siła uderzenia zmiażdżyła ciało, kości i mózg. Rozległ się głuchy dzwięk, jakby
koła samochodu rozgniotły dynię. Nie było żadnego innego odgłosu, żadnego
okrzyku bólu. Ciała zwisły jej w rękach. Odrzuciła je w zarośla obok ścieżki, gdzie
utworzyły bezkształtne kłębowisko rąk i nóg.
Rzuciła się na trzeciego wroga wiedząc to, czego nie wiedziałoby żadne zwierzę, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]