[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spoglądając za Brazylijką odchodzącą energicznym krokiem w głąb hali, po
raz kolejny powtórzył w duchu słowa podziwu dla starego przyjaciela. Wszak
tamten nie tylko zdobył gigantyczną fortunę, ale w dodatku pozyskał współpracę
pięknej i sprytnej kobiety o egzotycznej urodzie.
Zapowiedz odlotu samolotu do San Juan przywróciła go do rzeczywistości.
Pokręcił głową do własnych myśli, formułując jasno pytanie: jak można darzyć
podziwem człowieka stojącego wobec perspektywy spędzenia dziesięciu lat w celi
śmierci i oczekiwania na egzekucję? Co gorsza, wcześniej trzeba się było zmie-
rzyć z dziesiątkami przebiegłych adwokatów, gotowych obedrzeć jego klienta ze
skóry, byle tylko uszczknąć coś dla siebie ze sprzeniewierzonych pieniędzy.
A jednak! Zajmując miejsce w samolocie, Sandy odczuwał coraz silniejszy
dreszcz emocji wynikający z faktu reprezentowania Patricka Lanigana.
Eva wysiadła z taksówki na tyłach podrzędnego hoteliku w South Beach, gdzie
miała spędzić noc. W gruncie rzeczy zamierzała zostać tu przez kilka dni, uza-
leżniając długość pobytu od rozwoju wydarzeń w Biloxi. Pamiętała, że Patrick
nakazywał jej ciągłe podróże i niezatrzymywanie się w jednym miejscu na dłużej
niż cztery dni. Zameldowała się jako Leah Pires, według paszportu mieszkająca na
77
stałe w Sao Paulo. Mogła się nawet posługiwać złotą kartą kredytową wystawioną
na to nazwisko.
Przebrała się pospiesznie i poszła na plażę. Było wczesne popołudnie, nad
morzem kręcił się tłum wczasowiczów i to jej bardzo odpowiadało. Plaża w Rio
była tak samo wiecznie zatłoczona, ale tam zawsze Eva mogła liczyć na pomoc
przyjaciół. Tutaj nikogo nie znała, musiała więc wcielić się w rolę anonimowej tu-
rystki w bikini, zażywającej kąpieli słonecznych. Bardzo pragnęła znowu znalezć
się w domu.
Rozdział 11
Całą godzinę zajęło Sandy emu przedostanie się na teren bazy marynarki wo-
jennej. Jego nowy klient nie zamierzał mu ułatwiać życia. Wyglądało na to, że nikt
go tu nie oczekiwał. W końcu został zmuszony do sięgnięcia po klasyczny reper-
tuar adwokacki: grozbę wystąpienia z pozwem, natychmiastowego powiadomie-
nia senatorów lub innych ważnych osobistości, a przede wszystkim ostre i głośne
uwagi na temat łamania podstawowych praw obywatelskich. Dopiero o zmierzchu
dotarł do recepcji szpitala, a i tu napotkał kolejną linię obrony. Tym razem jednak
pielęgniarka po prostu skontaktowała się z Patrickiem.
Pokój tonął w półmroku, oświetlony jedynie błękitnawą poświatą ekranu nie-
wielkiego telewizora stojącego pod ścianą. Transmitowano jakiś mecz piłkarski
z Brazylii. Dwaj starzy przyjaciele uścisnęli sobie dłonie z pewną rezerwą. Nie
widzieli się przez sześć lat. Lanigan nakrył się prześcieradłem aż pod brodę, za-
słaniając w ten sposób rozległe rany. Był bardzo szczupły, niemal wychudzony,
no i miał wyraznie odmieniony kształt nosa oraz brody. Mógłby nawet uchodzić
za kogoś innego, gdyby nie oczy. Zdradzało go również brzmienie głosu.
 Dzięki, że przyleciałeś  mruknął na powitanie.
Mówił bardzo cicho, miękkim głosem, jak gdyby sprawiało mu to wiele kło-
potów i wymagało olbrzymiego wysiłku.
 Nie ma za co. Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie miałem specjalnie wy-
boru. Twoja przyjaciółka potrafi być nadzwyczaj przekonująca.
Patrick zamknął oczy i przygryzł wargi. W duchu zmówił szybko krótką mo-
dlitwę. Wiedział już bowiem, że Evie nic się nie stało.
 Ile ci zapłaciła do tej pory?  spytał.
 Sto tysięcy.
 Doskonale  skwitował Lanigan.
Na dłużej zapadło milczenie, które zasygnalizowało Sandy emu, że cała ta
rozmowa nie będzie łatwa i upłynie pod znakiem podobnych przerw.
 Czuje się dobrze  dodał McDermott.  To piękna kobieta i piekielnie
sprytna. W pełni panuje nad sytuacją, jak zapewne tego po niej oczekiwałeś. Mó-
wię na wypadek, gdybyś się o nią niepokoił.
79
 Miło z twojej strony.
 Kiedy widzieliście się po raz ostatni?
 Parę tygodni temu. Straciłem poczucie upływu czasu.
 Jest twoją żoną, przyjaciółką, kochanką, znajomą czy. . .
 Adwokatem.
 Tylko adwokatem?
 Zgadza się.
Sandy uśmiechnął się nieznacznie. Patrick ponownie zamilkł na dłużej, leżał
na wznak, całkiem nieruchomo. Upływały minuty. W końcu McDermott usiadł
na jedynym stojącym w pokoju krześle, chcąc dać przyjacielowi czas do namysłu.
Dobrze wiedział, że Lanigan jak gdyby na nowo wkracza do realnego świata,
gdzie wszędzie dookoła czają się wygłodniałe wilki. Jeśli więc zamierzał jeszcze
przez jakiś czas poleżeć w łóżku, gapiąc się w sufit, Sandy nie miał nic przeciwko
temu. I tak zapewne czekały ich wielogodzinne rozmowy. Nie było się dokąd
śpieszyć.
Ważne, że tamten był żywy i wracał do zdrowia, nic więcej się na razie nie
liczyło. Sandy nie zdołał ukryć rozbawienia, kiedy przypomniał sobie ceremo-
nię pogrzebową owego pochmurnego i zimnego dnia sprzed czterech lat, skromną
urnę składaną do grobu, ostatnie słowa pastora i wymuszone z widocznym wysił-
kiem łzy Trudy. Zapewne wybuchnąłby wtedy gromkim śmiechem, gdyby wie-
dział, że Patrick, cały i zdrowy, obserwuje z ukrycia tę podniosłą uroczystość, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl