[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciem, już w progu go zauważył, a mówił potem o nim dobrych dziesięć minut.
Naprawdę? Naprawdę?
R
L
T
Glyn szybko przechodzi do natarcia. W ułamku sekundy zmienia front. Już wie, w jakim kie-
runku uderzyć. Wyjaśnia, że oczywiście przybył tu z nadzieją, nie będzie tego ukrywał, nabycia por-
tretu. Oczywiście wiedział o jego istnieniu ( Czy ty mnie słuchasz?"), ale Kath nie umiała dokładnie
powiedzieć, co się z nim stało; dopiero niedawno zaczął się nim interesować i zastanawiać, czy być
może, jakimś cudem, byłby jeszcze do odzyskania...
Kim był tamten mężczyzna? Ten, który z miejsca kupił portret, jakby czekał na ten obraz, jakby
wiedział, że powstaje, jakby znał Kath, jakby znał Kath wystarczająco dobrze, by chcieć zdobyć jej
portret, nim ktokolwiek zdoła go zobaczyć.
...oczywiście naiwnością byłoby sądzić, mieć nadzieję, że jest pan w posiadaniu obrazu. Ale
przecież ktoś go posiada. Nie zna pan przez przypadek nazwiska bądz adresu nabywcy?
Ależ tak, Ben Hapgood, jak wielu malarzy, prowadzi prywatny wykaz nabywców swoich dzieł.
Otwiera szufladę, wyłuskuje stamtąd jedną z wielu teczek i zaczyna wertować jej zawartość. Glenda
mówi o Kath. Mówi o tamtym lecie, w którym Glyn, o ile dobrze pamięta, był dla Kath nieobecny, bo
pochłonięty jakąś pilną pracą.
Przepraszam, nie pamiętam, czym się pan zajmuje. Kath wspominała coś... no, w każdym
razie była wtedy sama. Myślę, że wizyta u nas bardzo ją cieszyła. Pewnego razu zabrała nasze dziew-
czyny na kilka dni nad morze, na biwak. Co za szkoda, że ona nigdy... nie żeby miała się żalić, ale to
się wyczuwało...
Glyn śledzi z napięciem Hapgooda, który jakoś nie może trafić na materiały z tamtej galerii...
Cholera, wcięło czy co...? Nie. Jest! Pan Saul Clements. Mam nawet adres i numer telefonu.
Londyn. Ha! Wygląda mi na bardzo... nie byle jaki adres.
Zmiech.
Ma go. Ma gościa. To jest cel jego poszukiwań. Ben Hapgood to tylko mały przystanek, ale kto
mógł wiedzieć? Ben Hapgood to mimowolny dobrodziej, który przypadkiem ułatwia mu zadanie. Na-
malował portret Kath, rzeczywiście miał na tym punkcie bzika, jednak ze wzglądów artystycznych.
Jasne, mało który malarz nie chciałby jej sportretować. Ale z chwilą gdy portret trafia do galerii, gdy
zostaje wystawiony na sprzedaż, ktoś go błyskawicznie porywa w swoje szpony. Kto? Ktoś, kto już
czekał na obraz? Ktoś, komu Kath mówiła o portrecie? Ktoś, z kim Kath się spotykała tamtego lata?
Pozostaje mu zręcznie wykręcić się z dalszej części wizyty u Hapgoodów. Gospodarze okazują
się niezwykle gościnni i serdeczni, tym bardziej że uwaga Glyna koncentruje się już na pracach mala-
rza. Usiłując poprawić swój wizerunek, Glyn objawia nagle, nieco spóznione, zainteresowanie obra-
zami; zadaje pytania, słucha, czasem zdobywa się na ostrożny komentarz. Hapgood to malarz figu-
ratywny, którego prace można by umiejscowić poza popularnym nurtem sztuki współczesnej, jeśli taką
opinią można wydać na podstawie recenzji z niedzielnej prasy, jak czyni to Glyn. Jednak w oczach
gospodarzy ów krótki wywód zdaje się stawiać Glyna w jednym szeregu z aniołami, zwłaszcza gdy ten
R
L
T
dorzuca parę kąśliwych uwag na temat szumnych instalacji nieposłanych łóżek i patroszonych zwie-
rzaków*.
* Aluzja do młodej sztuki brytyjskiej.
Nagle Hapgooda coś rozprasza i przerywa dyskusję na temat sztuki. Przypomina mu się, że po-
winien przecież mieć przezrocze z portretem Kath. Chętnie pokaże, o ile uda mu się je znalezć. Zoba-
czymy, gdzie... Znowu otwiera szuflady i przerzuca teczki. Glyn zamilkł, czeka oniemiały z wrażenia.
Nie liczył się z tak bliskim spotkaniem z Kath, nawet w takiej formie. Kath tutaj. Ben Hapgood z za-
pałem przegląda zawartość różnych teczek, Glenda opowiada coś o Kath mówi, że taki wygląd
przysparzał jej trochę kłopotów. Kłopotów? Glyn spogląda na Glendę kobieta tęga, o krągłej, czer-
stwej twarzy i zdrowym wyglądzie, przywodzi mu na myśl bochenek świeżego chleba; całkowite prze-
ciwieństwo Kath. Jakich kłopotów? Ale mąż już wydaje radosny pomruk: Uhm... to jest to". Otwiera
kopertę, wyciąga przezrocza i podnosi do światła jedno po drugim.
Powinna tu być, to zbiór prac z tamtej wystawy. A po chwili: Jest!
Podaje Glynowi przezrocze.
Drobniutka Kath w białej ramce, niczym klejnocik jaśniejący w okiennym świetle. Ujęcie jest
zbyt małe, by rozpoznać szczegóły, ale już sama pozycja jest typowa dla Kath: siedzi z podwiniętymi
nogami, głową zwróconą w bok, podbródkiem wspartym na dłoni i łokciem na poręczy krzesła. Glyn
wpatruje się w tę skrystalizowaną chwilę jak zauroczony. To czas, gdy Hapgood widuje Kath. Ona
siedzi przed jego sztalugą przez wiele godzin, na krześle, które tu stoi w kącie, być może patrzy przez
to samo okno, co on teraz. Glyn znowu czuje się obco, czuje się wykluczony z jej świata. Ona była tu
wtedy. Jego nie było. Teraz on tu jest, ale jej nie ma ta myśl przejmuje go dreszczem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]