[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Masz ochotę potrenować?
Janie się uśmiecha.
- Tak.
- Będę na ciebie czekał.
Dzwoni dzwonek. Janie kończy zadanie z anglika, łapie plecak, płaszcz i rusza do
pokoju pana Durbina. Wie ju\, dlaczego jej zlewka wybuchła, i jakoś nie ma ochoty
wyjaśniać mu, co się stało.
Otwiera drzwi. Pan Durbin siedzi z nogami na biurku. Krawat ma poluzowany, górny
guzik koszuli odpięty. Włosy sterczą mu lekko, jakby właśnie przeczesał je palcami. Na
kolanach trzyma podkładkę z klipsem, a na niej klasówki. Podnosi wzrok.
- Witaj, Janie. Zaraz kończę. - Zapisuje coś.
Janie stoi i czeka, przestępując z nogi na nogę. Ma skurcze. I boli ją głowa.
Pan Durbin robi jeszcze kilka notatek, a potem odkłada pióro i patrzy na Janie.
- Cię\ki dzień, co?
Janie uśmiecha się wbrew sobie.
- Skąd pan wie?
- Domyśliłem się. - Wygląda, jakby zastanawiał się, co teraz powiedzieć, i w końcu
pyta: - Dlaczego ciasto i lukier?
- Słucham?
- Dlaczego spośród wszystkich rzeczy, które miałaś w koszyku, odło\yłaś akurat
ciasto i lukier?
- Miałam za mało gotówki.
- Rozumiem. Nie znoszę, kiedy mnie to spotyka. Ale dlaczego nie odło\yłaś
winogron, marchewki czy czegoś innego?
Janie mru\y oczy.
- Dlaczego?
- Masz dziś urodziny? Tylko nie kłam, sprawdziłem w twoich dokumentach.
Janie wzrusza ramionami i odwraca wzrok.
- A na co komu tort? - odpowiada. Głos ma cieniutki, walczy ze łzami.
Durbin przygląda jej się zamyślony. Janie nie potrafi odczytać wyrazu jego twarzy. A
potem on zmienia temat.
- No to opowiedz mi o tym twoim małym wybuchu.
Janie się wzdryga.
Wzdycha.
Wskazuje tablicę.
- yle widzę z daleka - mówi.
Pan Durbin puka się w brodę.
- To by wiele tłumaczyło. - Uśmiecha się i odsuwa z krzesłem od biurka. - Byłaś ju\ u
okulisty?
Janie się waha.
- Jeszcze nie. - Spuszcza głowę.
- Kiedy masz wizytę? - pyta znacząco Durbin. Wstaje, bierze zlewkę, potrzebne
odczynniki i stawia je na stole laboratoryjnym Janie. Zaprasza ją gestem.
- Jeszcze się nie umówiłam.
- Potrzebujesz pomocy finansowej, Janie? - pyta \yczliwie.
- Nie... - odpowiada Janie. - Mam trochę pieniędzy. - Rumieni się. Nie potrzebuje
jałmu\ny.
Pan Durbin spogląda na wzór.
- Przepraszam, Janie. Staram się tylko pomóc. Jesteś rewelacyjną uczennicą. Chcę,
\ebyś dobrze widziała.
Janie milczy.
- Spróbujemy powtórzyć ten eksperyment? - Popycha zlewkę w jej stronę.
Janie zakłada okulary ochronne i włącza palnik.
Mru\ąc oczy, czyta instrukcję i odmierza uwa\nie odczynniki.
- Tu jest jedna czwarta, nie jedna druga - mówi Durbin, wskazując palcem.
- Dziękuję - mamrocze Janie, koncentrując się.
Tym razem tego nie schrzani.
Aączy odczynniki. Miesza je jednostajnym ruchem przez dwie minuty.
Pozwala im zawrzeć. Odmierza czas.
Wyłącza palnik.
Czeka.
Roztwór przybiera wspaniałą fioletową barwę.
Pachnie jak syrop na kaszel.
Jest idealny.
Pan Durbin klepie ją po ramieniu.
- Dobra robota, Janie.
Janie uśmiecha się szeroko. Zdejmuje okulary ochronne.
Dłoń Durbina wcią\ spoczywa na jej ramieniu.
Teraz je głaszcze.
Janie zbiera się na mdłości. O Bo\e, myśli. Chce się stąd wydostać.
Durbin uśmiecha się do niej z dumą. Jego dłoń zsuwa się w dół jej pleców, tak lekko,
\e Janie prawie jej nie czuje, a potem zatrzymuje w talii. Janie jest skrępowana.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Janie - mówi Durbin niskim głosem, zbyt
blisko jej ucha.
Janie usiłuje się nie wzdrygnąć. Stara się normalnie oddychać. Znieś to, Hannagan,
powtarza sobie w myślach.
Durbin odsuwa się i pomaga jej posprzątać stanowisko.
Janie chce uciec. Wie, \e powinna zachować zimną krew, ale wymyka się przy
pierwszej okazji. Rozmowa o tym, co się mo\e wydarzyć, to jedno, a doświadczenie tego na
własnej skórze to drugie. Janie dygocze i zmusza się, \eby iść spokojnie. Zebrać myśli.
Wychodzi na parking przed szkołą. A potem przypomina sobie, \e zostawiła swój
cholerny plecak na cholernym stole laboratoryjnym.
W plecaku ma kluczyki.
Gabinet jest ju\ zamknięty.
A ona nie ma pieprzonej komórki. Cześć, tu rok 2006, dzwonię, \eby ci powiedzieć,
\e jesteś skończoną frajerką .
Mimo to wraca, czując się jak kretynka, i w połowie drogi spotyka Durbina. Niesie jej
plecak.
- Pomyślałem, \e po niego wrócisz - mówi.
Umysł Janie pracuje na przyspieszonych obrotach. Wie, co powinna zrobić. Z trudem
przemaga obrzydzenie.
- Dziękuję, panie Durbin - mówi. - Równy z pana gość. - Zciska szybko jego dłoń i
rzuca mu zawstydzony uśmiech. A potem odwraca się i odchodzi korytarzem długim,
rozkołysanym krokiem. Wie, na co on patrzy.
Skręcając w boczny korytarz, zerka na niego przez ramię. Stoi tam i obserwuje ją z
rękami skrzy\owanymi na piersi. Janie macha mu i znika.
Nie chce opowiedzieć o tym Cabelowi.
Będzie zły.
Jedzie do domu i znajduje numer Kapitan. Dzwoni na jej komórkę.
Opowiada o swoim przeczuciu.
- Dobra robota, Janie. Masz wrodzony talent. Dobrze się czujesz?
- Chyba tak.
- Dasz radę to pociągnąć?
- Myślę, \e tak.
- Jestem o tym przekonana. Teraz chcę, \ebyś się czegoś dowiedziała. Czy odbywa się
jakiś kiermasz chemiczny? Konkurs ogólnostanowy, na który Fieldridge wysyła dru\ynę? Coś
w tym rodzaju?
- Nie wiem. Myślę, \e tak. Na pewno jest olimpiada matematyczna.
- Sprawdz to. Jeśli tak, a ten Durbin się tam wybiera, chcę, \ebyś się zgłosiła.
Zapłacimy za to, nie martw się. Zastanawiałam się nad tym i nie przychodzi mi do głowy
\aden inny pomysł, jak mogłabyś się dostać do snów jego i jego uczniów. Mam rację?
- Tak. To znaczy: dobrze, zgłoszę się. - Janie wzdycha, przypominając sobie
wycieczkę autobusem do Stratfordu.
- Przejrzałaś ju\ raporty Marthy?
- Część z nich.
- Masz jakieś pytania?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]