[ Pobierz całość w formacie PDF ]
talerza. A twój befsztyk?
Znakomity.
Zjadł już połowę i sporo jarzyn, czyli dwa razy tyle co ona. Sięgnął po piwo. Domyślał
się, że stan nerwów Emily wynika z układu, jaki zawarli. Jego też to nurtowało. Denerwował
się, jak to wypadnie, bo przecież to będzie jej pierwszy raz.
Czy mówiłem ci już, że ładnie wyglądasz? zapytał. Uśmiechnęła się i obciągnęła
bluzkę. Materiał przylegał do jej ciała, uwydatniając kształt piersi.
Nie wiedziałam, co na siebie włożyć. Trzy razy się przebierałam.
Chciał wstać od stolika i podejść do niej, wyciszyć jej i swoje obawy, ale zamiast tego
rzekł:
Ja kupiłem to i owo z ubrania. Jak widzisz, też miałem tremę przed naszą randką.
Oczy jej rozbłysły.
Kupiłeś? Z myślą o mnie?
Nie chciałem wyglądać przy tobie jak oferma.
Wyglądasz wspaniale, James. Zresztą tak jak zawsze.
Naprawdę?
Dając folgę swym pragnieniom dotknięcia jej, wstał od stolika.
Co ty wyprawiasz? zapytała, gdy wcisnął się na ławkę obok niej.
Siadam przy tobie.
Tu nie ma miejsca dla dwóch osób.
Spróbujemy. Przycisnął się do niej, a ona roześmiała się, co rozładowało atmosferę.
Ja zjem trochę z twojego talerza, ty z mojego, dobrze?
Oparła się o ścianę, by móc lepiej go widzieć. Nogi im się pod stolikiem splątały.
Mój befsztyk nie będzie ci smakował rzekła.
Niby dlaczego?
Bo mój jest wysmażony, a twój półsurowy.
Zobaczymy.
A ona wciąż wpatrywała się w niego. Rozjarzonymi oczyma. Z dziewczęcym niemal
zachwytem. James wziął sztućce i zabrał się za jej befsztyk. %7łuł potem mięso dłuższy czas i
popijał je piwem.
Można wytrzymać powiedział. Tylko trochę twardy. Teraz ty spróbuj mego.
Ani mi się śni. Nie jadam surowizny, a twoja krowa jeszcze ryczy.
Zachichotał.
Dziewczyno, nie bądz taka zasadnicza. Zdobądz się na szaleństwo!
Szaleństwo? Przymknęła powieki niczym primabalerina czekająca na oklaski.
Przecież wiesz, że ja wciąż jestem trochę niedosmażoną dziewicą.
Roześmiał się i pochylił ku niej nad stolikiem.
Czy aby masz pewność, że chcesz, abym cię tego dziewictwa pozbawił?
O Boże! mruknęła pod nosem.
Wachlowała się serwetką, udając, że to jego pytanie wstrząsnęło nią do głębi. Po chwili
spojrzeli na siebie i oboje wybuchnęli śmiechem, szczerze ubawieni własną grą, tym niby
flirtem, co świadczyło niezbicie, że cechowało ich podobne poczucie humoru.
I raptem Emily zaskoczyła go całkiem poważnym pytaniem:
Dlaczego tu się sprowadziłeś?
Słucham?
Dlaczego osiedliłeś się w Silver Wolf? Czemu wybrałeś to małe miasteczko w stanie
Idaho?
Wziął kartofel do ust, co dało mu czas na zastanowienie się nad odpowiedzią,
spreparowanie takiego kłamstwa, które pokrywałoby się w pewnej mierze z tą prawdą, jaką
inspektor dla niego wymyślił.
Mam żyłkę włóczęgi powiedział. Niespokojny ze mnie duch. Lubię zmieniać
miejsce pobytu. A mój przyjaciel doradził mi tę właśnie okolicę.
Mówisz o tym mężczyznie, który przyjechał tu z tobą?
Pełen poczucia winy wziął drugi kartofel z talerza Emily, oferując jej w zamian krewetkę.
Tak odparł. Ktoś jej musiał powiedzieć, myślał, że nie przyjechał tu sam. Nazywa
się Zack. Zack Ryder, dodał w myślach, przywołując w pamięci obraz przydzielonego mu
przez sąd funkcjonariusza policji. To jedyny człowiek, którego znałem w tych stronach. Ale
on mieszka w mieście.
Od dawna go znasz?
James napił się piwa, nakazując sobie ostrożność.
Sporo czasu.
A gdzie się poznaliście?
Na zgromadzeniu Indian.
To już było wierutne kłamstwo.
Oficer z Programu Ochrony Zwiadków wybrał Zacka Rydera na jego inspektora z tej
przyczyny, że obaj byli mieszańcami. Z tego względu ich przebywanie razem było czymś
całkiem naturalnym i nie budziło niczyich podejrzeń. Gliniarz i kryminalista. Dwaj
mężczyzni, których poza tubylczym pochodzeniem nic kompletnie nie łączyło.
Dianę Kerr to moja najlepsza przyjaciółka rzekła Emily popijając wodę. Nigdy nie
rozstawałyśmy się na dłużej.
James, rad, że zmieniła temat, odetchnął z ulgą.
Ma dziewczyna szczęście powiedział.
Tak samo jak ja. Nie wiem, co bym bez niej robiła.
Dobrze jest mieć przyjaciół stwierdził czując dojmujący ból samotności.
To prawda. Spróbowała ryżu z jego talerza. Dlatego cieszę się, James, że myśmy się
spotkali.
Spojrzał jej w oczy, i żal ścisnął mu serce. Nie cierpiał siebie za to, że kłamie, że udaje
uczciwego człowieka, kogoś godnego jej uczuć, jej zaufania. Nie powinien był o nią zabiegać,
ale już jest za pózno. Za bardzo jej potrzebował, zbyt jej pragnął, by pozwolić jej odejść.
Ona czuła podobnie. Przynajmniej na razie.
Będzie deser? zapytała.
Drgnął. Dostrzegł błysk w jej oczach, refleks światła świecy.
A masz ochotę?
Owszem.
Skinęła na kelnerkę pchającą do innego stolika wózek pełen ciastek i kremów
różnorakich.
Czego oni tu nie mają rzekła Emily.
James obserwował wyraz jej twarzy. Jak na kogoś, kto tak grymasił przy jedzeniu mięsa,
przejawiała niesamowite łakomstwo.
Co wybierasz? zapytał. Jaki deser najbardziej lubisz?
Wszystkie. Przechyliła się, by zajrzeć do wózka. Nigdy nie mogę się zdecydować.
Jaka ona jest dziecinna, myślał. I on ma tę jej naiwną dziecięcość odebrać?
On nie jest jej godzien co do tego nie miał wątpliwości. Ale dziś wieczór nic nie było
ważne. Nie będzie się czuł winny. Nie może tak być, by jego przeszłość zburzyła tę chwilę, tę
wielką chwilę.
Nawet jeśli to będzie tylko chwila.
James otworzył drzwi. Emily, niosąc pudło ze słodyczami, weszła do środka. W
restauracji zjedli deser, dzieląc się porcjami, lecz on postanowił kupić jeszcze coś słodkiego
do domu, aby wyjść naprzeciw wszelkim czekolado-kremowo-karmelowym zachciankom
swego gościa.
Zapalił światło, spojrzał na nią: na jej twarzy malował się ów poprzedni niepokój.
Mogę włożyć słodycze do lodówki? zapytała Jasne, a ja tymczasem wezmę twoją
torbę do pokoju rzekł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]