[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nią sieci. Kilka minut pózniej na wyświetlaczu komórki ukazała się pierwsza
kreska. Dzięki Bogu, jest zasięg!
Kiedy wybrała numer Andy'ego, usłyszała sygnał zajętości. Wściekła
zaklęła pod nosem. Rozłączyła się i wspięła kilka metrów wyżej.
Niespodziewanie telefon zadzwonił jej w ręce, ale tak ją to przestraszyło,
że upuściła go na ziemię. Spadł między dwa głazy tak, że nie mogła go
dosięgnąć. Zadzwonił drugi raz.
- Niech to szlag! - mruknęła, wyciągając ramię do niebieskiego światełka
między kamieniami.
- Montana? - Dawno nie była tak szczęśliwa, słysząc czyjś głos.
Odetchnęła z ulgą.
- Andy, mam ją. Wszystko w porządku, jest ode mnie pięć minut drogi, bo
tam nie ma zasięgu, więc muszę do niej wracać.
- Nic ci się nie stało?
- Nie. Telefon upadł mi na ziemię i musiałam go podnieść.
- Brawo. Gdzie jesteście? Analizowała w myślach stan Emmy.
- Pół godziny marszu drogą od kopalni, nad potokiem. Emma skręciła
kostkę i nie może chodzić. - Zawahała się. Andy będzie zachwycony. -
Odeszły jej wody i co pięć minut ma skurcze.
Przez chwilę oswajał się z tym komunikatem.
- Rozumiem. Nic na to nie poradzimy. Domyślałem się, gdzie możecie
być, więc jesteśmy już w połowie drogi.
Tak jak jego siostra, pomyślała.
- Dziedziczny dar przewidywania? - Jakie szczęście, że Andy jest tak
blisko.
- Misty byłaby ze mnie dumna. Idziemy z dołu. Do zobaczenia wkrótce.
. - Albo jeszcze szybciej.
Kiedy zsunęła się po kamieniach do miejsca, gdzie czekała na nią Emma,
stało się dla niej oczywiste, że poród na nikogo nie czeka, nawet na takiego
człowieka jak Andy.
Emma jęknęła. Oddychała tak, jak uczyła ją Montana w szkole rodzenia.
RS
94
- Urodzę tutaj, prawda? Montana zajrzała jej w oczy.
- Kiedyś się zarzekałaś, że nie urodzisz w górach. Emma pociągnęła
nosem.
- To tylko wzgórze. Dzielna dziewczyna.
- Masz rację, wzgórze się nie liczy. Poza tym myślę, że mogłybyśmy
uroczyście zainaugurować nasz oddział położniczy na dole. Co ty na to?
- Bardzo bym chciała, ale chyba nie doczekam. Montana ponownie
rozważała ich położenie.
- To nie tragedia. Kobiety sÄ… stworzone do rodzenia. Poza tym mamy koc,
a Andy i Tommy już do nas idą. Ty przecież kochasz przestrzeń, więc i
twoje dziecko pewnie zostanie miłośnikiem przyrody. - Bardzo jej zależało
na tym, by przekonać Emmę, że ona, Montana, ma pełną kontrolę nad
sytuacją. - Poradzimy sobie. Ja mogłam, to i ty możesz.
- Ile znasz kobiet... - mruknęła zrzędliwym tonem - które... - odetchnęła -
urodziły w lesie, a chciały rodzić w szpitalu?
Montana uśmiechnęła się do siebie. Taka złość zwiastuje koniec pierwszej
fazy porodu.
- Hm... Chyba tylko dwie. Siebie oraz prawdopodobnie ciebie. - Pogładziła
jÄ… po ramieniu. - Trzymaj siÄ™. Jestem przy tobie. Andy i Tommy sÄ… coraz
bliżej. Postaraj się odprężyć i ciesz się, że wkrótce zobaczysz swoje
maleństwo.
- Ubaw po pachy - mruknęła Emma, wykrzywiając twarz z bólu. - Dlatego
poszłam na ten spacer. Rano mama mi powiedziała, że jej babcia miała
Huntingtona, ale ona nie chciała o tym mówić. Pokłóciłyśmy się, kiedy ją
zapytałam, dlaczego to przede mną ukrywała.
- Biedne dziecko. - Montana uścisnęła jej rękę.
- Głupio się zachowałam, bo i bez tego mama ma wystarczająco dużo
problemów. Przestraszyłam się o dziecko. Chciałam wyjść z domu i to
wszystko sobie przemyśleć. Nie myślałam, że ono dzisiaj się urodzi. %7łałuję,
że wyszłam z domu.
- No, Emmo, przestań się obwiniać. Jeżeli ono chce się urodzić dzisiaj, to
niech tak będzie. To jego decyzja. Postarajmy się, żebyś była szczęśliwa, jak
je zobaczysz.
Emma przytaknęła, gwałtownie odwracając głowę, bo w zaroślach coś
trzasnęło.
- Co to?!
RS
95
Montana wytężyła wzrok, ale księżyc jeszcze nie wzeszedł, a poza tym
niebo zasłaniały korony drzew.
- To był bardzo cichy trzask, więc to nie Andy. To pewnie jakieś
zwierzątko spłoszone naszą obecnością.
Ponownie usłyszały szelest, ale nagle w buszu rozległ się dzwonek
komórki, po czym umilkł.
Znieruchomiały. Montana wyjęła swój telefon. Nie przegapiła żadnej
rozmowy, a poza tym telefon nie drgał.
- Emmo, masz przy sobie komórkę?
- Nie - odparła Emma drżącym głosem. Telefon znowu zadzwonił, tym
razem tuż obok nich, po czym spod liści wydobył się dzwięczny świergot, a
na koniec ich oczom ukazał się niewielki brązowy ptak. Podszedł bliżej,
żeby im się przyjrzeć. W półmroku Montana dostrzegła jego długi
jedwabisty ogon.
Zerkał na nie, odwróciwszy bokiem głowę, podreptał chwilę, po czym
rozpostarł ogon na wzór miniaturowej srebrzystej harfy.
- To lirogon - szepnęła Emma.
- Jaki piękny... - Montana nie mogła uwierzyć, jakie spotkało ją szczęście.
Najwyrazniej zadowolony z tego pokazu ptak odwrócił się i dostojnym
krokiem oddalił w głąb buszu.
- To on udawał telefon. Niesamowite. - Emma położyła dłoń na brzuchu,
po czym westchnęła. - Znowu mnie bierze.
- Nie bój się.
- To dziwne, ale wcale się nie boję. - Uśmiechnęła się do Montany, po
chwili jednak przyszedł następny skurcz. - Już się nie boję... - Jej szept
przemienił się w cichy jęk.
RS
96
ROZDZIAA JEDENASTY
Andy znalazł je dziesięć minut pózniej, ale niedługo przedtem jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl
  • ›Ã‚‚am śźonć… seryjnego mordercy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czas-shinobi.keep.pl