[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wyglądała na żart. Przeciwnie, była bardzo poważna. I choć -
czego nie ukrywał - nie była jego wymarzoną kandydatką na
towarzyszkę życia - postanowił ją poślubić ze względu na dobro
dziecka, łamiąc swoje zasady. Trudno było tego nie docenić.
Od czasu ich ostatniego, dramatycznego starcia, które omal nie
skończyło się jej zasłabnięciem, Rafe starannie unikał wszelkich
zadrażnień. Zgodnie z obietnicą zabrał ją na Paradę Słońca, a potem
pojechali podziwiać wschód słońca na pustyni. Przez cały ten czas był
przemiły, usłużny i daleki... jak księżyc, oświetlający obojętnym
blaskiem przestrzenie.
Nie, nie mogli wziąć ślubu, pod żadnym pozorem. Poza
wyraznym wzajemnym pożądaniem, które wprost wisiało w
powietrzu, nie mieli ze sobą wiele wspólnego. On, od ponad
dziesięciu lat prowadzący niezależne życie w Stanach, zaczął myśleć
jak Amerykanin. Ona sama, choć starała się poznać ten niezwykły
76
anula
ous
l
a
and
c
s
kraj, miała wrażenie, że nigdy nie nauczy się niezwykłego luzu tych
ludzi, którzy do wszystkiego dochodzili sami i chlubili się swoją
wolnością.
Kochała swoją rodzinę i szanowała ją. I choć Rafe niewiele
opowiadał o sobie, miała wrażenie, że chętnie by się swojej wyparł.
Została wykształcona, lecz była kompletnie bezradna życiowo.
Rafe potrafił połączyć artystyczne wizje z lukratywną karierą.
Nie, w tej sytuacji małżeństwo nie wchodziło w grę, nawet jeśli
miałby to być szybki, formalny ślub w Las Vegas, który równie łatwo
jest zawrzeć, jak rozwiązać.
Las Vegas! A jednak pragnęła zobaczyć to niesamowite miasto z
marzeń, wyrosłe pośrodku pustyni. Serena, która niedawno brała tam
ślub w kaplicy jak z hollywoodzkiej bajki, opowiadała z humorem o
tamtejszych cudach. Pewnego popołudnia, nudząc się w domu Rafe'a,
Elizabeth surfowała po Internecie i z zapałem oglądała obrazy miasta
na pustyni Nevada. Marzyła, żeby je zobaczyć.
Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi pokoju.
- Gotowa?
- Prawie. Jeszcze momencik.
Szybko dokończyła makijaż, zgarnęła żakiet i torebkę, i wyszła z
pokoju. Widok Rafe'a, stojącego w holu, zaparł jej dech w piersi.
O Boże, ależ był przystojny! W prostej koszuli w kremowym
odcieniu i jasnych spodniach khaki prezentował się bardziej
szykownie niż niejeden dżentelmen w smokingu. Na widok Elizbeth
uśmiechnął się promiennie i zbliżył się, aby ująć ją pod łokieć.
77
anula
ous
l
a
and
c
s
- Zdradzisz mi, dokąd jedziemy? - zapytała.
- Nie, moja droga, to tajemnica - zaprzeczył z łobuzerską miną.
Pojechali na północ, na lokalne lotnisko. Kiedy Rafe wprowadził
ją na płytę, Elizbeth zwolniła kroku i mocniej chwyciła go za rękę.
- To jakieś maleństwo - powiedziała, a w jej głosie czuło się
obawę. Latała już małymi samolotami, które kursowały z wyspy
Wynborough do Wielkiej Brytanii, ale ten wyglądał jak zabawka.
Stało przy nim dwu mężczyzn, czekających na nich. Na ich widok
Rafe popchnął ją mocniej do przodu.
- To dwusilnikowiec, nieco większy niż prywatne awionetki -
poinformował. - Gdybym miał licencję pilota, polecielibyśmy
dwuosobową cessną.
- A ile miejsc ma to cudo? - Elizabeth nie kryła sceptycyzmu.
- Cztery - dla dwóch pilotów i dla nas.
- Musi być aż dwóch?
- Normalnie, do lotów widokowych nad miastem, wystarczy
jeden.
- Aha, zatem polecimy dalej niż Phoenix.
Nie doczekała się wyjaśnienia, gdyż piloci podeszli i
przedstawili się. Elizabeth weszła po wąskich schodkach do
niewielkiej kabiny. I przyjemnie się rozczarowała, gdyż wnętrze było
eleganckie i komfortowe. Skórzane fotele kusiły, by w nich zasiąść,
co też niezwłocznie uczyniła.
- Czy teraz wreszcie dowiem się, dokąd lecimy?
78
anula
ous
l
a
and
c
s
- Mamy dwa cele - najpierw lot czysto widokowy, a potem...
sama zobaczysz. Na razie patrz i podziwiaj.
Z początku była naburmuszona, ale gdy mała maszyna wzniosła
się nad ziemię, fantastyczna panorama miasta momentalnie poprawiła
jej humor.
- Za parę minut zobaczysz za oknem najwyższą górę Arizony,
Humphrey's Peak.
Wkrótce pasmo górskie ustąpiło miejsca gęstemu lasowi.
- Gdzie jesteśmy teraz?
- Patrz uważnie. - Rafe odpiął pas i przykucnął przy jej fotelu. -
Zaraz to zobaczysz.
- Co? - Momentalnie odczuła gorącą, intensywną bliskość
męskiego ciała i świeżą woń wody po goleniu. Odgrodziła się od
niego łokciem, ale i tak przysunął się bliżej.
- A teraz patrz - nakazał, szepcąc jej prosto w ucho. Posłusznie
spojrzała, tłumiąc dreszcz, wywołany gorącym oddechem.
- O, to niesamowite! Piękne, dzikie i ogromne! - wykrzyknęła,
dostrzegając wijący się pod nimi Wielki Kanion. - Dzięki, Rafe, nie
przypuszczałam, że zdołam zobaczyć to cudo.
Twarz Rafe'a znalazła się zaledwie Mika centymetrów od jej
twarzy; silne ramiona oplatały jej fotel, tworząc poczucie opiekuńczej
intymności. Elizabeth pochyliła się nagle i szybkim pocałunkiem
musnęła jego usta, a potem szybko odwróciła się do okna. Działała w
czystym odruchu. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co naprawdę
zrobiła.
79
anula
ous
l
a
and
c
s
- No, proszę, a co z zakazem całowania? powiedział tak niskim
i uwodzicielskim tonem, że musiała wziąć głęboki oddech, aby
opanować chęć rzucenia mu się w ramiona.
Odchrząknęła.
- Ponieważ ja ustanowiłam zasadę, mogę ją także złamać -
oznajmiła z godnością.
Rafe wybuchnął śmiechem. Jego ramiona zaczęły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]