[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A jednak zrujnowałem ci część życia, czyż nie? Wiedziałem to w Amsterdamie. Nie
opuściłbyś Domu, gdybyś nie musiał. Nie doprowadzam cię do szaleństwa, ale wywieram zły
wpływ, prawda?
Ponownie nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się we mnie wielkimi, wyrazistymi
czarnymi oczami i najwidoczniej oceniał pytanie pod różnymi kątami. Głębokie linie jego twarzy
- bruzdy na czole, zmarszczki w kącikach oczu i dookoła ust - podkreślały dobrotliwy, jowialny i
otwarty wyraz twarzy. Nie dostrzegłem zgorzknienia, ale pod powierzchnią krył się smutek i
głęboka refleksja, sięgająca daleko w głąb życia.
- I tak by do tego doszło, Lestacie - rzekł w końcu. - Są powody, dla których powinienem
wycofać się ze stanowiska dyrektora generalnego. Jestem pewny, że i tak doszłoby do tego -
powtórzył.
- Nie rozumiem. Myślałem, że wszystkimi korzeniami głęboko tkwiłeś w pracy
organizacji, że tym właśnie żyłeś.
Potrząsnął głową.
- Zawsze miałem wątpliwości co do swojej kandydatury na członka Talamaski.
Wspominałem, jak spędziłem młodość w Indiach. Mogłem tak żyć. Nie jestem uczonym w sensie
kontynentalnym, nigdy nie byłem. Pomimo to przypominam Fausta ze sztuki. Doszedłem niemal
sędziwego wieku i nie poznałem sekretów wszechświata. Wcale nie. Gdy byłem młody, sądziłem
inaczej. Po raz pierwszy miałem... wizję. Poznałem czarownicę, usłyszałem głos duszy,
wyzwałem ją i zmusiłem do spełnienia mych rozkazów. Myślałem, że tak było! Myliłem się
jednak. To sprawy przyziemne... doczesne tajemnice, których nigdy nie rozwiążę w żaden
sposób.
Urwał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, coś szczególnego. Jednak potem po prostu
uniósł kielich i pił prawie automatycznie, tym razem bez krzywienia się, jak w przypadku
pierwszego drinka. Spojrzał na szkło i ponownie napełnił je alkoholem z karafki.
Nienawidziłem niemożności odczytania jego myśli, tego, że nie potrafiłem wychwycić
najlżejszej emanacji uczuć z podtekstu słów.
- Wiesz, dlaczego zostałem członkiem Talamaski? - zapytał. - Nie miałem nic wspólnego
z nauką. Nigdy nie myślałem, że zostanę przykuty do Domu - Matki, że będę brnął przez
dokumenty, wpisując dane do komputera i wysyłając faksy na cały świat. Nic podobnego.
Wszystko zaczęło się od kolejnej wyprawy, nowego wyzwania, podróży do odległej Brazylii. To
tam odkryłem okultyzm, w małych, krętych uliczkach starego Rio. Był ekscytujący,
niebezpieczny jak wcześniejsze polowania na tygrysy. Właśnie niebezpieczeństwo mnie
najbardziej pociągało. Nie wiem, jak to się stało, że tak się od niego oddaliłem.
Nie odpowiedziałem, ale stało się dla mnie jasne, że niebezpieczeństwo czai się w
znajomości ze mną. Musiał je lubić. Sądziłem wcześniej, iż cechuje go naiwność uczonego, ale
teraz zmieniłem zdanie.
- Tak - powiedział nagle, a oczy rozszerzyły się w miarę wypływania na twarz uśmiechu.
- Dokładnie. Chociaż szczerze mówiąc, nie wierzę, że mógłbyś mnie skrzywdzić.
- Nie oszukuj się - odpowiedziałem gwałtownie. - Popełniasz stary grzech. Wierzysz w to,
co widzisz. A ja nie jestem tym, co widzisz.
- Jak to?
- Ach, daj spokój. Wyglądam jak anioł, lecz w rzeczywistości tkwi we mnie jedynie zło.
Odwieczne prawa natury rządzą istotami mi podobnymi. Jesteśmy piękni jak wąż diamentowy
czy prążkowany tygrys, ale zabijamy bezlitośnie. Nie pozwól zwieść się oczom. Nie chcę się
jednak z tobą kłócić. Opowiedz tę historię. Co wydarzyło się w Rio? Bardzo chcę wiedzieć.
Kiedy mówiłem te słowa, ogarnął mnie pewien smutek. Chciałem rzec: jeżeli nie mogę
mieć cię za kompana - wampira, pozwól przyjaznić mi się ze sobą jako śmiertelnikiem.
Współprzebywanie z Davidem podniecało mnie, miękko i namacalnie.
- W porządku - oznajmił - wyraziłeś swoją opinię i teraz ją znam. Zbliżając się do ciebie
lata temu w audytorium, gdzie śpiewałeś, widząc cię po raz pierwszy, gdy przyszedłeś do mnie,
czułem pociągające niebezpieczeństwo. A ty kusiłeś swoją ofertą. To również było
niebezpieczne. Obaj wiemy, że jestem jedynie człowiekiem.
Szczęśliwy odchyliłem się w tył na krześle, podkurczyłem nogę i zagłębiłem obcas w
skórzane siedzenie.
- Lubię, gdy ludzie się mnie trochę boją - skomentowałem, wzruszając ramionami. - Ale
mów wreszcie, co wydarzyło się w Rio.
- Zetknąłem się twarzą w twarz z religią dusz - oznajmił David. - Candomble. Znasz to
słowo?
Ponownie wzruszyłem ramionami.
- Słyszałem je raz czy dwa - odparłem. - Wybiorę się kiedyś do Ameryki Południowej,
może wkrótce. - Pomyślałem o tempie życia wielkich miast, deszczowych lasach i Amazonce.
Tak, miałem ochotę na podobną przygodę, a rozpacz, która zawiodła mnie na Gobi, odeszła w
zapomnienie. Cieszyłem się, że wciąż żyję i w duchu nie wstydziłem się tego.
- Och, gdybym mógł ponownie zobaczyć Rio - rzekł David cicho, bardziej do siebie niż
do mnie. - Oczywiście nie jest już tym, czym było. To świat drapaczy chmur i wielkich,
luksusowych hoteli. A jednak strasznie chciałbym znów ujrzeć pokręconą linię brzegu, góry
Sugar Loaf i statuę Chrystusa na szczycie Corcovado. Nie wierzę, że na świecie jest ciekawszy
fragment lądu. Dlaczego przeżyłem tak wiele lat z dala od Rio?
- Nie możesz pojechać? - zapytałem. Nagle wyczułem w nim silną warstwę ochronną. - Z
pewnością ta banda mnichów w Londynie nie może powstrzymać cię od wyjazdu. Poza tym
jesteś szefem.
Roześmiał się w dżentelmeński sposób.
- Nie zatrzymaliby mnie - potwierdził. - Chodzi o to, czy mam jeszcze wystarczającą
wytrzymałość zarówno umysłową, jak i fizyczną. Jednak to teraz bez znaczenia. Chciałem ci
powiedzieć, co się stało. A może ma znaczenie. Nie wiem.
- Czy dysponowałbyś środkami na wyjazd do Brazylii?
- Och, tak, to nigdy nie stanowiło problemu. Ojciec miał żyłkę do zarabiania pieniędzy.
W konsekwencji pozwoliło mi to nie zawracać sobie nimi głowy.
- Gdybyś nie miał funduszy, dałbym ci je.
Posłał mi jeden z najserdeczniejszych, najbardziej tolerancyjnych uśmiechów.
- Jestem stary - powiedział - samotny i głupi w sensie, w jakim musi być każdy człowiek
dysponujący wiedzą. Jednak, dzięki niebiosom, nigdy nie należałem do ludzi ubogich.
- Co zatem wydarzyło się w Brazylii? Jaki był początek owej przygody?
Wyrzucił z siebie parę słów, lecz szybko umilkł.
- Naprawdę chcesz pozostać i wysłuchać, co mam do powiedzenia?
- Tak - odparłem natychmiast. - Proszę. - Uświadomiłem sobie, że niczego bardziej nie
pragnę. Nie miałem w sercu ani innego planu, ani ambicji, ani myśli o czymkolwiek poza byciem
z nim. Prostota sytuacji jakoś mnie oszołomiła.
Nadal jednak ociągał się z rozpoczęciem zwierzeń. Następnie zaszła w nim subtelna
zmiana, rodzaj odprężenia, może ustępliwości. W końcu zaczął.
- Było to po drugiej wojnie światowej - rzekł. - Indie mojego dzieciństwa odeszły. A poza
tym pragnąłem odwiedzić nowe miejsca. Wyruszyłem z przyjaciółmi na ekspedycję łowiecką do
dżungli nad Amazonką. Opanowała mnie obsesja zgłębiania dzikiej Amazonii. Tropiliśmy
wielkiego jaguara... - Wskazał gestem nakrapianą skórę, której nie zauważyłem wcześniej,
udrapowaną na stojaku w kącie pokoju. - Strasznie chciałem dopaść tego kota.
- Wygląda na to, że ci się udało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]