[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzień nie chcieli nic wiedzieć. Zmusił pobożne niewiasty do rozpamiętywania swojej hańby.
Mieszkańcy innych miast traktowali je z pogardą, wszystkim kobietom z Angeles i Olongapo
przyczepiono etykietÄ™ kurew.
Butterfield był biały, był cywilem i mężczyzną. Czyli wrogiem wszystkich.
Błyskawicznie ściągnęli go z pomnika. Jakiś Filipińczyk drasnął go nożem w pierś, inny uderzył
w twarz. Butterfield upadł. Wtedy przez tłum przecisnął się amerykański żandarm w nieskazitelnie
białym mundurze i ciężkich buciorach i głośno dysząc, zaczął powoli i rytmicznie miażdżyć mu
dłoń.
Mówiąc mi o tym, popatrzył na bandaż.
- Bolało jak cholera - powiedział, nadąsany. - Darłem się wniebogłosy... I bałem się, bo nie było
tam żadnego normalnego człowieka. Jedna wielka zgraja szaleńców!Cesar i Mario, którzy
przyglądali się temu z rozdziawionymi ustami, w końcu oprzytomnieli. Wyciągnęli broń,
wylegitymowali się, pokazali jakieś glejty, po czym go podnieśli i zaprowadzili do dżipa.
Tymczasem bitwa trwała w najlepsze, ludzie krzyczeli, tłum wił się jak w konwulsjach. Czarny
Nazarejczyk zakołysał się, kiedy mężczyzni postawili go na ziemi, żeby dołączyć do tej
kotłowaniny, ale nie podniósł wzroku, jak zawsze patrzył w dół, obnażając swoją smukłą szyję.
Butterfield umilkł i przesunął dłonią po włosach. Na zewnątrz szeleścił popiół, chichotał i
śpiewał wiatr, powietrze w samochodzie było ciężkie i pachnące.
Tym razem nie pokazałeś tyłka, pomyślałam.Z całych sił uderzył pięścią w oparcie fotela, jakby
usłyszał moją myśl.
Mama czuje się gorzej. Szczęka jej opadła, nie ma siły zamknąć ust. Oddycha chrapliwie. Siedzę
przy jej łóżku, poprawiam koc, staram się ją rozweselić. Jakby można było umrzeć radośnie. Jej
dłoń drży lekko. Delikatnie ją głaszczę, ale to nie pomaga, dłoń się zaciska, napina się całe ciało.
-Zaraz przyjdzie doktor, dzwoniłam po niego, zaraz tu będzie... Ciągle zaciska szaro-białą dłoń.
Rzęzi. Nie płaczę. Z tym też sobie poradzę. Ale powinien być przy niej Lars-Góran albo ktoś inny,
kogo kochała i nadal kocha.
Pierwszy kamień był wielkości pięści i spadł na dach. Niczego nie stłukł, od razu sturlał się na
drogę, ale narobił hałasu. Ricky zahamował zbyt gwałtownie i wpadliśmy w poślizg. Od przeszło
godziny nie widzieliśmy żadnego domu, ani jednego człowieka i śladu zwierząt. Mknęliśmy w
ciemnościach, nie mówiąc słowem o tym, że wciąż gęstnieją, że popiół oddziela nas od reszty
świata jak ściana i że wiatr przybiera na sile.
-Co jest, do cholery?! Co to było? - piskliwie wrzasnął Ricky.Chciałam go uspokoić, ale nie
zdążyłam nic powiedzieć, bo na maskę spadł następny kamień. Odbił się lekko od szyby.Głos
Ricky'ego podniósł się o oktawę.
-KtoÅ› rzuca w nas kamieniami! Butterfield dotknÄ…Å‚ ramienia Rickyego.
-To Pinatubo. Uspokój się. Poradzimy sobie. To dobry wóz, wytrzyma...Ricky oddychał ciężko,
pochylił się i położył głowę na kierownicy.
-Nie ma co ukrywać, że nie dojedziemy dzisiaj do Manili - powiedziałam niemal szeptem. - Może
byśmy się gdzieś zatrzymali i przespali, dopóki to nie minie. Jeszcze jeden kamień spadł na maskę.
-To byłaby głupota - odparł Butterfield. - Jutro na drodze będzie pełno kamieni, nie przejedziemy.
Jesteśmy na pustkowiu, wysoko w górach.
- Skąd wiesz, że to się nie skończy? Może to tylko chwilowe. Wulkany na ogół wyrzucają lawę, a
nie kamienie.
- Ten wulkan wyrzuca kamienie. Tak czy inaczej, musimy się stąd wynieść jak najdalej...Ricky
wyprostował się.
-Sorry, madame. Bardzo mnie to zaskoczyło. Przepraszam. Jedzmy, tak będzie lepiej. Może uda
nam się dotrzeć do wioski mojego kuzyna, moglibyśmy tam przenocować To już niedaleko. Ruszył
ostrożnie. Kamieni przybywało, wynurzały się z popiołu jak spadające gwiazdy i rytmicznie
uderzały o dach. Droga już była nimi usłana, samochód podskakiwał, mocniej przywarliśmy do
foteli.
-Patrz! - Butterfield chwycił mnie za ramię i pokazywał coś z przodu. - Błyskawice! W pierwszej
chwili mu nie uwierzyłam, to coś nie przypominało błyskawic. Niebo przecinały żółte kreski, które
zmieniały kolor, stawały się białe, potem niebieskie i znikały w obłoczkach dymu. Błyskawice nie
dymiÄ….
-Nie, to fajerwerki - powiedziałam. Twarz Butterfielda rozjaśniło żółte światło, a po chwili
niebieskie. Mrówki przebiegły mi po skórze, zbiły się w gromadkę i uwiły sobie gniazdo w gardle.
Dotknęłam dłonią szyi. Butterfield zapalił papierosa. Mechanicznie, sztywno, jak marionetka.
Ricky wziął głęboki wdech i wrzucił trójkę. Podskakując, jechaliśmy naprzód, za szybko jak na
możliwości samochodu.
- Chyba już czas - mówi doktor Alexandersson.
- Zadzwonić do brata?
-Nie jestem oczywiście pewien, ale tak byłoby najrozsądniej.
DzwoniÄ™ do Yvonne i Sophie. Yvonne szepce, że postara siÄ™ zÅ‚apać Larsa-Görana, w każdym
razie dzisiaj jest w Szwecji, przypuszczalnie w parlamencie. Sophie milczy, jest zmieszana.
-Chcesz, żebym przyjechała, mamo? - pyta po chwili.
-Nie, bÄ™dzie Lars-Göran. ChciaÅ‚am tylko, żebyÅ› wiedziaÅ‚a. Ale najpierw przychodzi Berit. Wydaje
się bardziej ożywiona niż zwykle, niemal radosna. Robi mamie zastrzyk, poprawia poduszkę. Stoję
w drzwiach i patrzÄ™ na niÄ….
-Napij się kawy - mówi. - Dobrze ci zrobi. Długo siedzę w kuchni nad filiżanką i wodzę palcem po
obrusie. Myślę o tacie, o jego hałaśliwym śmiechu i smalandzkim akcencie, którego mimo
najszczerszych chęci nigdy się nie pozbył.Nagle staje przede mną.
- Dobra gwiazda. - Zmieje się. - Wystarczy się urodzić pod dobrą gwiazdą i wszystko się ułoży. A
ty się urodziłaś, Cecylio.
- Wiem. Dzięki tobie. Ale czy możesz mi powiedzieć, po co mi twoje pieniądze?
-%7łebyś je miała. Miej je i bądz szczęśliwa.
- Tak szczęśliwa jak ty z mamą? Tak szczęśliwa jak ona z tobą?
- Daj spokój. Nie wolno gardzić pieniędzmi. Pieniądze nie miały nic wspólnego z naszymi
kłótniami, chodziło o politykę i inne duperele. I tak byśmy się kłócili z Dagny nawet gdybym do
końca życia pracował jako zwykły robotnik budowlany... Byliśmy uczciwymi i prostymi ludzmi,
Cecylio, niczego nie przemilczaliśmy, jak ty i twoi eleganccy znajomi.
- A kiedy już skończyliście z tą waszą uczciwością, ja byłam prawie martwa. Nigdy to do was nie
dotarło? Czy to nic nie znaczyło?
- Co nie znaczyło"? - pyta Berit, pospiesznie wchodząc do kuchni. Złotego nie ma. Nie żyje od
czterech lat.
-Nic - odpowiadam, wstaję i uśmiecham się, speszona. - Mówiłam do siebie. Chyba dostaję kręćka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]