[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napie.
Alvirah, Fred jest oficerem policji rzekła Regan, po czym zwróciła się do nie-
go: Rosita i mój ojciec zostali dzisiaj rano porwani. Wydaje mi się, że to się stało mię-
dzy dziesiątą, kiedy ojciec opuścił szpital po wizycie u mamy, a dwunastą, bo o tej po-
rze miał uczestniczyć w pogrzebie. Opuściła wzrok na filiżankę z herbatą. Około
wpół do piątej odebrałam telefon z żądaniem miliona dolarów. Okup mam zapłacić
jutro po południu. Mieliśmy już spotkanie z szefem oddziału do zadań specjalnych
Komendy Głównej.
Fred poczuł się tak, jakby ktoś wymierzył mu cios w żołądek.
Porwani? powtórzył. W jego głosie brzmiało niedowierzanie i zdumienie, a po
wyrazie twarzy można było poznać, że jest w kompletnym szoku. Biedne dzieciaki.
Alvirah odwróciła się do Freda i położyła dłoń na swej broszce przypiętej do żakie-
tu; w czasie jazdy do mieszkania Rosity umieściła tam nową kasetę.
Fred, czy nie będziesz miał nic przeciw temu, że nagram naszą rozmowę? Czasami
mówimy coś, co nie wydaje się w danej chwili ważne, a pózniej okazuje się bardzo istot-
ne. W pewnych sprawach, nad którymi pracowałam, odsłuchiwanie w kółko tych sa-
mych taśm doprowadzało do poszukiwanego przez nas uzupełnienia luk.
Proszę bardzo odrzekł.
Nie zważając na stojącą przed nim, stygnąca herbatę, słuchał uważnie relacji Regan
i Alvirah z tego, co do tej pory było im wiadomo.
Czy przychodzi wam na myśl, kto to mógł zrobić? zapytał.
Nie mamy pojęcia odparła Regan. Uważamy, że chodzi wyłącznie o pienią-
dze. Naszym zdaniem, ojciec nie ma żadnych wrogów.
Czy Rosita rozmawiała z tobą o swoim byłym mężu? spytała Alvirah. Z tego,
co mówiła Nora, wynika, że notorycznie mu brak gotówki, więc być może te pieniądze
by mu się przydały.
Poznałem Rositę na przyjęciu dopiero w zeszłym miesiącu. Dwa razy byliśmy
w mieście na kolacji. Nie chciała o nim rozmawiać. Dzieci dzisiaj powiedziały mi, że już
bardzo dawno go nie widziały.
Wygląda na to, że uroczy z niego typ rzekła Regan. Policja sprawdzi go bar-
dzo dokładnie.
Fred pokręcił głową.
Przez wzgląd na dzieci chcę wierzyć, że nie jest w to zamieszany. Rosita nie wspo-
minała, by w ostatnim czasie sprawiał jej jakieś kłopoty. Kiedy szliśmy na kolację, roz-
mawialiśmy o zwykłych sprawach. Ona bardzo lubi swoją pracę. Przechylił nieco
43
głowę ku Regan. Mówiła, że twój ojciec jest najlepszym szefem na świecie, który za-
wsze twierdzi, że bez względu na sytuację trzeba zachować spokój. Ale nie wspomniała
o niczym, co mogłoby wskazywać, że jest on z kimkolwiek w konflikcie.
Regan odstawiła filiżankę.
Jak stąd wyjdziemy, razem z Alvirah pojedziemy do biura ojca, żeby spotkać się
z jego zastępcą. Zamierzamy zbadać, czy w związku z jakimiś ich zawodowymi sprawa-
mi nie wyłoni się coś, co by mogło mieć istotne znaczenie. Nie jest wykluczone, że kid-
naperem jest ktoś, kto ma do niego jakieś pretensje, może to być nawet były pracownik
z zadawnioną urazą.
To właściwy kierunek i w istocie jedyna rzecz, jaką możecie zrobić orzekł Fred.
W sprawach kidnapingu najtrudniejsze jest czekanie na następny ruch porywacza
dodał ze złością.
Nie mogę siedzieć bezczynnie zauważyła rzeczowo Regan, po czym obie ko-
biety wstały od stołu.
Moja szwagierka jest zakonnicą zwróciła się do Freda Alvirah, zbierając ze sto-
łu filiżanki. W jej klasztorze jest młoda kobieta, siostra Maeve Marie, która była poli-
cjantką, zanim odkryła, że ma powołanie. Maeve wspaniale porozumiewa się z dziećmi.
Jeżeli chciałbyś wrócić do domu, ona może się tu zjawić w ciągu godziny.
Fred pomyślał o przyjęciu, które go ominie, o samolocie, którym nazajutrz rano miał
wylecieć na od dawna planowaną wyprawę żeglarską z przyjaciółmi. Te wszystkie spra-
wy wydały mu się teraz zupełnie błahe, bez żadnego znaczenia. %7ływo bowiem w pa-
mięci miał Rositę, z czarnymi, rozsypującymi się na ramiona włosami, gdy z ciepłym
uśmiechem zażartowała: Możesz mówić do mnie po prostu Kopciuszku .
Nie każde porwanie kończy się szczęśliwie, rozważał w duchu. W rzeczywistości wie-
le z nich bardzo zle.
Pokręcił przecząco głową.
Słyszałyście, co powiedziałem chłopcom nie opuszczę ich.
Mówiło się o Alvinie Lucku*, że to nazwisko do niego nie pasuje.
Pięćdziesięciodwuletni, z przerzedzonymi, ciemnoblond włosami, o szczupłej budowie
i miłym, lecz nieśmiałym uśmiechu, mieszkał z matką w jednej z czynszowych, komu-
nalnych kamienic na Manhattanie przy Osiemdziesiątej Szóstej Zachodniej Ulicy. Był
autorem dwunastu nieopublikowanych powieści sensacyjnych i z trudem wiążąc ko-
niec z końcem, chwytał się dorywczych prac przy oczekiwaniu na przełamanie złej pas-
sy w karierze pisarskiej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]