[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To było tylko parę przecznic dalej. Zimny deszcz lał strumieniami. Trząsłem się,
drżałem, byłem nagi, mydło spływało mi do oczu. Ale co tam. Przynajmniej byłem czysty.
- Co? Co mu zrobi deszcz? - wybełkotała Susan.
- Nie deszcz. Płynąca woda. Zabije go, kiedy będzie próbował przez nią przejść za
nami - wyjaśniałem cierpliwie. Miałem nadzieję, że eliksiry zmieszane w jej żołądku nie
wyrządziły nieodwracalnej szkody. Zdarzały się takie wypadki. Zważywszy okoliczności,
mieliśmy niezłą prędkość i pokonaliśmy w ulewie już prawie czterdzieści metrów. Niewiele
więcej pozostało do przejścia.
- Och. Och, to dobrze - zdążyła powiedzieć, zanim padła na ziemię w drgawkach.
Próbowałem ją podtrzymać, ale byłem zbyt zmęczony, a moje ramiona za słabe. Mało
brakowało, a upadłbym razem z nią. Przewróciła się na bok i tak leżała, wstrząsana
potwornym odruchem wymiotnym. Myślałem, że wyrzyga wnętrzności.
Burza z grzmotami i błyskawicami szalała obok nas. Usłyszałem ostry trzask pioruna,
który z całą mocą walnął w pobliskie drzewo. Zobaczyłem oślepiający błysk, a zaraz potem
odblask płonących gałęzi. Spojrzałem w kierunku, w którym zmierzaliśmy. Zalana Reading
Road mogąca uchronić nas przed demonem była wciąż dobre trzydzieści metrów przed nami.
- I pomyśleć, że wytrwałeś tak długo - odezwał się czyjś głos.
O mało co nie wyskoczyłem ze skóry. Schwyciłem swój kij obiema rękami
i obróciłem się w miejscu w poszukiwaniu zródła głosu.
- Kto tu jest?
Gdzieś z boku wyczułem obszar chłodu - nie fizycznego zimna, ale czegoś głębszego
i mroczniejszego, co wykryłem innymi zmysłami. Skupisko cieni, złudzenie w ciemności
pomiędzy błyskami, które znikało w świetle błyskawic i pojawiało się znów, gdy zgasły.
- Spodziewasz się, że ci podam swoje imię? - dobiegły z cienia pogardliwe słowa. -
Wystarczy powiedzieć, że jestem tym, kto cię zabił.
- Jesteś partaczem - odciąłem się, ciągle się obracając i przeszukując wzrokiem
ciemność. - Nie wykonałeś roboty.
W mroku, pod popsutą latarnią uliczną, kilka metrów ode mnie dostrzegłem zarys
postaci. Nie potrafiłem powiedzieć, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Nie umiałem tego
określić również na podstawie głosu.
- Już wkrótce - odezwała się postać. - Nie wytrwasz dłużej. Nie upłynie dziesięć
minut, jak mój demon skończy z tobą.
W tym głosie brzmiała niezachwiana pewność.
- Ty wezwałeś demona?
- Oczywiście - potwierdziła mroczna sylwetka.
- Oszalałeś? - spytałem zaszokowany. - Nie wiesz, co może się z tobą stać, jeśli to coś
będzie się pętać samopas?
- Nie będzie - zapewniła mnie postać. - Jest pod moją kontrolą.
Sięgnąłem zmysłami w kierunku tej postaci i przekonałem się, że to, co
podejrzewałem, jest prawdą. To nie była rzeczywista osoba ani nawet złudzenie skrywające
rzeczywistą osobę. To było tylko wrażenie osoby, złudzenie kształtu i dzwięku, hologram
zdolny widzieć, słyszeć i mówić za swojego stwórcę, kimkolwiek on czy ona jest.
- Co robisz? - zaniepokoił się. Musiał wyczuć, że go przejrzałem.
- Sprawdzam twoje listy uwierzytelniające - odpowiedziałem, śląc w jego kierunku
nieco woli, jaka mi jeszcze została. To taki magiczny odpowiednik wymierzenia komuś
policzka.
- Jak to zrobiłeś? - warknął.
- Chodziłem do szkoły.
Hologram zaburczał, potem podniósł głos, wołając coś wznoszącymi się
i opadającymi sylabami. Usiłowałem dosłyszeć, co to takiego, ale następny grzmot mnie
ogłuszył. Nie słyszałem drugiej części tego, co bez wątpienia było imieniem demona.
Odległy, słaby dzwięk niszczycielskiego rabanu, który demon wyczyniał w moim
mieszkaniu, nagle ucichł.
- Teraz. Teraz mi zapłacisz - oznajmiła mroczna postać z szyderstwem w głosie.
- Dlaczego to robisz? - spytałem wprost.
- Stoisz mi na drodze.
- Pozwól dziewczynie odejść.
- Niestety - powiedział hologram. - Za dużo widziała. Teraz ona też stoi mi na drodze.
Mój demon zabije was oboje.
- Ty skurwysynu - warknąłem, na co on się roześmiał. Obejrzałem się przez ramię
w kierunku domu. Poprzez szum deszczu dobiegł mnie suchy, zgrzytliwy syk
i pomlaskiwanie. Błękitne żabie ślepia odbijające burzowe błyskawice wyłoniły się znad
krawędzi schodów prowadzących do mojej sutereny. Natychmiast skupiły się na mnie
i zaczęły się przybliżać. Tylny błotnik samochodu Susan zaparkowanego przed domem
znalazł się na drodze demona. Jedną łapą z palcami o chowanych pazurach, która wydawała
się chuda i słaba, oderwał tył samochodu i odrzucił go na bok, gdzie wylądował z ciężkim
gruchotem. Próbowałem nie wyobrażać sobie tych palców na swojej szyi.
- Widzisz? - tryumfowało widmo. - Na moje wezwanie. Połączony ze mną. Czas
pożegnać się z życiem, panie Dresden.
Kolejna błyskawica ukazała demona, jak biegnie w moją stronę na czterech łapach,
podobny do przerośniętego jaszczura uciekającego w cień po gorącym piasku. Przesadnie
kołysząc się w ruchu, wyglądał śmiesznie, tym niemniej zbliżał się ze znaczną prędkością.
- Wrzuć monetę, żeby ci nie przerwało połączenia, dupku - powiedziałem, wyciągając
kij w stronę mrocznej postaci i tym razem skoncentrowałem całą swoją wolę na frontalnym
ataku. - Stregallumfinitas!
Purpurowy płomień wytrysnął z kija i zaczął trawić cień, posuwając się od krawędzi
do środka. Widmo zawarczało, potem zaskomlało z bólu.
- Dresden! Mój demon wytarza się w twoich kościach!
Słowa przeszły w bolesny skowyt, kiedy moje przeciwzaklęcie zaczęło zwyciężać nad
zaklęciem, dzięki któremu widmo się pojawiło. Byłem lepszy od tego, kto stworzył to widmo,
i jego zaklęcie nie było w stanie znieść mojej kontry. Złudny obraz i skowyt z wolna znikały
w oddali, aż nic z nich nie zostało. Pozwoliłem sobie na odrobinę satysfakcji. Potem wróciłem
do leżącej na ziemi dziewczyny. Kucnąłem przy niej, ale nie spuszczałem wzroku ze
zbliżającego się demona.
- Susan, wstań. Musimy iść.
- Nie mogę - załkała. - O Boże!
Znów zwymiotowała. Spróbowała się podnieść, ale upadła do tyłu, żałośnie jęcząc.
Spojrzałem w tył, na wodę. Potem oceniłem prędkość demona. Był szybki, ale nie tak szybki
jak biegnący człowiek. Wciąż mogłem mu uciec, gdybym biegł z całych sił. Mogłem dostać
się za wodę. Mogłem być bezpieczny.
Ale nie mogłem wziąć ze sobą Susan. Nie udałoby mi się, spowalniałaby mnie. A jeśli
nie ucieknę, zginiemy oboje. Czy nie lepiej, żeby przynajmniej jedno z nas przeżyło?
Obejrzałem się na demona. Byłem wyczerpany, a on zaskoczył mnie
nieprzygotowanego. Obfity deszcz może ugasić ogień, odwieczną broń przeciw ciemności
i temu, co kryje. A ja nie potrafiłem zdobyć się na nic innego. Zmierzenie się z tym równało
się samobójstwu.
Susan chlipała, leżąc na ziemi, bezradna w deszczu, chora od moich eliksirów,
niezdolna się podnieść. Odchyliłem do tyłu głowę, a deszcz wypłukał resztki szamponu
z moich oczu i włosów. Odwróciłem się i zrobiłem krok w kierunku nadciągającego demona.
Nie mogłem mu zostawić Susan. Nawet gdyby to miało oznaczać śmierć. I tak nie mógłbym
potem żyć sam ze sobą.
Demon wrzasnął coś do mnie swoim syczącym głosem ropuchy i stając na tylnych
łapach, sięgnął po mnie przednimi. Błysnęło z oślepiająca jasnością. Zaraz potem nastąpił
grzmot, tak głęboki, że ulica pod moimi stopami zadrżała.
Grzmot. Błyskawice. Burza. Spojrzałem w górę, na kłębiące się chmury oświetlone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]