[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popiołu. Potem sięgnął po trzcinę i poczuł przypływ siły - prawdziwej siły, nie złudnego ożywienia
rozpaczliwie szamoczącego się serca. Spojrzał na jaśniejący w ostatnim świetle dnia porzucony
medalion i obiecał w duchu Johnowi Normanowi, że zaniesie oba sigule krewnym chłopaka. O ile ka
pozwoli, by kiedyś do nich trafił.
Po raz pierwszy tego dnia uspokoił się i pozwolił sobie na drzemkę. Kiedy się obudził, było już
całkiem ciemno. Doktorzy śpiewali niezwykle przenikliwie. Wyciągnął trzcinę spod poduszki i zaczął
ją przeżuwać, gdy nagle usłyszał lodowaty głos:
- Więc Wielka Siostra miała rację. Coś przed nami ukrywasz.
Serce zamarło mu na chwilę w piersi. Rozejrzał się - siostra Coquina właśnie się podnosiła. Podkradła
się, gdy spał, i schowała pod łóżkiem, by go szpiegować.
- Skąd to masz? - spytała. - Czy to...
- Dostał ode mnie.
Coquina obróciła się na pięcie. Pomiędzy łóżkami nadchodziła ku nim Jenna, tym razem bez habitu,
chociaż wciąż w kornecie z dzwoneczkami, które jednak zdawały się spoczywać na jej ramionach.
Poza tym miała na sobie prostą koszulę, najzwyklejsze w świecie dżinsy i nieco zdarte pustynne buty.
Trzymała coś w dłoniach. Było za ciemno, by orzec dokładnie, lecz Rolandowi wydało się, że to
jego...
- Ty.. - szepnęła z bezgraniczną nienawiścią siostra Coquina. -Gdy powiem o tym Wielkiej Siostrze...
- Niczego jej nie powiesz - rzucił Roland.
Gdyby zaczął planować, jak uwolnić się z podtrzymującej go uprzęży, z pewnością nic dobrego by z
tego nie wynikło, ale rewolwerowiec zwykle winien przede wszystkim działać. I tak w jednej chwili
miał już wolne ręce i lewą nogę. Prawa zaplątała się jednak w kostce i wisiał teraz z jedną nogą w
górze.
Coquina odwróciła się ku niemu, sycząc jak kot, uniesione wargi odsłoniły ostre niczym igły zęby.
Runęła ku Rolandowi z rozczapierzonymi palcami. Jej paznokcie przypominały poszarpane szpony.
Roland ujął medalion i wysunął go w jej kierunku. Aż ją odrzuciło. Powiewając białą spódnicą,
obróciła się z powrotem ku siostrze Jennie.
37
- Tobą się zajmę, ty dziwko! - krzyknęła niskim, chrapliwym głosem.
Roland zmagał się bezskutecznie z pasem, który trzymał go za kostkę niczym mocno zadzierzgnięta
pętla.
Kiedy Jenna uniosła ręce, przekonał się wszakże, że wzrok go nie myli: to były rewolwery wraz z
kaburami i pasami, które wyniósł z Gilead po ostatnim pożarze.
- Zastrzel ją, Jenno! Zastrzel ją!
Dziewczyna jednak potrząsnęła głową jak wtedy, gdy Roland chciał zobaczyć jej włosy i namówił ją
do zdjęcia kornetu. Dzwonki odezwały się tak ostro, że aż Rolanda zabolała głowa.
Ciemne Dzwonki. Sigul ich katet. Co...
Na ten dzwięk doktorzy odezwali się chórem równie głośnym jak dzwonienie Jenny. Ich muzyka nie
była już miła. Siostra Coquina zamarła z dłońmi uniesionymi do szyi dziewczyny, która nawet nie
próbowała się uchylić. Nawet nie mrugnęła.
- Nie - wyszeptała Coquina. - Nie możesz!
- Muszę - powiedziała Jenna i Roland ujrzał żuczki. Gdy opuszczały nogi brodacza, wystąpiły jedynie
w sile batalionu, teraz z cienia wynurzała się ich armia nad armiami - gdyby były ludzmi, nie
owadami, w całej długiej i krwawej historii Zródświata nie znalazłoby się tylu zbrojnych.
Nie sam ich przemarsz jednak miał Roland zapamiętać najlepiej. Przez rok lub dłużej w snach
nawiedzała go zwłaszcza scena, w której ogarniały kolejne białe łóżka. Posłania czerniały parami, po
jednym z każdej strony przejścia - niczym gaszone kolejno światła.
Coquina krzyknęła przenikliwie i zaczęła kręcić głową, aby ożywić swoje dzwonki, te jednak brzmiały
żałośnie i nie mogły się równać z Ciemnymi Dzwonkami.
%7łuczki tymczasem maszerowały, zalewając ciemną falą sufit i łóżka.
Jenna przemknęła obok krzyczącej Coquiny, rzuciła rewolwery obok Rolanda i jednym silnym
pociągnięciem uwolniła go z ostatniego pasa. Rewolwerowiec był wreszcie wolny.
- Chodz - powiedziała. - Sprawiłam, że ruszyły, ale zatrzymać je, to inna sprawa.
Coquina krzyczała teraz nie ze strachu, ale z bólu. Robale dobrały się do niej.
- Nie patrz - rzuciła Jenna, pomagając Rolandowi wstać. Pomyślał, że nigdy jeszcze zbieranie się na
nogi nie sprawiło mu takiej radości. - Chodz, musimy szybko umykać, bo ona zaraz obudzi resztę.
Zostawiłam twoje buty i ubranie obok ścieżki, przyniosłam, ile się dało. Jak się czujesz? Na siłach?
- Dzięki tobie. - Roland pojęcia nie miał, na ile mu tych sił starczy... ale nie to było teraz
najważniejsze. Jenna podniosła jeszcze dwie główki trzciny, które wypadły spod poduszki, kiedy
szamotał się z pasem, i już biegli przejściem między łóżkami, byle dalej od żuczków i siostry
Coquiny, której wrzaski z każdą chwilą były coraz słabsze.
Nie zwalniając kroku, Roland przypasał rewolwery.
Minęli po trzy łóżka z każdej strony i doszli do luznego płótna na końcu namiotu... bo to rzeczywiście
był namiot, a nie obszerny pawilon. Jedwabne ściany i sufit przepuszczały blask księżyca, który wisiał
na niebie w trzeciej kwarcie. Aóżka zaś nie były wcale łóżkami, ale sfatygowanymi pryczami.
38
Roland obrócił się i ujrzał ciemny kształt wijący się na podłodze w miejscu, gdzie jeszcze niedawno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]