[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mogła ruszyć się z miejsca i nie dawała się dotknąć, narzekała przy tym na
okropne rwanie w nodze i w krzyżu. Ból był tak wielki, że nie pozwalała się
poruszyć, coś jednak trzeba było uczynić, więc mimo krzyków i lamentu
ułożyliśmy ją do łóżka. Nazajutrz, unosząc jedną powiekę, spojrzała na
mnie nieco łagodniej niż zwykle i powiedziała: „Sparaliżowało mnie
Anno”.
Była to prawda. Od tej pory aż do końca życia leżała w łóżku
i musiałam doglądać jej przez całe pięć lat. Gdy czuła się trochę
lepiej, siadywała zgarbiona na brzegu łóżka z przekrzywioną głową,
robiąc wrażenie najbezradniejszej istoty na świecie. Trzeba ją było
pielęgnować jak dziecko i nie zawsze dała się łatwo pocieszyć, gdy
przyszło przygnębienie. W takiej sytuacji nawet drobiazg może nabrać
szczególnego znaczenia. Dla sparaliżowanej Tyri pociechą w ostatnich
latach życia był kot, który mrucząc wylegiwał się w jej ramionach, a ręka
Tyri wędrując łagodnie i spokojnie godzinami potrafiła gładzić miękkie
futro. Jeśli ktoś obcy próbował zbliżyć się do Tyri, kot jeżył sierść i gotów
był rzucić się z pazurami na przybysza. Widząc to Tyri uśmiechała się
zawsze – wiedziała, że nie jest jeszcze całkiem bezbronna.
Byłam przy Tyri, gdy umierała, prosiła, by siedzieć przy niej i trzymać
ją za rękę. Przez całą noc nie wyrzekłyśmy ani słowa, siedziałam tylko
obok niej, trzymając jej dłoń w mojej i myślałam o tym, jak konał Stary
Johan osiem lat temu. Wtedy za oknami stała łagodna, letnia noc, teraz
styczniowy mróz ciągnął od okien i wdzierał się wszystkimi szparami do
izby. Tyri leżała spokojnie, a ja wsłuchiwałam się w monotonne tykanie
zegara, licząc uderzenia za każdym razem, gdy wybijał godzinę. Od
płonących na kominie polan dolatywał przyjemny zapach palonej kory
brzozowej, przez wychodzące na wschód okno widziałam kilka gwiazd
świecących nad Bjønnberget. Wydawało się, że czas stanął.
W pewnej chwili dłoń Tyri zwiotczała w mojej. Nie czując uścisku,
pojęłam, że nie potrzebowała już dłużej mojej podpory. Bezwładna
ręka spoczywała spokojnie na pierzynie, a otwarta dłoń zwrócona była,
zdawało się, ku czemuś, czego nie należało zakłócać. Dzięki Bogu miała
Tyri łagodną śmierć, dosyć namęczyła się przecież w życiu.
Nie mieliśmy żadnych możliwości, by sprowadzić trumnę dla Tyri,
z pomocą przyszedł nam dopiero Martin Langsjøen z Sømådalen,
który podjął się roboty. Tymczasem ułożyliśmy nieboszczkę w letnim
domku, dokąd przychodziłam często, by popatrzeć na nią, było to dla
mnie najnaturalniejszą rzeczą w świecie. Jednemu tylko nie mogłam się
nadziwić: ciało Tyri pokurczone i zdeformowane za życia leżało teraz
zupełnie wyprostowane. Taką na zawsze pozostała w mojej pamięci.
Gdy trumna była gotowa, ustawiliśmy Tyri w oborze, między bydłem.
Może się to wydać komuś dziwne, lecz my uważaliśmy, że tak należało
postąpić. Dopóki bowiem Tyri była czynna, najwięcej czasu poświęcała
pracy w oborze.
Drugiego lutego 1944 roku odbył się pogrzeb. Był mroźny, zimowy
dzień, a góry otaczające Haugsetvolden spoglądały surowo i groźnie
– zupełnie tak, jak Tyri za życia. Trzeba jednak dodać, że ten surowy
krajobraz miał w sobie również coś uroczystego i dostojnego.
Trumnę przeniesiono do izby, zebrała się też gromadka sąsiadów,
którzy przyszli oddać Tyri ostatnią posługę. Mimo że był to czas wojny i
biedy, ludzie przynieśli ze sobą zarówno wiktuały, jak i wieńce uplecione
z gałązek brzeziny i przybrane białymi kwiatami z bibułki. Pastor z
Engerdalen znajdował się wtedy w obozie koncentracyjnym Gryni koło
Oslo, tak więc modły nad ciałem Tyri odprawił wędrowny kaznodzieja,
który przyszedł aż z Trysilu. Przy śpiewie psalmów trumnę przeniesiono
na sanie, którymi Johan sam powoził, wyprowadzając zwłoki matki z
zagrody Haugsetvolden na miejsce wiecznego spoczynku w Sømådalen.
Sześciu koniom, które jechały w orszaku, pozdejmowano dzwonki –
uważaliśmy, że ostatnia podróż Tyri powinna odbyć się w zupełnej ciszy.
Kaznodzieja dokonał również pochówku na cmentarzu w Sømådalen
– nie byłam całkiem pewna, czy tak być powinno i myśl o tym męczyła
mnie często. Żeby pozbyć się wyrzutów sumienia, udałam się pewnej
sierpniowej niedzieli łodzią do Sømånøstra, aby porozmawiać z pastorem,
który zapewnił mnie, że nie było w tym żadnego uchybienia. Kamień
spadł mi z serca i nawet cieszyłam się teraz, że Tyri miała taki skromny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl