[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 cytryny , błyskawicznym ruchem otworzył drzwiczki, wskoczył, zapuścił motor. Wóz
poderwał się z miejsca, jęknął oponami, zakręcił we Wspólną i gnał cicho przez ulice.
 Wiceminister pochylony nad kierownicą uśmiechał się ironicznie.
Prawie w tym samym momencie, kiedy  cytryna skręcała z Kruczej we Wspólną,
Szczęsny wyskoczył przed hall. Dojrzał znikający tył samochodu, zaklął i natychmiast
zawrócił do hotelu. W progu zderzył się z Kręglewskim.
- Pojechał? Ten minister?! - krzyknął mały porucznik.
- Tak. Chodz! - Wpadli do wolnej na szczęście kabiny telefonicznej. Szczęsny rzucił
parę słów dyżurnemu oficerowi, po czym, odsapnąwszy z gniewu, zwięzle powtórzył cały
rozkaz, podał rysopis  wiceministra i numery fałszywych papierów. Potem cisnął słuchawkę
ma widełki.
Popatrzyli na siebie. Kapitan ulżył sobie, wyrzucając nową, na specjalne momenty
dobraną  wiązankę . Porucznik przeczekał ten wybuch i spytał zaciekawiony:
- Dlaczego zapamiętałeś numery dowodu i legitymacji?
- Zdjęcie. Od razu coś mi się nie podobało w tym zdjęciu. Pomyślałem sobie, że chyba
on nie tak wygląda. Ale że raz go tylko widziałem na jakiejś uroczystości, więc nie byłem
pewien. Zabrać wiceministra na komendę tylko dlatego, że... sam rozumiesz. Powinniśmy do
cholery pamiętać, jak wyglądają ministrowie i wiceministrowie.
- Kiedy ich jest tak dużo - westchnął mały porucznik, ocierając pot z czoła, bo w
kabinie było duszno jak w łazni.
Wyszli z hotelu. Na progu dogonił ich portier i dyskretnie przypomniał o zapłacie za
telefon. Szczęsny, lekko zażenowany, wcisnął mu do ręki dwa złote.
- Już są - mruknął Kręglewski. Usłyszeli przeciągły jęk syreny milicyjnej. Kruczą
przeleciał radiowóz.
W Centrali Komendy Miasta MO dyżurny kapitan Olesińśki, niski, tęgawy, o
dobrodusznej twarzy i chłodnych, rozważnych oczach, mówił do megafonu:
- Oktan siedemnaście, Oktan siedemnaście, czy słyszysz mnie? Odezwij się... Odbiór.
- A po chwili: - Do wszystkich wozów, uwaga: Zatrzymać samochód ze znakiem Katowic
numer osiemdziesiąt siedem sześćdziesiąt dwa, granatowy citroen, kierowca niemłody,
wysoki, przygarbiony, w ciemnych okularach, ma fałszywe dowody wiceministra górnictwa
(tu kapitan wymienił nazwisko)... Powtarzam: Zatrzymać wóz... Oktan dwadzieścia sześć,
Oktan dwadzieścia sześć, po wykonaniu zadania zgłoś się do Komendy... Do wszystkich
wozów, do wszystkich wozów... Zamknąć granice miasta, zamknąć granice miasta...
Dyżurny podoficer Gałuszko rozmawiał z Komendą Ruchu, podając im bliższe
szczegóły, potem łączył się z Komisariatem Rzecznym i Komendą Wojewódzką.
- Uwaga, za kierownicą niebezpieczny przestępca, podejrzany o dwa morderstwa -
mówił kapitan. - Oktan trzydzieści dwa, Oktan trzydzieści dwa, odezwij się... Zrozumiałem,
dostosuj się do polecenia, zadanie masz zmienione...
W pół godziny pózniej, na jednej z bocznych uliczek Mokotowa, odnaleziono pusty,
granatowy samochód ze znakiem  KT-8762 . We wnętrzu wozu nie było żadnego śladu,
żadnego papierka, który by mówił cokolwiek o właścicielu starej  cytryny .
Na drugi dzień poddano jednak samochód dokładniejszemu badaniu. Po zerwaniu z
podłogi świeżego linoleum znaleziono na niej wyrazne jeszcze, choć stare ślady zaschniętej
krwi, która po analizie okazała się krwią ludzką.
Znaki rejestracyjne były oczywiście fałszywe. Katowice otrzymały dokładny rysopis
wozu i mniej dokładny  wiceministra , ale Szczęsny był przekonany, że ze Zląskiem ma on
niewiele wspólnego. Zastanawiało go, dlaczego tajemniczy przestępca poszukuje Barbary
Seńko, i zrozumiał, że jest to jeszcze jedno potwierdzenie jego ryzykownej teorii. Powiedział
o tym majorowi i dodał:
- Wiesz, Stefan, odnalezienie jej doprowadzi nas do niego i odwrotnie. Ta dawna
spółka przestępców jest teraz ze sobą na stopie wojennej. On jej szuka uparcie, narażając się
nawet na zetknięcia z nami, ona, jak widać, kryje się nie tylko przed milicją, ale i przed nim.
Zaczynam się domyślać, dlaczego tak jest.
Sięgnął po papierosa, zaciągnął się mocno, aż zapadły mu śniade policzki, i mówił
dalej:
- Oczywiście, mogę się zupełnie mylić. Ale wydaje mi się, że po wspólnym
sprzątnięciu Bednarskiego, Ewa Pilsz alias Barbara Seńko zaopatrzyła się - przy pomocy
dwóch oszustw - w pokazną gotówkę. Jedenaście tysięcy ze Spółdzielni  Zefir wystarczyło
na pobyt w najdroższym pensjonacie w Zakopanem. Ale to, co nabrała od naiwnych - nie
pamiętam, zdaje się około dwieście tysięcy złotych, bransoleta i papierośnica - to już stanowi
poważny majątek. Jej wspólnik od morderstwa musiał o tym wiedzieć. Może obiecali sobie,
że się będą dzielić dochodami, może on ją szantażuje - nie wiem. Dość, że ona ma powody,
żeby go unikać, a on żeby ją odnalezć. Fatalnie się stało, że mnie wystrychnął na dudka...
Mając jego, można by rozegrać interesującą grę.
- Udać, że się mu wierzy, wypuścić i śledzić, a po jego śladzie trafić do Seńko. Tak?
- Tak.
- A gdyby - zaczął z wahaniem obecny przy rozmowie Kręglewski - wejść z nim w
porozumienie? Wezwać go przy pomocy prasy i...
- Nonsens - przerwał Szczęsny szorstko. - Przede wszystkim on nie uwierzy. To
sprytny facet, mieliśmy obaj możność się przekonać. Nie uwierzy, że mu darujemy karę za
morderstwo, i będzie miał rację, oczywiście. Można darować jakieś drobne przewinienie
administracyjne, ale nie morderstwo. Zresztą, zastanów się, Kazik, co on wygrywa wszedłszy
z nami w porozumienie? Nic. Co z tego,
94 że wspólnie odnajdziemy Seńko, jeżeli natychmiast oboje pójdą do więzienia?
Jemu, przypuszczam, chodzi w tej chwili nie tyle o nią, ile o pieniądze. A tych by wówczas
nawet nie zobaczył.
- Racja - przyznał skonfundowany porucznik. - To znaczy, że jedyne wyjście: szukać
jej i jego. Dałeś rysopisy WOPowi?
- Dałem. Posłałem odbitki zdjęcia Ewy Pilsz, które były w Komendzie Dzielnicowej.
Robili je jeszcze dwa lata temu, jak siedziała miesiąc za chuligaństwo. Zauważyłeś, że ten
rzekomy wiceminister miał na lewej ręce małą bliznę?
- Nie - przyznał Kręglewski.
- Bo stałeś dalej niż ja. To jest dość charakterystyczny znak rozpoznawczy.
- Czy to była autentyczna blizna? - spytał Daniłowicz, uśmiechając się pod nosem. - A
może tylko wyglądała na prawdziwą? Przypomnij sobie. Jeżeli to taki spryciarz, mógł was
nabrać nie tylko na fałszywe papiery.
Kapitan zastanawiał się przez chwilę, przygryzając wargi. W gruncie rzeczy nie był
pewien, czy blizna była prawdziwa, ale wrodzona i nadmiernie rozrośnięta ambicja nie
pozwalała mu tak od razu przyznać się do porażki. Daniłowicz obserwował wyraz jego
opalonej, pociągłej twarzy i myślał:  Ciekawe... Jesteśmy w równym wieku, a o ileż on jest
młodszy ode mnie. W tej chwili przypomina mi ucznia szkolnego, który wie, że nie ma racji,
ale nie chce się do tego przyznać .
- Nieprawda - powiedział nagle Szczęsny, przypatrując mu się spod oka. - Myślisz, że
jestem zarozumiały... Bardzo możliwe, że ze strony tego faceta był to jeszcze jeden trick.
Wcale się przy tej bliznie nie upieram. I dlatego w rysopisie na kraj podałem:
 prawdopodobnie mała blizna na lewej ręce .
ROZDZIAA 6
W pokoju zabiegowym rozległ się wrzask, a potem pochlipywanie. Kilku robotników, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl