[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ludzkim wzrokiem.
- I gdybym mógł sobie tym ocalić życie, nie sprzedałbym go! - dodał Zbyszek. "Słuchajcie, mili
panowie, słuchajcie" - zdawał się mówić Apasz. Zdzisław spojrzał na Zenobiego, a Zenobi na Zdzisława
i usta mu drżały.
- To mi przypomina... - zaczął Zdzisław zakłopotany.
- Nareszcie sobie coś przypomniał - zaśmiał się Zbyszek. - Gadaj prędko! Jeszcze nie jest tak zle, jeśli
ci się coś wesołego przypomniało.
- To nie jest wesołe. To jest koszmarna historia. Otóż, uważajcie, jeden pan miał psa, który umiał
gadać ludzkim głosem. Siedział z nim w jadalni i wesoło sobie rozmawiali.
"Czy zjesz kiszkę?" - zapytał głośno jego pan.
"Dziękuję. Mam apetyt na kiełbasę!" - odpowiedział pies. "A co będziesz pił?"
"Wodę, oczywiście, a potem zapewne piwo..."
Cudownie mówił! Ludziom przysłuchującym się oczy wychodziły na wierzch ze zdumienia. Wtedy jeden
powiada:
"Ja muszę mieć tego psa! Ile pan żąda za niego?"
A na to pies wrzasnął:
"Niech mnie pan nie sprzedaje! Niech mnie pan nie sprzedaje, bo się stanie jakieś nieszczęście!"
"Słyszy pan?" - odrzekł właścicieł psa.
"Słyszę i muszę mieć tego psa. Przecie to jedyny pies na świecie, który umie mówić! Dam panu za
niego tysiąc złotych!"
Targ w targ i właścicieł sprzedał gadającego psa za tysiąc pięćset. Nabywca wziął go na smycz i
wyprowadza go, uszczęśliwiony. Wtedy stało się coś strasznego. Pies odwrócił się już od drzwi i
krzyknął na cały głos: "Za to, żeś mnie sprzedał, już nie wymówię w życiu ani słowa!"
- I co, i co? - pytał Zbyszek.
- No i nie przemówił z tego prostego powodu, że w ogóle był bałwan i nie umiał gadać, tylko że jego
pan był brzuchomówcą i gadał za siebie i za niego.
- "Wyborna to jest historia - bąknął Zenobi. - Ma tylko tę słabą stronę, że jest zełgana!" - jak powiada
jeden Anglik. I bardzo stara. Opowiadano mi ją, gdy miałem cztery lata, a ja z rozpaczy dostałem
konwulsji. A teraz chodzmy sprzedawać buty. Wlezmy jednak w jakiś cień, bo tutaj czuję się jak
befsztyk na patelni.
- Przestań! - wrzasnął Zdzisław.
- Niby czemu?
- Gadaj, o czym chcesz, tylko nie o befsztyku.
- Przepraszam cię, przyjacielu. Tak, to zbyt krwawe wspomnienie.
- Naprzeciw jest jakiś park czy coś podobnego - mówił Zbyszek. - A tam w głębi widać kolumny
wspaniałego domu. Zdaje się, że i dziura jest w ogrodzeniu.
Obejrzeli dokładnie teren i ujrzawszy za ogrodzeniem mocno podszytą gęstwinę, wlezli do parku. W tej
chwili Apasz znieruchomiał, gdyż jakiś wielki ptak przebiegł szybko i zniknął wśród krzaków.
- Bażant! - szepnął Zdzisław.
- Szkoda, że nie upieczony - mruknął Zenobi. - O, tu sobie spoczniemy, a jeden pójdzie sprzedawać
nasze ruchomości. Strasznie tu miło, bo miękko i chłodno.
Usiedli, rozglądając się ciekawie.
Nagle tuż za nimi ozwał się piskliwy głos:
- Dziadziu! Prędko tutaj! Tutaj są złodzieje!
XVI. Serce szturmem zdobyte
Spojrzeli poza siebie ze strachem. W odległości kilku kroków stał chłopak, zapewne w ich wieku, bardzo
przystojnie odziany; spoglądał na nich złośliwie oczami tak pięknymi, że dziwić się należało, skąd w
nich może być tyle złośliwości.
Powtórzył zgiełkliwie swój okrzyk, który wywołał spośród zarośli jakiegoś bardzo dostojnego człowieka.
Był to starzec wspaniałej postawy, w świetnym odzieniu. Brwi miał niezmiernie krzaczaste, oczy
patrzyły bystrze, na ustach błąkał się uśmiech. Było w nim coś bardzo pańskiego i bardzo wytwornego.
Zdradzał każdym ruchem szlachetność usposobienia. Chociaż malec z pięknymi oczami darł się
wniebogłosy, wspaniały starzec nie spieszył się bynajmniej.
- Przestań krzyczeć, chłopcze - rzekł niskim głosem. - Jacy złodzieje?
- O ci, ci!
Stary pan spojrzał na chłopców, którzy jak na komendę zdjęli okrycia z głów.
- Co tu robicie?
- Wlezliśmy tu przypadkiem - odrzekł Zenobi. - Przez dziurę w ogrodzeniu, za co bardzo przepraszamy.
Nie wiedzieliśmy, że to prywatny park. Chcieliśmy odpocząć...
- Nieprawda, dziaduniu... To są złodzieje! - krzyczał paniczyk.
- Proszę pana - odezwał się Zdzisław - czemu ten chłopiec nas krzywdzi?
- Bo mi się tak podoba! - wrzasnął smyk.
- Zygmuncie, ani słowa! - zawołał stary pan. - Czy to wszystko prawda?
- Najuczciwsza, proszę pana... Jesteśmy uczniami...
- Złodziejami! - przerwał krzykiem ów, nazwany Zygmuntem. W tej chwili Zenobi błyskawicznym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]