[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przewraca je. Potem koziołkując, wraz z wozem ląduje na innym pojezdzie, a wreszcie
wszystko to razem zwala się na czołg. Załoga czołgu wie, jakie jej grozi niebezpieczeństwo.
Aby uwolnić się od niepotrzebnego balastu, i to w dodatku z ogniem, zwalnia hamulce i...
rozgniata na placek znajdujący się za nią w kolumnie jakiś niewielki samochodzik. Gdzieś
eksploduje amunicja. W ogólnym rozgardiaszu nietrudno rozróżnić jęki rannych, krzyki i
nawoływania. Kto padnie na szosie, choćby był żywy, jut się nie podniesie. Stratują go konie,
zgniotą opony wyładowanych ciężarówek, rozjadą gąsienice czołgów.
Nie wszyscy Niemcy stracili bez reszty głowę i panowanie nad sytuacją. Załogi niektórych
czołgów
próbują się bronić. Pada w stronę atakujących Polaków strzał, jeden, potem drugi, trzeci...
Zagwizdały koło uszu pociski i poszły dalej, nie wyrządzając nikomu krzywdy. Cóż mogły
zrobić Tygrysy, ściśnięte w wąwozie pośród masy własnego sprzętu, naszym Shermanom?
Polskie siedemnastofuntówki tymczasem trafiały w cel raz za razem. W płomieniach stanął
już cały wąwóz. Trudno o drugi przykład równie wielkiej masakry.
%7łołnierze pierwszego pułku pancernego i dwóch kompanii batalionu podhalańskiego mieli
prawo już wtedy, 19 sierpnia, mówić o udanym odwecie.
- Za wrzesień! - mówili wprowadzając kolejny pocisk do komory nabojowej.
- Za Warszawę! - wykrzykiwali, ładując następny.
Ich humory wyraznie się poprawiły. To co, że na wzgórzu 239 nie zdążyli zjeść śniadania? %7łe
wyleli na trawę nie dogotowaną zupę, od której szedł taki zapach, że aż mdliło? Za to oni
właśnie zaskoczyli niemieckie kolumny, wycofujące się drogą w wąwozie przez środek Mont
Ormel i sprawili im taką łaznię, że jeśli się nawet ktoś z nich uratował, południe 19 sierpnia
1944 roku pamiętał będzie do końca życia.
ZAMKNITY KOCIOA
Na grzbiecie "Maczugi" było gorąco i duszno. Z góry dopiekało słońce, z dołu szła ostra woń
spalenizny.
Na szczęście wkrótce - zgodnie zresztą z przewidywaniami naszych synoptyków - spadł
rzęsisty deszcz, ugasił pożary, zmył krew i kurz, odświeżył powietrze.
Jeszcze tylko tu i ówdzie odezwie się cekaem. To u Podhalan, ubezpieczających pułk na
lewym i prawym skrzydle,
W rozsnuwającym się dymie widać coraz bliższe białe "flagi" - chustki i koszule zatknięte na
kijach. Idą ci spośród Niemców, którzy mają już dosyć beznadziejnej szamotaniny w
zamkniętym worku. Wloką się lub pełzną ranni, szukający u nieprzyjaciela ratunku i pomocy.
Nagle z boku zagrały wielolufowe niemieckie mozdzierze. Lawina ognia spadała bezładnie,
gdzie popadło. Hitlerowscy dowódcy rzucali na szalę wszystko, aby tylko otworzyć sobie
drogę do vaterlandu.
- Skąd tu ci przeklęci Polacy? - pytali zdumieni. - Przecież ich wojsko zostało starte z
powierzchni ziemi w trzydziestym dziewiątym roku i nigdy już nie powstanie! To jakieś
wierutne brednie! To niemożliwe! Rzucali do walki wszystkie swe siły, kierowali na
pozycje "przeklętych Polaków" zmasowany ogień artylerii, uderzali z niezwykłą furią i
desperacją.
Na "Maczudze" zaczęło się piekło, które miało trwać trzy dni i trzy noce.
Sytuację, w jakiej znalazła się polska 1 dywizja pancerna, obrazowo i trafnie ujął dowódca tej
jednostki generał Maczek. Polska dywizja pancerna - stwierdza on - z dołączonym (dodajmy
od siebie - niewielkim) oddziałem sprzymierzonych, chwyta byka za rogi i osadza jego
rozszalały impet, podczas gdy reszta armii kanadyjskiej i 2 armia brytyjska trzepią po ogonie i
bokach uciekające zwierzę, dodając mu tylko szybkości.
Poszczęściło się 19 sierpnia Polakom również w Chambois. Póznym wieczorem zdobyły to
miasto we wspólnym ataku pułki ułanów, dragonów i strzelców konnych. Natychmiast potem
przystąpiły one do zorganizowania obrony okrężnej samego miasteczka i okolicznych
wzgórz. Współdziałał z nimi amerykański 395 batalion piechoty zmotoryzowanej. Myliłby się
jednak, kto by na tej podstawie sądził, że pomiędzy dywizją polską a jednostkami
amerykańskimi nastąpiło już bezpośrednie współdziałanie, a kocioł został szczelnie
zamknięty. 395 batalion po prostu zabłądził i przez przypadek trafił do Polaków. Przydał się
zresztą bardzo, bo Niemcy raz za razem zaciekle kontratakowali, w wyniku czego miasteczko
Chambois przechodziło nawet kilkakrotnie z rąk do rąk.
Szfab brygady - pisze generał Franciszek Skibiński - znajdował się w czasie tych walk na
wzgórzu 259..., skąd mieliśmy bardzo daleką obserwację, i przez parę dni oglądaliśmy, aż do
zmęczenia, nadzwyczaj grozną panoramę pola bitwy: po wszystkich wolnych jeszcze drogach
i na przełaj, polami, waliły w tumanach kurzu na wschód kolumny niemieckie. Na całym
obwodzie olbrzymiego półkola, wewnątrz którego znajdowały się te wojska, bezustannie biła
artyleria. Fontanny wybuchów wyskakiwały to tu, to tam, na całym obszarze, poprzez który
wycofywali się Niemcy. Nad głowami grały silniki lecących całymi rojami samolotów, które
z wyciem krążyły nad Niemcami, prały w nich bombami, atakowały rakietami i ogniem broni
pokładowej. W stu miejscach dymiły pożary - paliły się domy, czołgi, samochody z benzyną i
ludzie. Widzieliśmy całe stosy spalonych żołnierzy niemieckich. Ca/y świat śmierdział
spalenizną i padliną.
Dywizja werżnęła się wtedy klinem pomiędzy wojska niemieckie. Na północ od naszego
wzgórza 259, w Grand-Mesnil i Ammeville, Niemcy siedzieli najspokojniej nie atakowani
przez nikogo. Utworzył się przekładaniec z wojsk sprzymierzonych i hitlerowskich.
Ponosiliśmy przez to straty również na tyłach, bo z Grand-Mesnil i Ammeville strzelano do
naszych kolumn zaopatrzenia, zabijano ludzi, palono samochody. A w nocy lotnictwo
niemieckie zbombardowało nas.
Major Stefanowicz, mimo że jego 1 pułk pancerny porządnie już przetrzepał Niemców na
"Maczudze", w pierwszej chwili po zajęciu wzgórza, żywił uzasadnione obawy, czy jego
szczupłe siły podołają trudnemu zadaniu. Na szczęście niepokój ten był krótkotrwały, już po
paru bowiem godzinach od strony Les Champeaux nadciągnęły posiłki: 2 pułk pancerny,
dywizjon przeciwpancerny oraz 8 batalion strzelców. Wkrótce przybył również cały 9
batalion i obsadził front od strony południowej, czyli znalazł się na rękojeści "Maczugi",
[ Pobierz całość w formacie PDF ]