[ Pobierz całość w formacie PDF ]
giej stronie pomieszczenia i już mówił do małego, czarnego pudełeczka
umieszczonego w ścianie obok drzwi.
- Tu Salvatore. Elisa jest ze mną.
- Czy któreś z was jest ranne? - głos pana di Adamo, zmęczony i napięty,
brzmiał starzej niż na jego sześćdziesiąt dwa lata.
- Nie. Może pan otworzyć skarbiec?
- Jego producentów już od dwóch lat nie ma na rynku.
- Czyli nie mamy szans wyjść stąd przed upływem wymaganego czasu?
- Tak. Całe szczęście, że nic wam nie jest.
Salvatore mruknął coś pod nosem, ale ponieważ nie wcisnął guzika połą-
czenia, starszy pan nie mógł go usłyszeć.
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem pana di Adamo zastąpił szef miej-
scowej policji. Wysłuchał zwięzłych informacji Salvatore, a przez ten czas Eli-
sa przygryzała wargi ze zmartwienia.
- Zapytaj o biżuterię - poprosiła w końcu.
Salvatore wcisnął guzik.
- Elisa chce rozmawiać z panem di Adamo.
Odsunął się, robiąc jej miejsce.
Wcisnęła przycisk i pochyliła się nad urządzeniem z nadzieją, że Salvato-
re miał rację.
- Nie miałam możliwości schować biżuterii do skarbca przed napadem -
zaczęła.
S
R
- Zauważyłem. - Głos pana di Adamo nie był szczególnie zmartwiony.
- Więc... nic nie zginęło? - Byłaby zdruzgotana, gdyby jej zaniedbanie
doprowadziło szefa do ruiny.
- Nie, dziecko. Najwyrazniej przyszli specjalnie po klejnoty koronne.
- Salvatore też tak powiedział.
Pogrążona w myślach, wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w prze-
ciwległą ścianę.
- Powinien pan zabrać biżuterię do domu. Tutaj nie będzie bezpieczna.
Odwróciła się do Salvatore. W końcu był ekspertem od spraw bezpie-
czeństwa, więc niechby się na coś przydał.
- Co zrobimy?
- Pozwól mi porozmawiać.
Zrobiła mu miejsce i wkrótce zapadły konkretne ustalenia. Biżuterię mieli
zabrać i bezpiecznie przechować pracownicy Salvatore. Oni także zajmą się
ochroną samej pracowni i sklepu.
Elisa jeszcze krótko porozmawiała z szefem, zanim wyszedł, obiecując,
że pojawi się w porze otwarcia skarbca.
Wróciła do schowka z żywnością i jeszcze raz przejrzała zawartość. Te-
raz, kiedy biżuteria i pracownia były pod dobrą opieką, mogli pomyśleć o ko-
lacji, tym bardziej że uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna.
Wyjęła krążek sera, dwie butelki wody mineralnej, puszkę tuńczyka, kra-
kersy, oliwki, suszone na słońcu pomidory w oliwie i małe marcheweczki w
occie winnym.
Po opróżnieniu szafki jedna z półek mogła posłużyć jako prowizoryczny
stolik. Znalazły się też papierowe talerzyki, jednorazowe sztućce i serwetki,
więc nie musieli jeść palcami.
Ułożyła ser, tuńczyka i krakersy na dwóch talerzykach, a słoiczki z oliw-
S
R
kami i pomidorami ustawiła pośrodku, żeby obojgu było wygodnie do nich
sięgać. Salvatore nie odzywał się, kiedy szykowała jedzenie, ale otworzył bu-
telki z wodą i oba słoiczki.
Usiadł na podłodze po jednej stronie zaimprowizowanego stołu, ona usa-
dowiła się po przeciwnej.
- Nie ma to wiele wspólnego z tym, co planowałem na dzisiejszy wie-
czór...
Pamiętała, co zamierzał, i nie umiała zdecydować, czy ożywianie wspo-
mnień byłoby lepsze od tej wymuszonej intymności.
- Nie mieliśmy specjalnego wyboru.
Wzruszył ramionami, eksponując umięśniony tors i pożałowała, że jed-
nak nie zapiął koszuli.
- Powiedz mi, co wiesz o stanie zdrowia mojego ojca - poprosiła, krojąc
ser w cienkie plasterki, układając na krakersach i przybierając połówkami oli-
wek.
Westchnął.
- To nic groznego pod warunkiem, że będzie brał leki i unikał stresu.
Na przykład obaw o bezpieczeństwo córki. Zrozumiała dobrze to niewy-
powiedziane przesłanie.
- Mówiłeś, że miał jakieś problemy?
- Drobne zaburzenia rytmu serca kilka miesięcy temu. Skończyło się
krótkim pobytem w szpitalu. Zdaniem lekarza sam epizod nie był grozny, ale
stanowił zapowiedz tego, co może się zdarzyć, jeżeli ojciec nie zmieni trybu
życia.
- A zmienił?
Znów wzruszenie ramion.
- Zaczął mniej pracować, ćwiczyć i zdrowiej jeść.
S
R
- Jestem pewna, że Teresa bardzo o to dba.
Jej macocha ogromnie kochała męża.
- Owszem.
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego mi nie powiedział.
- Nie wiem.
Gdyby nie uciekła od Salvatore, do tej pory już kilkakrotnie odwiedziłby
ojca i miała informacje z pierwszej ręki...
Skończyli jeść, więc szybko posprzątała, a potem znów usiedli na podło-
dze. Wkrótce jednak jej twardość zaczęła dawać im się we znaki. Elisa wierciła
się, szukając wygodniejszej pozycji, w końcu zrzuciła buty i podciągnęła kola-
na wysoko pod brodę.
- Będzie nam bardzo niewygodnie spać.
Jego słowa przypomniały jej o dmuchanym materacu, który widziała w
szafce. Problem w tym, że był pojedynczy i musieliby spać przytuleni. To wy-
dawało się jedynym sensownym rozwiązaniem, ale wzdragała się na myśl o
podobnej bliskości. Już chyba wolałaby przemęczyć noc na twardej podłodze.
Zresztą nie było wiadomo, czy materac będzie trzymał powietrze po tak
długim czasie spędzonym na półce. W końcu jednak zdecydowała się poinfo-
rmować współtowarzysza niedoli o tej możliwości.
- Mamy tu dmuchany materac.
Pytająco uniósł brwi.
- Możemy na nim posiedzieć.
- A potem pospać.
- Tak - przyznała z ociąganiem.
- Ale będziemy musieli spać razem.
Nie było innego wyjścia, więc skinęła niechętnie.
- Tak.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]