[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko się wyjaśniło. Ale nie mogę posunąć się dalej.
- Proszę, nie poddawaj się tak szybko. Jestem tu i możesz
na mnie polegać. Becky, cieszmy się tym, co jest. Nie wierzę,
że jest za pózno.
- Niestety jest. Pozwól mi już iść. Nie zatrzymywał jej.
- Becky, wrócisz do mnie - powiedział, odprowadzając ją
do drzwi.
- Nie, na pewno nie.
Wyszła, nim zdążył się odezwać. Uważała, że postąpiła
jak tchórz, ale nic nie mogła na to poradzić.
Próbowała jakoś się pozbierać. Miała przecież przed sobą
ciężki dzień. Powinna być rozsądna, rozwaga nade wszystko,
ale była zbyt spięta i podniecona spotkaniem. Zamknęła oczy,
starając się zapomnieć dotyk jego ciała. Jednak efekt był
wprost przeciwny. Pomyślała, że zaczęła coś, co należy
skończyć.
Wystarczyłoby teraz pójść do Luki. Domyślała się, że
czeka na dzwonek telefonu lub pukanie do drzwi. Na pewno -
podobnie jak ona - uważał, że to jeszcze nie koniec.
Sięgnęła po telefon i wybrała numer jego apartamentu.
Odpowiedział natychmiast niecierpliwym tonem. Odłożyła
słuchawkę, czując, że drży.
Minęło pół godziny. Nie oddzwonił. Cicho wyszła z
pokoju i wsiadła do windy. Zapukała do jego drzwi.
Otworzyły się natychmiast. Czekał na nią.
Spojrzał, wciągnął ją do pokoju i chwycił w ramiona,
unosząc w powietrze. Pocałował ją z ulgą, jakby nagle kamień
spadł mu z serca.
Nie udawała nieśmiałej. Odwzajemniła pocałunek. To
było nieuniknione od chwili, gdy go dotknęła. Musiała
przekonać się, czy jego ciało było tak ekscytujące jak dawniej.
- Dlaczego przyszłaś?
- Chcę ciebie - szepnęła, rozpinając mu koszule. Nie
pozostał jej dłużny. Pa chwili upadli na łóżko, chcąc
wzajemnie nasycić się sobą. Wydawało się, że minione lata
niczego nie zmieniły.
ROZDZIAA SZÓSTY
Rebeka oprzytomniała w ramionach Luki. Wreszcie
uświadomiła sobie, dlaczego była tak chłodna wobec innych
mężczyzn. Tylko z tym jednym potrafiła być naprawdę
szczęśliwa. Luka, cudowny Luka... To prawda, bywał uparty,
szorstki i mściwy. Nie znosiła tych cech, a jednak tylko on
liczył się naprawdę. Zawsze tak było, a Rebeka nie potrafiła
tego zapomnieć. Wtedy powiedział to, czego nie powinien.
- Dobrze było.
Ocenianie tego, co działo się między nimi, natychmiast ją
zmroziło.
- Prawda? - domagał się potwierdzenia.
- Tak - powiedziała oficjalnym tonem.
- O co chodzi? - Zrozumiał, że powiedział coś
niewłaściwego, lecz nie był na tyle subtelny, by domyślić się,
co palnÄ…Å‚ nie tak.
- O nic. Proszę, pozwól mi wstać.
- Najpierw mi powiedz.
- Chcę wstać.
- Powiedz!
- Luka, jeśli natychmiast mnie nie wypuścisz, już nigdy
mnie nie zobaczysz.
Ku jej zaskoczeniu, uwolnił ją z uścisku. Nie spodziewała
się, że jej grozba zadziała tak skutecznie i szybko.
- O co ci chodzi? - dopytywał się, gdy wstała i włożyła
szlafrok. - Co się zmieniło?
- Chyba nie powinniśmy od razu oczekiwać zbyt wiele.
Zostawmy to na razie - powiedziała chłodno. Znów ją
zaskoczył. Zmieszał się, stropił jak dziecko, które nie wie, za
co zostało ukarane. Szybko wróciła w jego objęcia. - Tak, było
dobrze.
- Nadal potrafię sprawić ci przyjemność?
- Jak nikt inny.
Nie powinna tak powiedzieć. Luka spochmurniał.
- Nie chcę słuchać o innych mężczyznach.
- Nie zamierzam ci opowiadać. Jednak byłam mężatką.
Nie przespałam tych lat na dnie szuflady. Ty też miałeś żonę.
- Wystarczy! Nie chcę tego słuchać.
- Zwietnie. Nie będziesz więc słuchał niczego, co ci nie
odpowiada.
Odsunęła się i sięgnęła po ubranie. Natychmiast zbliżył się
do niej.
- Becky, nie odchodz.
- MuszÄ™.
- Zabraniam ci! - Wyciągnął ręce, by ją powstrzymać,
jednak zaraz je cofnÄ…Å‚.
- Niczego nie możesz mi zabraniać.
- Nie, nie o to mi chodziło - rzucił szybko. - Widzisz, nie
dotykam ciebie, ale nie odchodz, proszę, błagam.
Znów uległa jego słowom. Czuła się jak dawniej, gdy ten
silny człowiek w jej rękach stawał się miękki jak wosk. Objęła
go. Delikatnie odwzajemnił uścisk.
- Boję się, że jeśli odejdziesz, już nie wrócisz.
- Wrócę. Chcę znów zobaczyć się z tobą, ale niech to się
dzieje powoli.
- Nie potrafię czekać. Chciałbym cię całą od razu.
- Nie. Ludzie w hotelu niedługo zaczną się budzić, a nie
chcę, żeby ktoś mnie zobaczył.
- Spędzmy razem dzień.
Spróbowała przypomnieć sobie sprawy, które miała do
załatwienia. Kilku ważnych spotkań nie mogła odwołać.
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Myślę, że to możliwe,
tylko muszę zadzwonić.
- Pojedziemy gdzieÅ›, gdzie nikt nas nie zna. Tylko
powiedz dokÄ…d, bo nie znam Londynu.
- Nigdy tu nie byłeś?
- Wyłącznie krótkie wizyty służbowe, pokój w hotelu,
jazda przez miasto ze słuchawką przy uchu. Nie potrafię
ocenić, jak bardzo Londyn różni się od Nowego Jorku czy
Mediolanu. Jeśli w ogóle się różni. Twoje życie, Becky, też
tak wyglÄ…da.
- Tak, ale czasem udaje mi się gdzieś wyrwać.
- DÅ‚ugie weekendy na wsi z Jordanem?
- Jordan to zakazany temat.
- A jeśli powiem, że się nie zgadzam?
- Przecież dopiero mówiłeś, że nie chcesz słyszeć o nikim
z przeszłości.
- ZrobiÄ™ wyjÄ…tek dla Danversa Jordana.
- Ale ja nie.
- Czy wszystko musi być tak, jak ty chcesz? - spytał
rozzłoszczony.
- Uznałeś, że nie powinniśmy rozmawiać o przeszłości, o
tym, co się z nami działo przez te lata. Zgodziłam się, bo tak
chciałeś. Teraz nagle zmieniasz zdanie, bo tak ci odpowiada.
Zastanów się. Nie będę tańczyć, jak mi zagrasz.
- Dobrze, już dobrze - powiedział szybko. - Poddaję się.
Niech będzie tak, jak ty chcesz.
Uśmiechnęła się i z czułością dotknęła jego policzka.
- Nie musisz się poddawać. Nie o to chodzi.
- Wiem. - Pocałował jej dłoń.
- Mieszkasz w Rzymie, odwiedzasz Londyn czy Nowy
Jork. Nie tęsknisz za wzgórzami Toskanii?
- W ogóle tęsknię za przyrodą, choćby za skrawkiem
zieleni. W Nowym Jorku zawsze sobie obiecuję, że pójdę do
Central Parku, ale jeszcze mi się to nie udało. Raz w Londynie
mijałem jakieś drzewa i nawet kazałem kierowcy, żeby się
zatrzymał. Ale zadzwonił telefon, byłem spózniony na
spotkanie...
- Gdzie to było?
- Za wielkim, czerwonym budynkiem. Kierowca mówił,
że dają tam koncerty.
- Albert Hall. Drzewa musiały być w Hyde Parku.
Pojedzmy tam.
- Zwietnie. - Sięgnął po telefon.
- Co robisz?
- DzwoniÄ™ po kierowcÄ™.
Położyła dłoń na jego ręku.
- Nie będziemy nikogo wzywać. Wyjdziemy, złapiemy
taksówkę i nikt nie będzie wiedział, gdzie jesteśmy.
Poczuli się, jakby brali udział w spisku. Bardzo im to
poprawiło humory, wręcz rozsadzała ich radość. Osobno
zjechali na dół i Luka opuścił hotel głównymi drzwiami,
natomiast Rebeka wyszła przez kuchnię. Czekała za rogiem,
machając na przejeżdżającą taksówkę.
Hyde Park był dość blisko, ale zaczął się poranny szczyt i
dojazd zajął czterdzieści pięć minut.
- Nareszcie trawa i drzewa - ucieszył się Luka, gdy byli
już na miejscu.
Trzymając się za ręce, ruszyli po równo skoszonej trawie.
Rebekę uderzyło, że Luka, choć wychowany wśród
naturalnego, miejscami dzikiego krajobrazu, potrafił
podziwiać wypielęgnowane trawniki. To świadczyło najlepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]