[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszyscy szukali oczami Jacka i Wacka. Tak im się zdawało, no bo wiadomo: na złodzieju
czapka gore. Stali w bocznej alejce nie wiedząc, co zrobić z butami. A wieloryb spał w
dalszym ciągu. W pewnej chwili przez błękitne niebo przepłynął odrzutowiec, a za nim
grzmot silnika, pózniejszy niż przelot. Wieloryb zerwał się na równe nogi, rozejrzał się
nieprzytomnym wzrokiem dookoła, podrapał się w głowę i uśmiechnął się zrozumiawszy, że
to odrzutowiec, a nie trzęsienie ziemi. Przeciągnął się, kiwnął dużym palcem u prawej nogi,
potem u lewej - i nachylił się chcąc włożyć buty. Butów nie było. Wieloryb bardzo
niespokojnie zaczął się rozglądać na wszystkie strony.
- I co ja teraz zrobię! - jęknął zrozpaczony.
- Co panu się stało? - spytał przechodzący starszy pan z dwoma jamnikami na
podwójnej smyczy.
- Buty mi ukradli! Zdjąłem, bo mnie gniotły. Zdrzemnąłem się, no, i zostałem na
lodzie...
- Całe szczęście, że jeszcze lodu nie ma. Słonko przygrzewa.
- Aadne mi szczęście! Człowiek zdrzemnąć się nie może, bo zaraz coś takiego...
- Przepraszam pana... - do rozmawiających zbliżył się niewysoki pan z fajeczką. -
Rozmowa panów bardzo mnie zainteresowała ze względów zawodowych. Jestem detektyw
Tutam. Spróbuję odszukać pańskie buty, no, a tym samym wykryć sprawców tego figla czy
kradzieży. Niestety, na razie nic pana nie uratuje od marszu w skarpetach do najbliższego
sklepu z obuwiem. Radzę kupić trampki. Jeśli pan nie ma pieniędzy, służę pożyczką.
- Dziękuję. Jakoś dojdę. Pieniędzy chyba mi wystarczy. Ale dałem z siebie zrobić
balona w skarpetach!
- Zdarza się. Zanim pan powędruje, zapiszę sobie pana nazwisko i adres. Jeśli się buty
znajdą, zawiadomię pana.
- Dziękuję. Alojzy Grzyb. Ulica Dromaderów 7. Ale dałem z siebie zrobić balona!
Detektyw Tutam odszedł powoli w głąb parku. Kilka razy zatrzymywał się
spoglądając w niebo, potem w ziemię - myślał. W pewnej chwili jakby się rozprostował i już
zdecydowanym krokiem pomaszerował w kierunku ławek, stojących frontem do słońca, na
których tu i tam wygrzewali się ludzie. Tutam nawiązywał tu i tam rozmowy - takie niby
towarzyskie, a w gruncie rzeczy...
Nazajutrz przed rozpoczęciem lekcji w szkole nr 21 zjawił się detektyw Tutam.
Wozna Rozalia patrzyła na niego nieufnie. Detektyw oświadczył w kancelarii, że musi
zobaczyć się z kierownikiem. Oczywiście natychmiast został przyjęty.
- Panie kierowniku - powiedział - przepraszam, że mieszam się w sprawy szkoły, ale
zmuszają mnie do tego obowiązki. Chodzi o wyjaśnienie pewnego złośliwego figla, którego
dopuścili się nieznani sprawcy wczoraj w parku o godzinie 12.
- Słucham pana. Czym mogę służyć?
- Mam jedno pytanie i jedną prośbę. Oto pytanie: Czy dzisiaj w IV klasie jest lekcja
języka polskiego?
- W IV klasie... Zaraz... Jest.
- To doskonale. A oto moja prośba. Czy nie zechciałby pan zarządzić na tej lekcji
klasówki na temat przeze mnie podsunięty?
- To ciekawe... Dobrze. Zgadzam się.
Klasówka z polskiego nie była dla czwartaków zaskoczeniem, bo już od kilku dni
zanosiło się na ten dopust. Nie było tylko wiadomo, co to będzie: dyktando, gramatyka czy
wypracowanie. Okazało się, że wypracowanie. Tytuł pojawił się biało na czarnym wypisany
kredą przez panią od polskiego.
Moja ostatnia wyprawa do parku. Głowy pochyliły się nad pulpitami i zeszytami.
Rozpoczęło się pisanie. Po klasówce pani od polskiego wzięła zebrane zeszyty pod pachę i
powędrowała prosto do gabinetu kierownika. Tam czekał na nią detektyw Tutam.
- A więc pozwoli pani, że zanim pani zajmie się tymi zeszytami jako nauczycielka, ja
zajmę się nimi jako detektyw.
- Proszę bardzo. Tak zostało ustalone.
Detektyw pogrążył się w lekturze. Czytał z wyrazem skupienia na twarzy, czytał i
odkładał zeszyt po zeszycie. Stos zeszytów rósł i rósł. Wyraz twarzy detektywa nie wyrażał
zadowolenia. W pewnym jednak momencie Tutam uśmiechnął się triumfalnie.
- Panie kierowniku - powiedział - byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pan tu wezwać
Jacka Krajewskiego, autora tego oto wypracowania.
- Skoro pan sobie życzy... A dlaczego Jacka?
- Niech pan posłucha - detektyw powiódł palcem 83po koślawych literach: - ...jak
żeśmy już dosyć tych kasztanów natłukli i wypchali nimi kieszenie, to żeśmy chcieli iść, ale
wtedy właśnie przykuśtykała taka jedna staróżka (ten wyraz napisany jest przez o kreskowane
i ż - wtrącił detektyw) i chciała, żebyśmy jej dali kasztanów na reumatyzm. To żeśmy dali,
chociaż, co mogą mieć kasztany do reumatyzmu? (Rozmawiałem z tą staruszką - wtrącił
Tutam. - To ona naprowadziła mnie na trop i skierowała tu do szkoły.) Jak żeśmy skończyli z
tą staróżką, tośmy poszli dalej i żeśmy zobaczyli na jednej ławce takiego wieloryba , co spał
i był bez butów, bo go piekły - no, to je postawił obok. No, to żeśmy sobie powiedzieli, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]