[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podróży? - zawołała ze śmiechem Tabitha.
- JakoÅ› te wysepki coraz bardziej siÄ™ do siebie
upodobniajÄ….
- No pięknie, pięknie! - Wiatr targał jej włosami,
kiedy pochyliła się nad kolorową broszurą, którą
trzymała na kolanach. - Tu jest napisane, żeby konie
cznie zwiedzić ogrody przy starym hotelu wzniesio
nym na wzgórzu na wschód od miasta. Podobno
zaprojektował je w ubiegłym wieku, na zamówienie
właściciela plantacji, słynny angielski architekt krajo
brazu. Plantacja zbankrutowała, a na jej miejscu po
wstał ekskluzywny hotel, do którego zagląda świato
wa elita towarzyska.
- Zwiatowa elita. Oraz my. Słyszałem o tym hote
lu. Najtańszy pokój kosztuje trzysta dolarów. Jakoś
moi klienci nie bardzo się kwapią w nim zamieszkać.
- Ale podobno ogrody zapierajÄ… dech w piersi. Jest
tam nawet labirynt z bukszpanów. Kusi mnie...
- A co, masz ochotę porzucić w nim kochanka?
Niech biedak błądzi dniami i nocami...
Podniosła zdziwiona głowę. Wydawało jej się, że
PRZYGODA NA KARAIBACH
110
w głosie Devlina oprócz żartobliwej nuty pobrzmiewa
niepewność. Czyżby bał się, że jej uczucia osłabły?
- No co ty! - oburzyła się.
Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo przybili do
nabrzeża.
Skinął głową, najwyrazniej usatysfakcjonowany
odpowiedzią, po czym podał jej rękę, by nie potknęła
się, schodząc na ląd. Mimo że sam musiał podpierać
się laską, zawsze zachowywał się szarmancko, jak
dżentelmen. Jego maniery oraz witalność sprawiały,
że prawie nie zauważało się tego, że utyka. Dziś rano,
ubrany w spodnie khaki i koszulę z podwiniętymi
rękawami, stanowił uosobienie siły i męskości. Ilekroć
Tabitha na niego patrzyła, natychmiast przypominała
sobie wspólnie spędzoną noc.
Coś się zaczęło psuć wkrótce po tym, jak dojechali
na teren dawnej plantacji. Nie umiała powiedzieć, co
się stało, wyraznie jednak czuła, że nastrój Devlina
uległ zmianie. Spostrzegła to, kiedy jedli lunch w re
stauracji, której okna wychodziły na pięknie utrzyma
ny, klasyczny w stylu ogród.
- Nie smakuje ci? - spytała, patrząc, jak Devlin
przesuwa widelcem jedzenie po talerzu.
Podniósł głowę.
- Smakuje. Dlaczego pytasz?
- Bo zwykle dopisuje ci apetyt, a dziÅ›... - Wzru
szyła ramionami. - Boli cię coś?
- Nie, wszystko w porzÄ…dku.
Zastanawiał się, czy stracił umiejętność ukrywania
Jayne Ann Krentz 111
emocji, czy też Tabi potrafi przejrzeć go na wylot,
zauważyć każdy najmniejszy grymas, skrzywienie
warg. Lepiej wez się w garść, rzekł do siebie.
Dziwny niepokój zakradł się do jego serca zaraz po
tym, jak wysiedli z taksówki. Starał się go zignorować,
tym bardziej że Tabi tryskała entuzjazmem. Zachwy
cała się wspaniałymi schodami prowadzącymi do
hotelu oraz eleganckim, otwartym na ogród holem.
Kiedy jednak zajęli miejsce przy stoliku, zdał sobie
sprawę, że niepokój nie mija. Przeciwnie, przybiera na
sile. Już prawie dwa lata prowadził biuro podróży, lecz
zmysły jeszcze mu się nie stępiły. Ostatni raz czuł
identyczny niepokój, właściwie zagrożenie, na St.
Regis, kiedy skręcił w tę pustą alejkę. A dziś znów.
Dwa razy w ciÄ…gu jednego tygodnia po dwuletniej
przerwie? Cholera jasna, wcale mu się to nie podobało.
Dlaczego, do diabła, uległ naciskom Delaneya?
- A koktajlu cytrynowego spróbujesz? - zapytała,
otwierajÄ…c menu na stronie z deserami.
- No pewnie! - zgodził się ochoczo, by nie wzbu
dzić jej podejrzeń. Chociaż nie miał apetytu, zmusił
się, by zjeść do końca ryż z baraniną w sosie curry.
Danie było znakomite, tyle że on sam nie mógł
skoncentrować się na posiłku. Coś mu przeszkadzało,
ale co?
Przecież nic złego się nie dzieje. Nie tu, na tej
urokliwej, sennej wysepce pośrodku Morza Karaib
skiego. Wszystko złe, co się miało wydarzyć, wyda
rzyło się na St. Regis. Niebezpieczeństwo minęło.
112 PRZYGODA NA KARAIBACH
A jeśli nie? Cholera jasna, a jeżeli nieświadomie
wciÄ…gnÄ…Å‚ Tabi w to plugastwo? ZaciskajÄ…c palce na
kieliszku, ostrożnie go odstawił. Niepokoju nie za
głuszy kieliszkiem wina. Zresztą jeżeli za rogiem
naprawdę czai się niebezpieczeństwo, lepiej być stu
procentowo trzezwym.
Przede wszystkim musi myśleć o Tabicie. Nic
innego nie ma znaczenia. Nie może pozwolić na to,
aby stała się jej krzywda. Oczywiście nie ona jest
celem, ale skoro razem podróżują po wyspie... Wście
kły, zaklął w duchu.
- Dev? Na pewno nic ciÄ™ nie boli?
Spojrzenie mu złagodniało, kiedy zobaczył jej za
troskaną minę. Cieszył się, że Tabitha tak przejmuje
się jego stanem zdrowia. To było miłe uczucie, do
którego powoli coraz bardziej się przyzwyczajał.
Przemknęło mu przez myśl, że bolące żebra to dosko
nały pretekst, by zakończyć wycieczkę. Jeżeli tylko
napomknie, że jednak ból mu doskwiera, Tabi natych
miast zaproponuje powrót na statek. Może to nie jest
złe rozwiązanie?
- Prawdę mówiąc, to... - zaczął ponurym tonem.
- Wiedziałam! - zawołała, rzucając na stół baweł
nianą serwetkę. - A ty chciałeś grać rolę twardziela
i udawać, że nic ci nie jest! Boże, to wszystko moja
wina!
- Twoja? - Patrzył z rozbawieniem, jak dwa cudo
wne rumieńce zabarwiają jej policzki.
- No tak - mruknęła niewyraznie. - Z powodu
Jayne Ann Krentz 113
wczorajszej nocy. - Obejrzała się dookoła, szukając
wzrokiem kelnera.
- Kochanie, skończ z wyrzutami sumienia - po
prosił ją łagodnie. - Dziś rano miałaś do siebie
pretensje o to, że mnie uwiodłaś, teraz z kolei masz
pretensje, że przez te miłe igraszki bolą mnie żebra.
Błagam, przestań się obwiniać. %7łebra bolą od pobicia,
nie od seksu. SÅ‚owo honoru.
Nie słuchała go i dawała znaki kelnerowi. W porzą
dku. Devlin postanowił się nie sprzeciwiać i potulnie
poddać jej woli. Poprosiła kelnera o rachunek. Nawet
zrezygnowała z koktajlu cytrynowego. Devlin z tru
dem powściągnął uśmiech; cóż za poświęcenie!
- WstÄ…piÄ™ na moment do toalety, dobrze? - powie
działa, kiedy kelner odszedł przygotować rachunek.
- Poczekaj tu na mnie. Za chwilę wrócę i pojedziemy
do portu. Powinieneś leżeć i odpoczywać.
- Przykro mi, że zepsułem ci wycieczkę - rzekł
skruszony.
Naprawdę było mu przykro. Tabitha nastawiła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]