[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Na przykład. Niektórych to oburza, ale mnie to nie wzru-
S
R
sza. Widzę, że nie dasz się przekonać. Dobrze, rób, jak uważasz.
Tylko...
Popatrzyła na niego pytająco.
- Proszę cię, byś była ostrożna i obiecała, że w razie
potrzeby zwrócisz się do mnie. Jak do przyjaciela.
Kiwnęła głową, poczuła łzy w oczach. Gdy była dzieckiem, sta-
le byli w rozjazdach. Nigdy nie miała bliskich znajomych, teraz
też ma niewielu.
- Dobrze. Zrobię to. Dziękuję.
Odwrócił się, by odejść. Zatrzymał się jednak.
- Jeszcze coś.
-Tak?
Pochylił się lekko i dotknął ustami nagiej skóry wyzierającej
przez dziurę w szlafroku.
- Nigdy więcej nie otwieraj drzwi w tym stroju. Bo to za
bardzo działa. Omal nie poprosiłem, byś wpisała mnie na
kandydata.
Wyszedł.. Stała nieruchomo, przyciskając dłonie do piersi. Serce
biło jej jak oszalałe.
Jak się pozbierać? Jak pogodzić się z faktem, że to nie Caleb
będzie ojcem jej dziecka? Czy zdoła się przełamać i zrobić to z
innym?
Jak będzie się czuła, patrząc, jak Caleb jedzie do Dal-loway czy
innego miasteczka, by się rozerwać? Przez całe życie wiedząc,
że tyle innych go miało, a ona wychowuje dziecko innego?
Krążył po gabinecie. Godzinę temu widział, jak Victo-ria odjeż-
dża spod księgarni. Ubrana w czerń i biel, jednak jego uwadze
nie uszła bladoniebieska apaszka. Pewnie to umówiony znak, po
tym ma poznać ją nieznajomy. Na
S
R
pewno po to jedzie. Czy tylko mu się zdawało, że była za-
lękniona i niepewna? A może to jego przywidzenia?
Zacisnął palce na kartce papieru. Chciałby być teraz razem z nią,
siedzieć gdzieś w pobliżu, mieć pewność, że nie dzieje się jej
nic złego. Jednak obiecał, że będzie się trzymać z daleka, nie
będzie się wtrącać. %7łe pozwoli jej pójść swoją drogą. Na pewno
nie byłaby zadowolona, gdyby zaczął kręcić się w pobliżu.
Zresztą czy sam przez całe życie nie miał podobnego podejścia?
Nie lubił czuć się osaczony, zdominowany przez kogoś. Powie-
działa jasno, że chce robić wszystko na własny rachunek, we-
dług własnego uznania. Przełknął to, odsunął na bok obawy i
zszedł jej z oczu. Jednak to było wczoraj, gdy całą sprawę roz-
ważali jedynie teoretycznie.
Ruszył do drzwi, jednak zatrzymał się.
Przecież prosiła, by dał jej spokój. By się nie wtrącał.
Zmusił się, by znowu usiąść przed komputerem. Wbił wzrok w
ekran. Słowa zlewały się, zmieniały i znikały. Zamiast nich miał
przed oczami Victorię. Uroczo potargane włosy, jasna skóra
prześwitująca przez rozerwaną tkaninę, kusząca, by posmako-
wać jej ustami...
Cholera! - walnął dłonią w blat.
Wiem, jak to jest - powiedziała Denise. - Czasami aż mnie po-
nosi, gdy jakaś strona otwiera się godzinami. Najchętniej bym w
takich chwilach rozbiła monitor. Ale co można na to poradzić?
Niestety nic - odrzekł. - Czasami tak bywa, że nic nie możesz
zrobić.
Jeb Marcusson zrobił na niej średnie wrażenie. Wydał się jakiś
zbyt pochlebny, zbyt przylizany. Miał wydatne wilgotne usta,
rzedniejącą czuprynę. Resztkę tłustych włosów
S
R
zaczesał do tyłu. Jednak nie to ją zraziło. Bardziej utkwione w
jej dekolt spojrzenie. Dekolt niemal niewidoczny spod wysoko
zapiętej bluzki.
Opowiadał o sobie, swoich osiągnięciach i planach, jednak
przez cały czas wpatrywał się w jej biust.
- Mam własną łódkę, cumuję na Burnham Harbor w Chi
cago - powiedział, przesuwając językiem po dolnej wardze.
Chciała się wzdrygnąć, ale jakimś cudem się opanowała. Nic
dziwnego, że ocenia ją pod względem fizycznym. W końcu to
normalne.
Na samą myśl zrobiło się jej słabo. Upiła łyk wody. Ca-leb też
na nią patrzył, ale nigdy nie czuła takiej odrazy.
To przez Caleba ma takie opory. Bo wie, że może być inaczej.
- Masz łódkę? Niezle - wydusiła. Pisał, że nie stać go na
bycie ojcem. Nawet jeśli kłamał, to nie ma znaczenia. Chce
samodzielnie wychowywać swoje dziecko. Mieć do niego
wyłączne prawo. To podstawowy warunek.
Jeb sięgnął po szklankę. Mimowolnie wyobraziła sobie, że po-
dobnym ruchem wyciąga rękę do niej. Aż odskoczyła. Woda
chlapnęła na stół, pociekła na dół.
Przepraszam - powiedziała, ale Jeb nie słuchał. Skoczył na rów-
ne nogi i nerwowo strzepywał krople wody.
To spodnie prosto z pralni! Nie byle jakie, od znanego projek-
tanta - wybuchnął. Wcale nie wyglądały na jakieś szczególne.
Ani krój, ani tkanina. - Nie można ich moczyć! A za pół godzi-
ny jestem umówiony i nie zdążę się przebrać.
Kamień spadł jej z serca. Wyjęła z torebki książeczkę, wypisała
czek na sto dolarów.
- Mam nadzieję, że to pokryje twoje wydatki - rzekła,
podając czek. - Nie będę cię dłużej zatrzymywać.
S
R
Jeb otworzył usta.
- Poczekaj, chyba zanadto się pośpieszyłem.
Jednak Victoria pokręciła głową.
Nie, to ja byłam zbyt szybka - powiedziała, podnosząc się od
stołu.
Poczekaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl