[ Pobierz całość w formacie PDF ]
milczenie w tej sytuacji jest trochę krępujące.
Według rozkładu lotów powinniśmy tam być za pół godziny. Ale wyruszyliśmy
z opóznieniem, a w nocy zrobiliśmy wielki łuk, żeby ominąć burzę na trasie. O tej porze
roku to zwykłe zjawisko. Dlatego nie udało się nam nadrobić strat w czasie. Ale sądzę,
że uda się to po południu, zanim opuścimy Egipt. Kiedy rozdam napoje i obudzę pozo-
stałych pasażerów, poproszę pilota, żeby zakomunikował państwu, jak się mają sprawy.
Co pan będzie jadł na śniadanie?
Wyjęła notes z bocznej kieszonki.
Może jajka na bekonie, bułka, trochę dżemu i jeszcze jedną kawę? Joe uśmiech-
nął się do niej. W samolocie mam zawsze większy apetyt niż na ziemi.
Ja także& oddała mu uśmiech, wzięła z fotela wielką tacę i zwróciła się ku
panu Knoxowi, który leżał nieruchomo, otulony kocem.
Dzień dobry panu& powiedziała pochylając się. Pózniej wyprostowała się
i szybko odstawiła tacę na fotel obok Joe ego.
On& powiedziała cicho i spojrzała na Alexa, który zerwał się z miejsca. On
ma otwarte oczy& Zbladła nagle. Wygląda, jak gdyby& One się nie poruszają&
Joe odsunął ją łagodnie i pochylił się.
Pan Knox leżał nakryty kocem, który sięgał mu po nasadę nosa. Tuż ponad krawę-
dzią koca widać było nieruchome, szeroko otwarte, spokojnie patrzące oczy.
Alex powoli opuścił rękę i dotknął czoła leżącego. Pózniej cofnął dłoń i wyprosto-
wał się.
Obawiam się, że on nie żyje już od kilku godzin& powiedział. Przetarł oczy.
Czy śnił jeszcze? Wczoraj wieczorem ten otyły człowiek siedział obok niego przerażony,
lękając się śmierci, a oto teraz&
Joe pochylił się ponownie i uniósł ostrożnie krawędz koca. Od razu dostrzegł ob-
ciągniętą skórą rękojeść sztyletu, a może był to duży nóż myśliwski, jeden z tych, które
sprzedają w całej Afryce Południowej w sklepach z pamiątkami, długi, niezwykle ostry,
o klindze pokrytej lśniącym niklem? Safari souvenir, niezbędny w buszu, przebijesz
nim nawet skórę zabitego słonia& Tak, widział podobne na wielu wystawach skle-
powych w Johannesburgu. Jeden z nich leżał na piersi umarłego.
Znowu przetarł oczy i uniósł kilka cali koca. Wtedy dopiero dostrzegł krew. Nie było
jej wiele, zastygła na koszuli ciemną okrągłą plamą wokół podłużnej wąskiej dziury na
wysokości serca, tam gdzie weszło ostrze. Opuścił koc i dostrzegł dopiero teraz rozdar-
cie, na którym nie było nawet śladów krwi, a tylko wąska, ciemna obwódka.
Usłyszał za plecami spazmatyczne westchnienie. Stewardesa stała za nim i musiała
dostrzec ranę, bo kiedy odwrócił się, uniósłszy raz jeszcze koc nieco wyżej i opuściw-
39
szy go delikatnie tak, aby przysłonił twarz zabitego, zobaczył jej oczy szeroko otwarte
i pełne przerażenia.
On& on jest& nie dokończyła, zakrywając dłonią usta.
Tak powiedział Alex półgłosem. Zdaje się, że ktoś przebił go sztyletem. Sam
nie mógłby tego zrobić w ten sposób. Zresztą sztylet jest tam. Morderca wsunął go póz-
niej pod koc. Nie może być żadnej wątpliwości, że to morderstwo& Niech się pani
uspokoi! dodał szybko szeptem. Przede wszystkim nie wolno spowodować paniki
wśród pasażerów!
Nie odpowiedziała i nie poruszyła się. Nadal stała nieruchomo, wpatrując się prze-
rażonymi oczyma w zakryty kocem kształt ludzki. Widząc, że jest bliska załamania, Joe
dodał niemal ostro:
Proszę natychmiast zawiadomić pierwszego pilota! Ja tu zaczekam.
Tak, proszę pana&
Jak mu się wydało, jego autorytatywny ton przywrócił dziewczynie równowagę,
a w każdym razie powstrzymał rosnącą w niej panikę. To na pewno było konieczne.
Gdyby zaczęła krzyczeć, ludzie zerwaliby się z foteli, półprzytomni, senni, nie wiedząc,
co się stało, myśląc instynktownie, że samolot jest w niebezpieczeństwie. Jeżeli istniały
gdzieś na pokładzie jakieś ślady morderstwa, znikłyby wówczas w jednej chwili.
Nadal przyciskając dłoń do ust, ruszyła szybko ku pomieszczeniu pilotów i po chwili
zniknęła za drzwiami w przodzie kabiny, nie zamykając ich za sobą.
Joe odwrócił się wolno od ciała pana Knoxa i rozejrzał się, próbując zebrać myśli.
Nadal miał uczucie, że śni, i pragnął rozpaczliwie przebudzić się wreszcie i otrząsnąć
z tego groteskowego koszmaru. Przecież to nie mogła być prawda: jowialny, tłusty pan
Knox, zamordowany, leżący spokojnie tuż obok.
Ale równocześnie wiedział, że to nie sen, i urosła w nim nagła wściekłość. Zabito
w jego obecności człowieka, a zabójca musiał dokonać swego czynu, będąc tak blisko, że
wyciągnąwszy rękę, mógłby go nawet dotknąć. Zabito człowieka w obecności jego, Joe
Alexa, i morderca odszedł spokojnie, pozostawiwszy narzędzie zbrodni przy umarłym.
Jak gdyby nie znajdował się w zamkniętym samolocie, z którego nie było ucieczki, za-
wieszony wraz ze swoją ofiarą tysiące stóp nad ziemią, ale na ludnej ulicy, gdzie można
uderzyć znienacka i rozpłynąć się w tłumie tysięcy przechodniów nie zwracających na
siebie nawzajem uwagi. To było szaleństwo. A może jednak nie?
Joe zacisnął usta. Chociaż wydawało się to nonsensowne, pojął nagle, że morderca
ten wcale nie był szalony, a czyn jego nie był czynem bardziej ryzykownym niż inne
morderstwa. Może nawet zawierał mniej elementów ryzyka, niż gdyby dokonano go na
ziemi?
Potrząsnął głową. Nie, tak nie mogło być! A jednak&
Wzdrygnął się i odetchnął głęboko. Stojąca nadal na fotelu taca niosła ku nozdrzom
40
zapach kawy. Znowu zagryzł usta. Niczego bardziej nie pragnął w tej chwili niż filiżanki
kawy. Rozjaśniłaby umysł, w którym zaczynała z wolna formować się koszmarna praw-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]