[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolumnę pacierzową. Wyrzucając przednimi łapami po raz ostatni w próżnym usiłowaniu, by
uchwycić swego kata, Numa padł na ziemię, w śmiertelnych drgawkach.
Bukawai, w obawie, że ominie go całkowicie wynagrodzenie, udał się w ślad za Momają,
chcąc namówić ją, by rozstała się z ozdobami z miedzi i żelaza, jakie miała na sobie, płacąc
nimi cenę jego czarów.
Czarownik nadszedł w chwili, kiedy Tarzan skoczył, by spotkać się z lwem. Widział
wszystko, co się stało i od razu się domyślił, że musiał to być dziwny biały duch, o którym
słyszał niepewne wieści jeszcze wprzód, nim Momaja zjawiła się u niego.
Momaja, gdy minęło niebezpieczeństwo, zagrażające jej i jej dziecku od lwa, patrzała z
przestrachem na Tarzana. On to ukradł jej Tiba. Zapewne zechce zabrać jej go znowu.
Momaja przytuliła chłopca do siebie. Zdecydowana była tym razem raczej zginąć, niż dać
sobie zabrać chłopca.
Tarzan przyglądał się im w milczeniu. Widok chłopca, cisnącego się ze łkaniem do matki,
wywołał w jego piersiach smutne poczucie osamotnienia. Nie było nikogo, kto by tak tulił się
do niego, a on tak pragnął miłości jakiejś innej istoty.
W końcu Tib rzucił wzrokiem na Tarzana, gdy cisza zapadła w dżungli. Nie próbował
uciekać.
 Tarzanie  przemówił w języku wielkich małp plemienia Kerczaka  nie zabieraj
mnie Momai, mojej matce. Nie zabieraj mnie z sobą znowu do legowisk leśnych ludzi, gdyż
boję się Toga i Gunta i innych. Pozostaw mnie z Momają, Tarzanie, bożku dżungli. Pozostaw
mnie z Momaja, moją matką, a do końca naszych dni będziemy cię błogosławić i wystawiać
pożywienie u wrót wioski Mbongi, abyś nigdy nie zaznał głodu.
Tarzan westchnął.
 Wracaj  rzekł  do wioski Mbongi. Tarzan pójdzie za wami, aby nie wydarzyło się
wam nic złego w drodze.
Tib wytłumaczył matce te słowa i oboje ruszyli ku wiosce. W sercu Momai kołatał się
wielki strach i wielka radość, nigdy bowiem przedtem nie zdarzyło się jej towarzyszyć bogu.
Nigdy w życiu nie była tak rada jak w obecnej chwili. Pociągnęła ku sobie małego Tiba i
pogładziła go po policzku. Ujrzawszy to Tarzan, westchnął.
 Dla Tiki jest balu Tiki  mówił sam do siebie  dla Sabory są jej dziatki, i dla Bary i
dla Manu, a nawet dla Pamby szczura, lecz dla Tarzana nie ma nikogo  nie ma ani
towarzyszki, ani dziecka. Tarzan jest człowiekiem, i widać, że człowiek musi żyć samotnic.
Dojrzał ich Bukawai w drodze i zamamrotał, zaklinając się wielką przysięgą, że zdobędzie,
pomimo tego wszystkiego, trzy tłuste kozy, nową matę na posłanie i kawał drutu
miedzianego.
ROZDZIAA VI
ZEMSTA CZAROWNIKA
Lord Greystoke polował, lub mówiąc ściślej strzelał bażanty w Chamston Hedding. Lord
Greystoke był elegancko i stosownie ubrany  był typowym wielkoświatowym myśliwym.
Bezspornie należał on do wybitniejszych strzelców, nie uchodził za myśliwego tylko dla
zabawy, brak doświadczenia nadrabiał zewnętrzną świetnością. Ku wieczorowi na swe dobro
będzie mógł zaliczyć sporą ilość zabitych ptaków, gdyż miał pod ręką dwie strzelby i
wytrawnego chłopca do nabijania broni, znacznie więcej bażantów, niż mógłby zjeść w ciągu
całego roku, choćby nawet był głodny. Głodnym jednak nie był, gdyż był po dobrym
śniadaniu.
Naganiacze, a było ich dwudziestu trzech w białych mundurach, wpędzili właśnie ptactwo
do małego zagajnika i obchodzili miejsce z drugiej strony, aby napędzić je na strzelby. Lord
Greystoke był tym polowaniem tak przejęty, jak tylko według jego mniemania wypadało mu
się przejmować. Nie można było zaprzeczać, że polowanie sprawiało mu zadowolenie. Krew
żywiej pulsowała w jego żyłach, w miarę jak naganiacze zbliżali się do ptaków. W sposób
niejasny i tępy lord Greystoke czuł, jak zwykle w takich okazjach, że powrócił do typu ludzi
przedhistorycznych  że biła w nim gorąca krew dawnego przodka, obrosłego włosem,
wpółnagiego, który polował, by zachować życie.
A w odległej zarosłej podzwrotnikowej dżungli inny lord Greystoke, prawdziwy lord
Greystoke, polował także. Sądząc według znanych mu kryteriów, wybrał się na polowanie w
stroju należytym i był typowym myśliwym, jak pierwotni jego przodkowie.
Ponieważ dzień był upalny, zrzucił skórę lamparcią. Prawdziwy lord Greystoke nie miał
wprawdzie z sobą dwu strzelb, ani nawet jednej, nie miał również wytrawnego podawacza
broni, lecz za to posiadał coś nieskończenie bardziej ważnego niż strzelby, podawacze, a
nawet dwudziestu trzech naganiaczy w białych mundurach: posiadał dobry apetyt, niezwykłą
znajomość lasu i mięśnie podobne do sprężyn ze stali.
Wieczorem, po polowaniu, lord Greystoke w Anglii jadł obfitą kolację, składającą się z
rzeczy, których nie upolował, pił przy tym z butelek, których korki wyskakiwały z wielkim
hałasem. Obcierał swe usta białą jak śnieg serwetką w celu usunięcia najdrobniejszych śladów
spożytych potraw, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, że był nieprawdziwym lordem i że
prawy właściciel jego tytułu kończył właśnie swój obiad w dalekiej Afryce. Ten nie używał
śnieżnobiałych serwetek. Natomiast obtarł usta dłonią i wytarł okrwawione palce o biodra. Po
czym udał się do miejsca, gdzie była woda w dżungli i tam schyliwszy się na czworakach pił
w taki sposób, w jaki pili jego towarzysze, czyli inne zwierzęta puszczy.
Gdy ugasił pragnienie, zbliżył się ścieżką do ruczaju inny mieszkaniec posępnego lasu. Był
to Numa lew, płowego koloru o czarnej grzywie, spoglądający groznie spode łba,
pomrukując i rycząc od czasu do czasu. Tarzan posłyszał go o wiele wcześniej, zanim lew
ukazał się jego oczom, lecz człowiek małpa nie przerwał picia, aż napił się do woli. Po czym
podniósł się z wolna, okazując swobodną grację dzikiego stworzenia, wychowanego w lasach,
i spokojną godność, która była mu wrodzona.
Numa zatrzymał się, zoczywszy, że człowiek stał w tym miejscu, gdzie król zwierząt
chciał napić się wody. Rozwarł paszczękę i zaświeciły mu się oczy. Zamruczał i postąpił
naprzód. Człowiek zamruczał również, odsuwając się trochę na bok i obserwując nie twarz
lwa, lecz jego ogon. Jeżeli zacznie się poruszać krótkimi nerwowymi rzutami w obie strony,
należy się mieć na baczności, a jeżeli podniesie się wyprężony w górę, należy szykować się
do stoczenia bitwy lub uciekać, lecz nie stało się ani to, ani tamto. Tarzan tedy cofnął się
tylko na bok, a lew podszedł i zaczął pić, oddalony nie więcej jak na pięćdziesiąt kroków od
miejsca, gdzie stał człowiek.
Jutro mogą skoczyć sobie do gardła, dziś jednak była jedna z tych dziwnych,
niewytłumaczonych chwil pokoju, które często spotykamy wśród zwierząt. Pozostawiwszy
Numę przy wodzie, Tarzan wrócił do lasu i zaczął unosić się po drzewach ku wiosce Mbongi,
czarnego wodza.
Przeszedł już co najmniej miesiąc jak człowiek małpa nie odwiedzał Gomangani. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl