[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złego; tymczasem jej rozkosz rosła, a ponieważ rada byłam powiększyć w sposób niewinny
jej szczęście, jeszcze pocałowałam ją w czoło, w policzki, w oczy i w usta. Ręka, którą mi
położyła na kolanie, wędrowała po całym moim ubraniu, od palców u nóg aż do pasa, ściskała
mnie to w jednym miejscu, to w drugim; jąkając się, głosem zmienionym i głuchym zachęcała
mnie, abym pieściła ją jeszcze goręcej; robiłam to; wreszcie przyszła chwila, nie wiem, czy
spowodowała to rozkosz, czy cierpienie, że stała się blada jak śmierć; zamknęła oczy, całe
ciało wyprężyło się jej gwałtownie, zacisnęła wargi, zwilżone jakby lekką pianą; potem usta
jej się rozchyliły i wydało mi się, że umiera wydając głębokie westchnienie. Zerwałam się na
równe nogi, myślałam, że zemdlała, chciałam wyjść, kogoś zawołać. Uchyliła powiek i po-
wiedziała mi zagasłym głosem: Niewiniątko! to nic; co chcesz robić? wstrzymaj się... . Pa-
trzyłam na nią, ogłupiała, w niepewności, czy mam zostać, czy wyjść. Znowu otworzyła oczy;
nie mogła zupełnie mówić; dała mi znak, żebym podeszła i usiadła z powrotem na jej kola-
nach. Nie wiem, co się ze mną działo; bałam się czegoś, drżałam, serce mi biło, nie mogłam
złapać tchu, czułam się zmieszana, oszołomiona, niespokojna, wystraszona zdawało mi się,
że siły mnie opuszczają i zemdleję; jednak nie mogę powiedzieć, że doznawałam uczucia
przykrości. Podeszłam do niej, znowu dała mi ręką znak, bym jej usiadła na kolanach, usia-
dłam. Była jak nieżywa, a mnie zdawało się, że umieram.
Dość długo siedziałyśmy obie w tym osobliwym stanie. Gdyby jakaś zakonnica nadeszła,
naprawdę bardzo by się przestraszyła; wyobraziłaby sobie, że zemdlałyśmy lub że śpimy.
Tymczasem ta dobra przełożona bo niemożliwe jest być tak wrażliwą i nie być dobrą jak-
by przyszła do siebie. Spoczywała wciąż bezwładnie na krześle; oczy miała wciąż zamknięte,
ale na twarz powróciły jej żywe rumieńce; wzięła moją rękę i całowała ją, a ja powiedziałam
jej:
Ach! droga matko, napędziłaś mi wielkiego strachu... Uśmiechnęła się łagodnie, nie
otwierając oczów. Ale czy nie cierpiałaś?
Nie.
Myślałam, że cierpisz.
Niewiniątko! ach, drogie niewiniątko! jakże ona mi się podoba!...
Z tymi słowy podniosła się, poprawiła się na krześle, objęła mnie wpół i pocałowała w po-
liczki bardzo mocno, po czym powiedziała:
Ile ty masz lat?
Niedługo kończę dwadzieścia.
To nie do pojęcia!
Droga matko, to prawda.
Chcę znać całe twoje życie; opowiesz mi je?
Tak, droga matko.
Całe?
Całe.
Ale może ktoś nadejść; siadajmy do klawesynu, dasz mi lekcję...
Podeszłyśmy do instrumentu, ale nie wiem, co się ze mną stało: ręce mi drżały, nuty przed-
stawiały mi się jako bezładna masa czarnych znaków; w żaden sposób nie mogłam grać. Po-
70
mnie w głowę, czoło, włosy. Mieć odwagę opasywać tę szyję powrozem i drzeć te barki
kańczugiem!... i odsłaniała mi głowę i szyję; rozchylała w górze moją suknię; rozsypane
włosy spadały mi na nagie ramiona; piersi miałam na wpół obnażone, a ona obsypywała po-
całunkami mą szyję, ramiona i piersi. Spostrzegłam wtedy po drżeniu, które ją ogarniało, po
jej wzburzonej mowie, po błędnym wyrazie oczów i niespokojnych ruchach rąk, po wciskaniu
się jej kolan między moje i po gwałtownym oplataniu mnie ramionami, że jej choroba lada
chwila znowu ją napadnie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje; ogarnął mnie strach, drżenie
i słabość, które potwierdziły moje podejrzenie, że jej choroba jest zarazliwa. Powiedziałam:
Droga matko, popatrz, coś ze mną uczyniła! gdyby ktoś wszedł...
Zostań, zostań rzekła zdławionym głosem nikt nie wejdzie...
Jednakże usiłowałam wstać i oderwać się od niej i mówiłam:
Droga matko, uważaj, twoja choroba znów cię napadnie. Pozwól, że odejdę...
Chciałam odejść; chciałam, to pewne, ale nie mogłam. Nie czułam się na siłach; nogi ugi-
nały się pode mną. Ona siedziała, ja stałam, ona przyciągała mnie do siebie; bałam się, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]