[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Potrzebuję jedynie kogoś, kto by mi pokazał, za co płacę... i może zjadłby ze mną
lunch. Dwadzieścia milionów dolarów za lunch i wycieczkę. Co ty na to, Saro?
Dziewczyna z wrażenia o mało nie spadła z krzesła.
R
L
T
- Tylko wezmę płaszcz - rzuciła bez tchu. - Pokażę panu wszystko, panie
Navarre, i sama przygotuję dla pana lunch - nawet gdyby to miało potrwać całą noc...
to znaczy, cały dzień.
Lea nagle znów poczuła gwałtowną irytację, choć sama nie wiedziała dlaczego.
Przecież gdyby Sara ją zastąpiła, byłoby to doskonałe rozwiązanie tej sytuacji. A jed-
nak nie mogła na to pozwolić.
- W porządku, Saro, nie fatyguj się, ja to zrobię - rzuciła. Chwyciła płaszcz i to-
rebkę i obdarzyła Roarka wymuszonym uśmiechem. - Z przyjemnością pokażę ci
park.
- Czuję się zaszczycony.
- Za dwadzieścia milionów dolarów zjadłabym obiad z samym diabłem!
Sara westchnęła z wyraznym rozczarowaniem, a Lea, widząc triumfalną minę
Roarka, domyśliła się, że celowo uknuł tę prowokację.
- Chodzmy - powiedział.
- Nie będę twoją kochanką - szepnęła, gdy opuszczali budynek. - Oprowadzę cię
po parku i nawet postawię ci lunch, ale jesteś dla mnie wyłącznie wypchanym portfe-
lem. Patrząc na ciebie, widzę tylko zraszacze trawy i wyposażenie dziecięcego placu
zabaw, nic więcej.
- Doceniam twoją szczerość. Pozwól więc, że zrewanżuję się tym samym.
Przystanął na chodniku i popatrzył na nią. Przechodnie mijali ich pośpiesznie,
lecz Lea widziała tylko jego przystojną twarz.
- Mam wszystko, czego pragnąłem - powiedział cicho. - Pieniądze, władzę,
wolność. Z wyjątkiem jednego marzenia, które wciąż wymyka mi się z rąk. I tym ra-
zem już nie pozwolę, by mi umknęło.
- Co to takiego? - wyszeptała.
- Nie wiesz? - Ujął twarz Lei w dłonie i zajrzał jej w oczy. - To ty.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
Płatki śniegu wirowały wokół nich, skrząc się w blasku słońca jak diamenty,
gdy stali oboje na skraju olbrzymiego pola, pokrytego białym śnieżnym puchem.
Roark nie dotykał Lei. Nie dotknął jej też wcześniej w samochodzie i od wyzna-
nia na chodniku nie odezwał się już ani słowem.
Lecz za każdym razem, gdy na niego patrzyła, napotykała jego intensywne
spojrzenie, które przenikało ją do dna duszy jak elektryczny prąd. Zastanawiała się,
jak długo jeszcze zdoła mu się oprzeć.
Odwracała wzrok, usiłując znalezć oparcie w lojalności wobec zmarłych bli-
skich i w konieczności ochronienia swej córeczki. Roark nie chce się ustatkować i za-
łożyć rodziny. Potrzebuje kochanki, która rzuci wszystko, by spędzać z nim czas na
nieustannych przyjemnościach.
Przez głowę Lei przemknęło wyobrażenie tego, jak wyglądałoby jej życie jako
kochanki Roarka. Luksus, wolność od odpowiedzialności, niekończące się pasmo
przygód, sypianie z nim co noc...
Odepchnęła od siebie ten obraz. Jest matką; potrzebuje i pragnie domu - miejsca
na ziemi, które mogłaby nazwać swoim własnym.
- Piękny widok - powiedział, przyglądając się rozległemu pustemu parkowi, za
którym w oddali lśniła rzeka Hudson. Potem przeniósł wzrok na Leę. - Ale nie tak
piękny jak ty. - Umilkł na chwilę. - Mówiłem serio, kiedy powiedziałem, że chcę,
abyś była ze mną. Dopóki się tobą nie nasycę - bez względu na to, ile to potrwa. -
Zaśmiał się beztrosko. - Kto wie, może całą wieczność?
Serce jej waliło. Tymczasem Roark ciągnął:
- Nigdy nie lubiłem tego miasta. Ale twój park... - Odetchnął głęboko. - Czuję
się tu prawie jak w domu.
- Ty w ogóle masz dom? - wypaliła bez namysłu.
Zerknął na nią i roześmiał się szorstko.
R
L
T
- Istotnie, nie mam. Ale czasem myślę tak o północnej Kanadzie. - Znów prze-
niósł spojrzenie na ośnieżony park. - Mój ojciec był kierowcą śniegowego ciągnika.
Dowoził zimą zaopatrzenie przez zamarznięte jeziora i rzeki. Moja matka spotkała go,
jadąc na nartach korytem zamarzniętego górskiego potoku. Wystarczyły im trzy rand-
ki.
- Była Kanadyjką?
- Nie, Amerykanką. Jedynym dzieckiem bogatej nowojorskiej rodziny. Kiedy
skończyłem siedem lat, zamieszkałem tu u dziadka.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Dorastałeś w Nowym Jorku?
Zaśmiał się niewesoło.
- Tak, i to szybko. Dziadek był surowym, nieczułym człowiekiem. Wydziedzi-
czył moją matkę, kiedy miała dziewiętnaście lat. Nigdy jej nie wybaczył, że poślubiła
kierowcę ciężarówki.
- Ale ciebie z pewnością kochał.
Roark zapatrzył się w śnieżną dal.
- Twierdził, że zbytnio rozpieścił moją matkę, i zapowiedział mi, że ze mną nie
popełni już tego błędu. Bał się, że stanę się miękki albo że odezwie się we mnie moje
niskie pochodzenie. Ilekroć przywiązałem się do opiekunki, celowo zwalniał ją i za-
trudniał nową, abym nie miał nikogo, kogo mógłbym darzyć uczuciem.
Te wypowiadane beznamiętnym tonem słowa przejęły Leę do głębi serca.
- Och, Roark - wyszeptała.
Wzruszył ramionami.
- Mniejsza z tym. Oczywiście, wydziedziczył mnie, ale ostatecznie zarobiłem
fortunę dziesięć razy większą od majątku, jaki on zgromadził i zapisał w testamencie
na cele dobroczynne. W dniu moich osiemnastych urodzin opuściłem Nowy Jork.
Dziadek był wściekły. Powiedział, że powinienem był zginąć w płomieniach razem z
resztą mojej rodziny.
- Twoi rodzice zginęli w pożarze? - spytała wstrząśnięta.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl