[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Parkinson wyglądał tak, jakby zjadł cytrynę.
- Ale Knut nawet się nie domyślał znaczenia zabytku. On nie ma pojęcia o alfabecie
ogamicznym. I nie gadaj mi tu głupstw! Jako wasz wykładowca jestem odpowiedzialny za
waszą działalność i siłą rzeczy muszę być w tym wypadku waszym przełożonym.
Cóż za podłość!
- Ach, tak? - zapytał Martin. - W takim razie wiesz przecież równie dobrze jak ja, że
ten przedmiot ma także wartość archeologicznÄ… i etnograficznÄ…. A Jørgen, nasz kolega, jest
już magistrem archeologii, etnografii, etnologii i Bóg wie jeszcze czego, i on się może zająć
wszystkim jako odpowiedzialny fachowiec. Poza tym - mówił dalej Martin spokojnie, biorąc
przedmiot ze stołu. - Poza tym najpierw powinieneś wiedzieć, o czym mówisz. A czy ty w
ogóle masz pojęcie, co to takiego jest to drewno i do czego kiedyś służyło? No widzisz, a my
wiemy! O, nie, nie dostaniesz tego z powrotem! A wiesz, co zostało na nim napisane? Widzę,
że mozoliłeś się nad tym cały dzień, ale udało ci się odczytać jedynie niezrozumiały bełkot. A
my odczytaliśmy więcej niż połowę inskrypcji i wiemy, jak należy odczytać resztę, brakuje
nam zaledwie kilku run. A po trzecie, to Ron zabronił nam mówić ci cokolwiek o tym tekście,
a ty powinieneś mu kiedyś spojrzeć w oczy, Parkinson! Kto jak kto, ale ty powinieneś też
wiedzieć, jak wygląda człowiek absolutnie pozbawiony hamulców. Jeśli nie wiesz, wystarczy,
żebyś popatrzył w lustro. Ron nie cofnie się przed niczym dlatego, że nie ma nic do stracenia.
W tej sytuacji - Martin podniósł głos. - W tej sytuacji ustalamy, że ten oto przedmiot na razie
pozostanie tutaj, na Steinheia, jasne? No, Annika, Tone, Jørgen, wracamy na górÄ™!
- Aleś mu wygarnął - szepnęła Tone na schodach.
- Co tam - roześmiał się Martin. - Jesienią wróci profesor, wtedy Parkinson nie będzie
już miał nic do powiedzenia.
Annika westchnęła.
- Robi mi się ciepło koło serca, kiedy sobie przypomnę naszego wspaniałego
profesora. Gdyby on był w domu, poinformowalibyśmy go o wszystkim bez najmniejszej
zwłoki! I on by nam pomógł. A jak by się cieszył z naszego odkrycia! Ale nie powinieneś był
posługiwać się Ronem jako straszakiem, to niezbyt ładnie z twojej strony.
ROZDZIAA XV
Cała czwórka poszła do pokoju Anniki.
- Wyjmij papiery! - polecił Martin.
Annika wytrząsnęła zawartość swojej przepastnej torby.
Ponieważ w pokoju nie było dość krzeseł, wszyscy rozłożyli się na podłodze.
- Co da siÄ™ wyczytać z tego nowego tekstu? - niecierpliwiÅ‚ siÄ™ Jørgen niczym gotowy
do podjęcia tropu pies.
- Spokojnie, spokojnie - powstrzymywał go Martin. - Wszystko po kolei,
systematycznie.
Oboje z Anniką zabrali się do rozszyfrowywania świeżo zdobytego tekstu. Zeszło im
na tym sporo czasu, praca była mozolna, bo powierzchnia kamienia spękała w ciągu wieków,
w końcu jednak odtworzyli litery z wyjątkiem tych kilku najbardziej zatartych. Także i na tym
kamieniu znajdowały się kropki oddzielające od siebie poszczególne słowa i to była wielka
pomoc dla odczytujących. Nie znalezli natomiast żadnych myślników, wobec czego Martin
uznał, że cały zapis tworzy tylko jedno zdanie.
- Najpierw trzeba to wszystko odwrócić - powiedział Martin. - Będziemy czytać od
końca. Skoro jednak mamy odczytywać na zmianę po jednej literze z inskrypcji na drewnie i
na kamieniu, to chyba w obu inskrypcjach powinno być po tyle samo liter, prawda?
- No, chyba tak - zgodziła się Annika.
- Wobec tego będziemy mogli wyliczyć, ilu liter brakuje na końcu, bo zostały zatarte.
Pozwól mi popatrzeć... Na inskrypcji drewnianej jest trzydzieści osiem liter, których nie
powiązaliśmy w słowa. W takim razie na kamieniu też powinno ich być trzydzieści osiem.
Ale jest tylko trzydzieści pięć. Wobec tego dostawiam trzy kropki. Tekst powinien brzmieć
mniej więcej tak: OVLGAM SNE CRNM CSA LDMM ID RII V.N. UIVR ID...
- Pięć liter kompletnie startych - powiedziała Tone. - Ale teraz musimy...
- Ciii! - syknął Martin i zerwał się na równe nogi. Rzucił się do drzwi i gwałtownym
pchnięciem otworzył je szeroko. Na schodach prowadzących w dół usłyszeli lekkie kobiece
kroki.
- To dranie! - krzyknÄ…Å‚ Martin. - Dranie! Cholerne dranie!
- Nie klnij! - powiedziaÅ‚a Tone. - Chociaż najzupeÅ‚niej siÄ™ z tobÄ… zgadzam. Jørgen, czy
nadal uważasz, ze Lisbeth to taki biedny, niewinny kwiatuszek?
- Powinniśmy połączyć oba teksty - powiedziała Annika. - Literę po literze.
Wrócili do pracy. Z liter zaczynały się składać całe słowa, o czym świadczyły coraz
bardziej rozpromienione oczy dwojga młodych celtologów. Nieustannie szeptali podnieceni.
- No, i co powiesz? - zawołał w końcu Martin.
- To niemożliwe, musieliśmy popełnić błąd - pisnęła Annika.
- Nic podobnego! Tu zostało napisane ni mniej, ni więcej... No, dobrze, czytam cały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]