[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w ogóle chciał podjąć się tak trudnego zadania. Usiadła wygodniej i uśmiechnęła się do
niego, szczerze zadziwiona.
- Jesteś wspaniały. Nie mogę w to uwierzyć. Biedna Jan błagała go od roku, mimo to
nie chciał się zgodzić.
- Pewnie się przestraszył, i tyle. Powiedziałem mu, że jeśli nie pójdzie, to go
wydziedziczę. - Zadowolony z jej reakcji, posłał Amandzie serdeczny uśmiech. Widział, że
jest mu wdzięczna.
- Poważnie, Jack, bardzo ci dziękuję. Ta biedaczka tak bardzo pragnie dziecka.
- Jak myślisz, co będzie, jeśli okaże się, że nie mogą go mieć? - Był wyraznie
zatroskany, tak samo jak ona, odkąd Jan wyznała jej, że Paul jest przeciwny adopcji.
- Cóż, będą musieli stawić temu czoło krok po kroku. Jeśli Jan nie zajdzie w ciążę,
zawsze mogą pomyśleć o adopcji, ale trudno uwierzyć, żeby w tych czasach i przy metodach,
jakie dzisiaj stosują w leczeniu bezpłodności, nikt nie potrafił im pomóc. Jestem pewna, że
przy odrobinie cierpliwości sprawa będzie miała pomyślny finał.
- Dzisiaj wszystko jest tak cholernie skomplikowane, prawda? W moich czasach
chłopak miał kupę szczęścia, jeśli po półrocznym podrywie mógł zaprosić dziewczynę do
kina samochodowego i wciągnąć ją na tylne siedzenie wozu tatusia. A jeśli nie daj Boże
choćby uścisnęli sobie przy tym ręce, od razu zachodziła w ciążę. Dzisiaj wszyscy leczą się
na bezpłodność i rodzą dzieci z probówki, przez co randki nie sprawiają już tyle radości.
Amanda nie potrafiła powstrzymać śmiechu. To prawda, nawet już będąc z Mattem,
często bała się zajść w ciążę. Miała nadzieję, że Jan i Paulowi się poszczęści i że będą mieli
upragnione dziecko.
- Jak tylko dowiem się czegoś więcej, natychmiast dam ci znać - obiecał Jack.
- A ja tobie.
Potem zaproponował jej spacer po sklepie. Nie mogła oprzeć się pokusie i
przymierzyła kilka sukni, tak że w końcu zostawił ją pod opieką kierownika i najlepszych
sprzedawców. Do gabinetu wróciła dwie godziny pózniej.
- Dobrze się bawiłaś? - spytał, wstając zza biurka, kiedy weszła. Była szczęśliwa i
zrelaksowana, jakby zakupy w Julie sprawiły jej dużo radości.
- To prawdziwa rozpusta, kupowałam wszystko, co tylko wpadło mi w oko, łącznie z
sześcioma kostiumami kąpielowymi na przyszły sezon. - Kupiła też kilka pięknych
szlafroków, nową sukienkę i czarną, naprawdę wystrzałową torebkę ze skóry krokodyla. -
Kupowałam wszystko, co wpadło mi w oko - powtórzyła nieco zażenowana. - Nigdy w życiu
nie byłam tak rozrzutna, ale muszę przyznać, że robiłam to z wielką przyjemnością - wyznała
ze śmiechem.
Była piękna. Przyłapał się na tym, że się na nią gapi, że zastanawia się, jak wyciągnąć
ją na kolację.
- Lubisz tajską kuchnię? - spytał ni w pięć, ni w dziesięć.
- Dlaczego pytasz? Serwujecie w sklepie posiłki? Czyżbym opuściła jakiś dział? Bar z
przekąskami? - Zmiała się, wyglądała tak zmysłowo, tak młodo i radośnie.
- Tak, pokażę ci, gdzie jest - odrzekł z największą powagą. - Z tym że urządziliśmy go
w innym sklepie i będziesz musiała pojechać tam ze mną samochodem.
- Ty łgarzu, ty potworny łgarzu. Próbujesz uprowadzić mnie dla okupu, już ja swoje
wiem.
- Zwietny pomysł - odrzekł wesoło. - Jakie mam na to szansę?
- Dzisiaj? Teraz? - Było wpół do szóstej, ale sklep zamykano dopiero o dziewiątej,
żeby klienci zdążyli zrobić świąteczne zakupy. - Nakarmiłeś mnie w południe, nie musisz
mnie karmić i wieczorem. Mam inny pomysł. Wpadnij do mnie, zrobię kolację. Nic
nadzwyczajnego, znajdę coś w lodówce. Jestem twoją dłużniczką: nakłoniłeś Paula na wizytę
u lekarza.
- Z wielką chęcią. - Przyjął zaproszenie natychmiast i obiecał wpaść o siódmej, żeby
jej pomóc. Jak tylko wyszła, podniósł słuchawkę telefonu i odwołał randkę, na którą umówił
się wiele tygodni wcześniej. Powiedział, że ma grypę, lecz dziewczyna tylko się roześmiała.
W sumie nie zależało jej na spotkaniu, ale znała Jacka lepiej, niż przypuszczał.
- Lepiej powiedz, jak jej na imię - zażartowała zgryzliwie.
- Skąd wiesz, że chodzi o kobietę?
- Bo nie jesteś gejem, a grypy nie miałeś, odkąd skończyłeś dwa lata. W każdym razie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]