[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystąpienia świadka.
Sara widziała, jak Jarl odchodzi z miejsca dla świadków i nie
dostrzegając niczego wokół zmierza do wyjścia. Zakryła ręką
oczy i wybuchnęła płaczem. Całe jej ciało gwałtownie dr\ało.
Sędzia opuścił salę na piętnaście minut. Kiedy powrócił,
rozpoczął długi monolog o swoim spotkaniu z Kipem przed
kilkoma dniami. Następnie wygłosił mowę, w której du\o miejsca
poświęcił ludziom przekonanym o tym, \e stoją ponad prawem.
Pierwszym dzwiękiem, który Sara usłyszała wyraznie, było
uderzenie drewnianego młotka.
Opieka nad dzieckiem przyznana zostaje matce. Sąd
rozwa\y wniosek dotyczący kontaktów z ojcem po uprzednim
badaniu psychiatrycznym, przeprowadzonym przez lekarza
ustanowionego przez sąd. Dziadkom wolno...
Matce, matce, matce. Słowo to nieustannie krą\yło w jej
głowie. Nie mogła uwierzyć. Pomyślała, \e jeśli zacznie
oddychać, sędzia zmieni zdanie. Wstrzymała więc oddech, dopóki
Perry nie mrugnął do niej okiem.
No co jest? Właśnie wygraliśmy, moja droga. Nie uściska
mnie pani?
Gdzie jest mój syn? spytała gorączkowo.
Sądzę, \e razem z panią Conroy stoją tu\ za drzwiami.
Widzę, \e bardzo pani do niego spieszno.
Pobiegła, roztrącając stojących wokół ludzi. Tak bardzo
chciała zobaczyć Kipa. Natychmiast. Mimo tego jej oczy
odruchowo obiegły opustoszały korytarz.
Jarl z pewnością słyszał wyrok, jednak nigdzie go nie
widziała. Odszedł. Przeszył ją ostry ból i poczuła nieznośną
pustkę. Usiłowała przekonać siebie, \e to bez sensu. Sama
przecie\ chciała, \eby ją zostawił. Nie było mo\liwości powrotu,
tym bardziej, \e nawet wyrok sądu nie zdołał przekreślić jego
zdrady. Wystawi! ją i Kipa na niebezpieczeństwo. Opuściła ją
głęboka wiara w jego miłość.
Przez chwilę poczuła się bezradna wobec tej pustki. Jednak
szybko uniosła brodę, zdecydowana myśleć tylko o swoim
dziecku, a Jarla wyrzucić z pamięci. Szła coraz szybciej,
bezskutecznie wypatrując małego. Wreszcie obok drzwi
dostrzegła kobietę z dzieckiem trzymającym w objęciach
spychacz. Azy popłynęły strumieniem, kiedy zamknęła Kipa w
swoich ramionach.
Maks pochylił się do przodu i poło\ył rękę na sercu.
Naprawdę doceniam to, \e przyszedłeś mi pomóc, Hendriks.
Nie ma sprawy. Twarz Jarla obsypana była śniegiem.
Właśnie wniósł ostatnią deskę do znajdującego się za gara\em
pomieszczenia. śadna z dwudziestu czterech desek nie była
specjalnie długa czy cię\ka. Gdy po raz kolejny patrzył ze
zdziwieniem na Maksa, stary człowiek ponownie poło\ył rękę na
piersi.
Cholerne serce, nie pozwala mi niczego podnieść. To
naprawdę miło, \e wpadłeś.
Powiedziałem, \e nie ma sprawy. Co zamierzasz budować?
Budować?
Z tych desek.
A tak, wkrótce będę miał sporo roboty. Maks zdjął czapkę
i wytarł czoło, jakby to on się namęczył. Dobrze mieć takiego
sąsiada jak ty. Wszyscy ju\ dawno powyje\d\ali. Nie
przypuszczałem, \e zamieszkasz tu na stałe. Nie jest ci za daleko
stąd do pracy?
Niewa\ne.
Wejdziesz na kawę?
Nie, dziękuję. Jarl sięgnął po marynarkę le\ącą na stosie
drewna.
Tylko jeden kubek, wszystko ju\ przygotowane. Masz coś
lepszego do roboty w niedzielę rano?
Nie miał nic lepszego do roboty, ale chciał być sam. Poranny
telefon od Maksa zaskoczył go, jednak przyszedł i pomógł
staremu. Pozostawanie dłu\ej nie byłoby rozsądne. Maks nie
wspomniał jeszcze o Sarze, a Jarl nie chciał, \eby to robił.
Mam trochę papierkowej roboty, ale dziękuję.
Zaczekaj. Zaczekaj chwilę. Maks wypuścił olbrzymi kłąb
dymu.
Przez dziesięć minut Jarl słuchał cierpliwie opowieści o
pewnym zdarzeniu sprzed lat, kiedy to Maks omal nie odmroził
sobie nogi.
To naprawdę bardzo interesujące, Maks. Ale teraz...
Kiedy muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Zaczekaj.
Jarl, przestępując z nogi na nogę, wysłuchał jeszcze kilku
równie pasjonujących opowieści. Powoli zapadał mrok.
Matko Boska! powiedział nagle Maks. Spójrz na to!
Na co? Jarl zadarł głowę i na horyzoncie ujrzał poruszające
się punkciki, które szybko rosły, zmieniając się w liczne stado,
zło\one z dwóch tuzinów gołębi.
Spójrz, wypuściła wszystkie. To znaczy, \e ma kłopoty.
Maks ruszył szybko w kierunku przystani i nagle zatrzymał się z
ręką na sercu.
Muszę do niej popłynąć, ale czuję się okropnie. Chyba się
przeziębiłem.
Za du\o palisz powiedział sucho Jarl, z niepokojem
obserwując ptaki.
Połknę nitroglicerynę, zanim się wezmę za wiosła. Jestem
taki słaby.
Przymknij się Maks Jarl cedził powoli ka\de słowo. Co
ty właściwie knujesz?
Knuję? sapał z oburzeniem Maks. Mo\e Sarze albo
dzieciakowi coś się stało. Widzisz przecie\, \e wysłała wszystkie
ptaki.
Sara nie chce mnie widzieć. Jarl zmru\ył oczy.
Nie wiem, co planujesz, ale nie rób tego. Ona nie będzie ci
wdzięczna.
Sprawy między wami to nie mój interes powiedział Maks
pojednawczo.
No właśnie.
Tylko \e ja jestem tutaj, a nie tam. To nie ja wysłałem te
gołębie, więc dlaczego mnie oskar\asz?
Jarl dobrze o tym wiedział, dlatego z niepokojem wytę\ał
wzrok w kierunku wyspy. Na horyzoncie widział unoszący się z
komina dym. Nie mógł pozbyć się wra\enia, \e stary z pewnością
coś knuje i nie zamierzał brać w tym udziału.
Wymyślasz sobie jakieś historie powiedział Maks niemal
radośnie a mo\e Sara ma zapalenie płuc, albo chłopiec złamał
nogę? Ja w ka\dym razie płynę. Zrobił trzy kroki, po czym zgiął
się, kaszląc przerazliwie. Kącikiem oka dostrzegł, \e Jarl wcią\
stoi w tym samym miejscu i zakaszlał głośniej.
Do diabła! Jarl się w końcu poruszył. Idz do domu. Nie
stój na zimnie.
Ale Sara...
Zajmę się Sarą. Tobą te\ się zajmę, jak tylko wrócę. Wezwij
lekarza.
Nie potrzebuję lekarza.
Ale mo\esz potrzebować, jeśli się oka\e, \e coś uknułeś,
co?, mogłoby zranić Sarę. A teraz idz do domu i przestań wreszcie
palić to śmierdzące cygara.
Maks zrobił ura\oną minę, gdy Jarl odcumował ulubioną łódz
starego i odpłynął.
Dobra, dobra zamruczał do siebie Maks. Myślisz, \e taki
z ciebie twardziel, Hendriks? Zobaczysz, jaką ci przygotowała
niespodziankę.
Jarl płynął na pełnych obrotach. Lodowaty wiatr smagał go po
twarzy. Zima to kiepska pora na \ycie na wyspie. Ich powrót był
bezsensowny, przecie\ teraz mogli mieszkać, gdzie tylko chcieli.
Ich powrót na wyspę był tak samo bezsensowny jak fakt, \e
Jarl zamieszkał na stałe w swoim domku letniskowym. Do dzisiaj
właściwie nie wiedział. dlaczego to zrobił. Nawet nie próbował
dociekać.
Nic ju\ nie było tak jak przedtem. Chodził, jadł i spał, ciągle
pełen poczucia winy. Powtarzał sobie, \e zrobił to, co nale\ało.
Pomógł jej,, uwolnił od udręki, ale wcale nie czuł się jak bohater.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]