[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowy.
Nie dawał jej spokoju kształt rany. Przesunęła po niej delikatnie palcami, rozgarniając włosy, by
lepiej się móc jej przyjrzeć. Refugio uchylał się od dotyku, jakby nie życzył sobie zbyt
dociekliwych oglÄ™dzin. Kiedy siÄ™ga¬Å‚a po zwitek szarpii, zrozumiaÅ‚a, co wzbudziÅ‚o jej nie¬pokój.
Przysiadła na piętach, nie odrywając oczu od sączącej się strużki ciemnoczerwonej krwi. Rana była
zdecydowanie głębsza nad skronią, a więc strzał nie padł z tyłu. Pilar powoli odwróciła głowę w
stronę mężczyzn. Który z nich? Charro, Enrique, Baltasar? A może Vicente? Kobiety nie wchodziły
w grę, óne tylko ładowały muszkiety.
Nie ma mowy o przypadkowym postrzale. Byli wprawnymi, doświadczonymi strzelcami. Który z
nich posunął się do czegoś takiego? Jak to możliwe? Boże jedyny, dlaczego?!
Refugio wpatrywał się w nią z napięciem, nakazując wzrokiem milczenie. Odwzajemniła
spojrzenie, dając do zrozumienia, że wie. Patrzyła na jego zapadniętą twarz. W wyniku zmęczenia
ostatnich dni, a także na skutek odniesionej rany jego rysy jeszcze bardziej się wyostrzyły, a w
kÄ…cikach oczu pojawiÅ‚y siÄ™ nowe zmarszczki. Za¬cisnęła zÄ™by, czujÄ…c, jak gdzieÅ›, gÅ‚Ä™boko w niej,
wzbiera ogromny ból. Ile jeszcze jest on w stanie znieść, zastana¬wiaÅ‚a siÄ™. Jak dÅ‚ugo ona potrafi
milczeć?
Refugio nieznacznie pokręcił głową i wskazał na ranę. - Zakryj ją - powiedział tak cicho, aby nikt
oprócz niej go nie usłyszał.
Zawahała się, zaciskając usta, gotowa się mu sprzeciwić. Niestety była bezsilna, skoro nie
zamierzaÅ‚ nikogo oskarżyć. PrzykryÅ‚a ranÄ™ tamponem i obandażowaÅ‚a gÅ‚o¬wÄ™. Kiedy skoÅ„czyÅ‚a,
pochwyciÅ‚ jej dÅ‚oÅ„ i przycisnÄ…Å‚ palce do ust. WzruszyÅ‚ jÄ… ten gest, chociaż dobrze wiedzia¬Å‚a, że
pod parzącym dotknięciem jego ust nie kryje się nic więcej oprócz wdzięczności.
StrzaÅ‚a drasnęła Charro w Å‚ydkÄ™, ale opatrzyÅ‚ jÄ… z po¬mocÄ… Vicente. Enrique uÅ‚ożyÅ‚ Baltasara i
poszedÅ‚ zaj¬rzeć do koni. WróciÅ‚ z wiadomoÅ›ciÄ…, że wszystkie prze¬Å¼yÅ‚y, bezpiecznie ukryte
miÄ™dzy dÄ™bami. OdniosÅ‚y je¬dynie drobne skaleczenia, szarpiÄ…c siÄ™ i wierzgajÄ…c na powrozach.
Przyprowadził swoją klacz i przemawiając do niej łagodnie, wskoczył na siodło, aby ruszyć na
po¬szukiwanie ogiera Refugia, który, spÅ‚oszony, uciekÅ‚ na preriÄ™"
- Nie oddalaj się zanadto! - krzyknęła za nim dona Luisa.
- Dobrze! - odpowiedział i zwyczajnie pomachał na pożegnanie, jakby ten odruch serdeczności z jej
strony był dla nich wszystkich chlebem powszednim.
Enrique dotrzymał obietnicy. Zjawił się niecałe pół godziny pózniej, prowadząc za kantar konia
Refugia.
Ożywili się na jego widok. Baltasar, postękując z bólu, uniósł się na łokciu.
- No dobrze - odezwał się, wodząc oczyma po ich twarzach. - Co dalej?
Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy, jak na komendę, skierowali spojrzenia na Refugia, lecz on
siedziaÅ‚ zapa¬trzony gdzieÅ› w dal.
- Musimy coÅ› postanowić - powiedziaÅ‚ Baltasar nie¬mal bÅ‚agalnie. - Przecież nie zostawimy Isabel
w rękach Indian.
Enrique zwrócił się do Charro:
- Jak myślisz, jak oni się zachowają? Wrócą tu jeszcze?
- Całkiem możliwe - odparł Charro, unosząc ramiona. - Albo pojadą dalej. Trudno powiedzieć.
- Co ... z nią będzie? - zapytała dona Luisa, ukrywając strach pod zaciętą miną.
- Zrobią z niej niewolnicę. A może Apacz, który ją pojmał, wezmie ją za żonę, o ile mu przypadnie
do gustu. - Sam nie wierzysz w to, co mówisz - zarzucił mu Enrique.
- Mogą zatrzymać się na postój, jak tylko uznają, że są bezpieczni, by ... się zabawić. - A potem?
- Jeżeli przeżyje, być może wezmą ją ze sobą. A jak będzie sprawiać kłopoty, poderżną jej gardło.
Istnieje szansa, że ją oszczędzą, aby pózniej torturować w obozie w rewanżu za klęskę.
Enrique zaklÄ…Å‚. SiedzÄ…cy ze zwieszonymi rÄ™kami Vi¬cente pobladÅ‚ jeszcze bardziej. "
- Niepotrzebnie tracimy czas na gadanie - warknÄ…Å‚ Baltasar. - Jedzmy za nimi.
- Nie możemy ryzykować. Pamiętaj, że są wśród nas kobiety - hamował go Enrique.
- Nieważne - wtrąciła się Pilar.
- Dla nas ważne - powiedział cicho Charro, patrząc na nią wymownie.
- Musimy ich dogonić, zanim dotrą do wioski - przekonywał ich Baltasar. - Nie uda się zakraść tam
po cichu. Atak na obóz przypominałby włożenie kija w mrowisko. Jedzmy!
Enrique spojrzał na Charro, potem na Baltasara, a na koniec przeniósł wzrok na Refugia.
- No i co, przyjacielu? Co robimy? - zwrócił się do niego, unosząc brwi.
Refugio oderwał oczy od swoich dłoni, które właśnie z uwagą studiował.
- Dlaczego zawsze ja muszę podejmować decyzje, w których stawką jest życie? Czy nikt nie
wezmie na sie¬bie części odpowiedzialnoÅ›ci za bÅ‚Ä™dy? Nie bÄ™dzie dzie¬lić ze mnÄ… ciężaru winy,
jeżeli dziaÅ‚anie okaże siÄ™ zgub¬ne? Niech tym razem ktoÅ› inny zadecyduje.
- Jesteś dowodcą - odpowiedział mu Enrique, uznając to za wystarczający argument.
- Powinniśmy pojechać - odezwał się ponuro Baltasar. Nikt nie odezwał się słowem ani nie
odpowiedział na pytające spojrzenie Refugia.
- N o cóż, Baltasarze - westchnął ciężko Refugio - będzie, jak chcesz.
Piętnaście minut pózniej ruszyli tropem Apaczów.
Przed odjazdem ukryli pod drzewami zapasy oraz siodła pod juki, aby nie obciążać niepotrzebnie
koni. Wrócą po nie, jeżeli wyprawa zakończy się powodzeniem. W przeciwnym razie nie będą ich
więcej potrzebować.
Dona Luisa jechała teraz sama. Dosiadła konia Isabel. Mężczyzni zastanawiali się nawet, czy
kobiety nie powinny poczekać na nich w dębowym gaju, lecz po naradzie uznali ten pomysł za zbyt
ryzykowny. Ktoś musiałby z nimi zostać, a przecież i tak stanowili małą siłę"
Refugio narzucił mordercze tempo. Wiedzieli, że tak musi być, skoro zamierzają dopędzić Indian.
Tygodnie spędzone w siodle teraz się opłaciły. Dobrze znosili jazdę, przynajmniej na razie. Jak
wytrzymywała ją Luisa, Pilar nie była pewna. Ona sama natomiast była gotowa przetrwać
wszystko, co zdolni byli znieść ranni mężczyzni.
Nie mieli wątpliwości, że to, na co się porywają, graniczy z szaleństwem. Zgodni jednak byli co do
jednego: należało podjąć ryzyko. Przebyli razem kawał drogi, wiele przeszli. Zdradziliby Isabel,
zostawiając ją w rękach Indian. I choć nikt nie powiedział tego głośno, wszyscy myśleli podobnie,
bo żadne z nich nie zaoponowaÅ‚o, kie¬dy zapadÅ‚a decyzja o poÅ›cigu.
Zwiadomość tego, co ich może spotkać, napawała Pilar paraliżującym lękiem, więc starała się jak
najmniej my¬Å›leć, koncentrujÄ…c caÅ‚Ä… uwagÄ™ na utrzymaniu siÄ™ w siod¬le. JechaÅ‚a z przodu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]