[ Pobierz całość w formacie PDF ]
decznie wita, ale miejsca w hotelu nie zapewnia. No, może wyjątkowo za dewizy.
Następnie porucznik poznał kłopoty szkół z niesolidnymi wykonawcami wakacyjnych re-
montów, był zorientowany w urodzaju pomidorów, dowiedział się, na jakich rewelacyjnych wa-
runkach można było nabywać we wrześniu ubiory letnie i kostiumy plażowe oraz że napoje chło-
dzące tamtego lata właściwie byty, tylko że ludzie nie potrafili ich szukać i ustawiali się w kolej-
ki nie wiadomo dlaczego właśnie w centrum miasta, zamiast na dalekich peryferiach.
Miał takie wrażenie, jakby jadł sieczkę. Zgubiono znaleziono, kupię sprzedam, pomi-
dory, autobusy, gonitwy koni, gonitwy łudzi. Czego szukała w tych starych gazetach młoda
dziewczyna na początku lata, zaledwie miesiąc temu? Gazety leżały między czerwcowymi tygo-
dnikami, pewnie razem z nimi zostały przyniesione. Czego tam mogła szukać?
Co można wyciąć z takiej gazety? pomyślał nagle. Na pewno normalnym odruchem
jest wycięcie czegoś, co dotyczy mnie, czytającego. Ale co jeszcze? Jakaś wiadomość do zapisa-
nia, punkt usługowy, nauka języków, biuro podróży? Ale jeżeli wycina się takie wiadomości, to
przecież z gazet bieżących, a nie z takich pożółkłych staroci.
Czuł, że coś tu jest nie w porządku. Po zastanowieniu wyjął spośród gazet tylko te, z których
coś było wycięte, i włożył je do teczki, pozostałe odłożył na stos. Położył się, znów zgasił świa-
tło. Tym razem zasnął prawie natychmiast.
Następnego dnia szybko załatwił kilka telefonów, przeczytał dwa nowe protokoły przesłu-
chania świadków, którzy oczywiście niczego do sprawy nie wnosili i pojechał do biblioteki
publicznej. Tam zamówił roczniki popołudniówki. Czekając przeżywał wielkie emocje, był prze-
konany, że zdarzy się wreszcie coś, co rzuci tak zwane nowe światło na sprawę i nada oczywisty
kierunek wszelkim dalszym działaniom.
Na kartce miał wynotowane numery, z których coś wycięto. Sprawdzał je. Pracownica czy-
telni patrzyła na niego nieufnie, wreszcie zbliżyła się i zajrzała mu przez ramię. Nie dostrzegł
tego nawet. Z jednego numeru wycięta była tabela wy-} granych na loterii. Po zastanowieniu
pokręcił przecząco głową i przewrócił kilka stron. Kolejna dziura w przyniesionych gazetach.
Wycięte informacje o przepisach celnych.
Następną dziurę wypełniła dziewczyna z medalionu. Porucznik dosłownie własnym oczom
nie wierzył. Kilkakrotnie zamykał je i otwierał i nic się nie zmieniało. Tamtą twarz pamiętał
dokładnie, co prawda tym razem nie miał medalionu przy sobie, ale nie mogło być wątpliwości.
Patrzyły na niego te same, duże i smutne oczy młodej, ładnej dziewczyny.
Był to komunikat o zaginionej. W ostatnich dniach zajęć szkolnych wyszła z domu i dotych-
czas nie powróciła szesnastoletnia Iwona Celińska, zamieszkała w Konstancinie. Ubrana w nie-
bieskie spodnie, bluzkę w kwiatki, na nogach drewniaki, torba z książkami. Było jasne, okres
wakacyjny, dlatego tak duże opóznienie w ogłoszeniu komunikatu. Zdarza się często, że zaginie-
ni wracają pełni wrażeń z autostopu. Po prostu tak wyszło, że nie było czasu i okazji zawiadomić,
poza tym mogliście mnie nie puścić, a ja musiałam jechać. Jakbyście go, poznali, tobyście się nie
dziwili, jest taki zabójczy, że nie wiem co.
O opóznieniu komunikatu i tego przyczynach myślał jednak porucznik zaledwie przez chwi-
lę. W sprawie było coś niesamowitego. Zaginęła dziewczyna, która żyła prawie dwieście lat temu
a niezależnie od tego przed trzema laty była podlotkiem uczęszczającym do pierwszych klas lice-
alnych ? Przypadkowe podobieństwo, to jest oczywiście możliwe. Ale podobieństwo tak uderza-
jące?
Na ogłoszeniu podany był numer pokoju i telefonu w komendzie dla województwa warszaw-
skiego. Sprawy raczej nie prowadzi się bez przerwy przez trzy lala. Albo dziewczyna się odnala-
zła i wszystko się wyjaśniło, albo nie odnalazła się i wtedy są dwa wyjścia; śledztwo doprowa-
dziło do wykrycia jakiejś zbrodni albo tez zostało umorzone.
Porucznik wybiegł z czytelni, jakby go kłoś ścigał, ale jeszcze zawrócił. Tym razem musiał
się już do końca przedstawić bibliotekarce. Chciał się dowiedzieć, czy w ubiegłym miesiącu
pewna osoba korzystała z czytelni czasopism. Okazało się to możliwe, trzeba było tylko sięgnąć
do poprzedniej księgi, gdzie zapisywano nazwiska osób korzystających z czytelni.
Kalinowski szukał tam przede wszystkim Górzyńskiej, ale nic wykluczał innych bohaterów
śledztwa. Nie natknął się na żadne znane mu ze sprawy nazwisko; był nieco zawiedziony, ale
przecież to nic była jedyna czytelnia w Warszawie. Zatelefonował do komendy dla województwa
z prośbą, żeby ustalono, co jest ze sprawą zaginięcia dziewczyny, a sam zaczął rajd po warszaw-
skich czytelniach czasopism.
Nazwisko Górzyńskiej odnalazł w bibliotece uniwersyteckiej. W dniu 15 czerwca wypoży-
czyła do czytelni rocznik popołudniówki sprzed trzech lat. Wniosek był oczywisty. Gazety dotar-
ły do rąk Górzyńskiej w takim samym stanie, w jakim trafiły do porucznika, a więc już z wycię-
tymi fragmentami. I ona zainteresowała się,, co zostało wycięte, a doszła do tego w ten sam spo-
sób jak porucznik. Ale gdzie znalazła te gazety i dlaczego zastanowiły ją, wydały się jej po-
dejrzane? Przecież porucznik prowadzi śledztwo, a ona nie prowadziła. Tylko kto wie? Nie
prowadziła śledztwa urzędowego, ale mogła prowadzić jedno z tych prywatnych śledztw, które
dosyć często już kończyły się smutno dla detektywów- amatorów, jeżeli ci ostatni notowali istot-
ne osiągnięcia. Więc jeżeli prowadziła swoje śledztwo, kto był podejrzanym?
To nie były pytania, na które w tej chwili można by udzielić odpowiedzi. Po kwadransie po-
rucznik siedział już nad aktami śledztwa w sprawie zaginięcia Iwony Celińskiej. Oczywiście za-
czął od końca, od postanowienia o umorzeniu śledztwa. Mimo ogłoszeń w prasie, mimo trwają-
cego prawie dwa lata śledztwa nic natrafiono na żaden ślad dziewczyny. Wyszła z domu do
szkoły, niczego podejrzanego ani niepokojącego nie stwierdzono. Zachowywała się normalnie,
była w dobrym humorze. Za kilka dni wyjeżdżała na obóz wędrowny i bardzo się z tego cieszyła,
bo po raz pierwszy miała w sposób samodzielny spędzić wakacje.
Rodzice dobrze sytuowani, często wyjeżdżający za granicę. Iwona była (jest?) jedynym
ich dzieckiem. Oczywiście po tak długim czasie możliwość, że Iwona żyje, jest raczej teoretycz-
na, ale zdarzały się i takie przypadki. Po pobieżnym przejrzeniu akt Kalinowski wrócił do pierw-
szej strony, protokołu sporządzonego w komisariacie MO, gdzie zgłosił się ojciec dziewczyny i
powiadomił o zaginięciu.
Potem przesłuchania rodziców i krewnych, koleżanek, kolegów, nauczycieli ze szkoły.
Zdziwienie, zaskoczenie, brak jakichkolwiek podejrzeń. Spokojna, poważna dziewczyna, żad-
nych inklinacji do zakazanych uciech i nadmiernej w tym wieku samodzielności. Nikt nic nie
wiedział, nikt nic nie podejrzewał.
Dziesiątki, setki stron prawie identycznych przesłuchań. Do Warszawy jezdziła rzadko i tyl-
ko w towarzystwie rodziców albo w grupie kolegów. Jeżeli rodzice wyjeżdżali na dłużej, opie-
kowała się nią mieszkająca razem z nimi babcia. Do akt załączony był pamiętnik, znaleziony na
strychu willi, w której mieszkała dziewczyna. Pamiętnik zupełnie niewinny, pisany ładnym języ-
kiem, bez nadmiernej egzaltacji.
Kochała się kiedyś w nauczycielu poloniście, około czterdziestoletnim mężczyznie, ale zwal-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]