[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nem to rozegrać i co powiedzieć. Wepchnąłem mu energicznie koniec kija w żo-
łądek.
Wydał dzwięk w rodzaju:
Oooph!
I złożył się wpół.
Nie wiem może złamałem mu jakieś żebro. Nie miałem wystarczająco do-
brego wyczucia. No i ciekaw byłem, czy to ten, o którego chodzi.
Czubek jego głowy znalazł się na tak atrakcyjnym poziomie, że prawie
mu przyłożyłem pałą. Przypomniałem sobie w ostatnim momencie słowa Kiery
i pchnąłem go łagodnie nogą. Przewrócił się na plecy i znieruchomiał zwinięty
w kłębek. W tym momencie uświadomiłem sobie, jak łatwo załatwić kogoś, kto
się nie spodziewa ataku.
86
Przyłożyłem mu niezle, ale Orki są wytrzymałe już się przekręcił na
brzuch. Na wszelki wypadek postawiłem mu nogę na plecach. Kragar zrobił to
samo, więc zdjąłem swoją, obszedłem leżącego i przykucnąłem koło jego głowy.
Zaczął się rozglądać najprawdopodobniej dopiero teraz zdał sobie sprawę, że
jest nas dwóch.
Spojrzał na mnie bykiem.
Tknięty nagłym impulsem wyciągnąłem delikatnie zza koszuli Loiosha, pod-
stawiłem leżącemu pod nos i spytałem:
Jesteś głodny, Loiosh?
Zareagował standardowo:
Mama?
Nie, tata. Wszystko w porządku.
Mama!
I wyciągnął język, badając nowe zródło zapachu, czyli Orkę. Ten już nie spo-
glądał na mnie ze złością, lecz ze strachem.
Jesteś winny pieniądze powiedziałem łagodnie.
Dajcie wstać. . . wychrypiał. To wam oddam.
Nie nam, bo nie nam jesteś dłużny. Masz zapłacić temu, od kogo pożyczy-
łeś. Jeśli nie zapłacisz, wrócimy. Masz dwadzieścia cztery godziny. Zrozumiałeś?
Zdołał skinąć głową.
To dobrze pochwaliłem go i wstałem.
Schowałem Loiosha w zanadrze i wyszedłem, nie odwracając się.
Kragar bez słowa poszedł za mną.
Dlaczego nie wziąłeś pieniędzy? spytał, kiedy znalezliśmy się już na
ulicy.
Proszę?. . . Nie wiem. Jakoś nie wydało mi się to właściwe. . . coś jak kra-
dzież.
Kragar roześmiał się.
Patrząc na to z perspektywy czasu, przyznaję, że zabrzmiało to zabawnie. Wte-
dy nieco mną zatrzęsło: gdyby Kragar skomentował to choć słowem, chybabym
mu przyłożył.
Nim wróciliśmy do szewca, uspokoiłem się.
Tym razem szewca nie było, za to był Nielar. Zignorował Kragara, obejrzał
mnie dokładnie i spytał:
I co?
Nie wiem przyznałem uczciwie.
Nie wiesz?!
Miał mieć przylizane czarne włosy, szeroką gębę, małą bliznę przez nasadę
nosa i nie mieć szyi? spytałem.
Blizny nie zauważyłem, ale reszta się zgadza. To on.
Aha. No to rozmawialiśmy z właściwym.
87
Miło. O czym żeście rozmawiali?
Poprosiliśmy go, żeby ci oddał to, co ci jest winien.
A co on powiedział?
Zdaje się, że po dokładnym rozważeniu sprawy obiecał, że odda.
Nielar powoli pokiwał głową i spytał:
No, dobrze. . . gdzie Kragar?
Tu odezwał się z lekka rozbawiony Kragar.
To się nie chowaj na przyszłość. Co sądzisz?
Zapłaci. Daliśmy mu dobę. Vlad dobrze się sprawił.
Nielar ponownie przyjrzał mi się uważnie.
W porządku ocenił w końcu. Będę z wami w kontakcie.
Skinąłem mu na pożegnanie głową i wyszedłem.
Chciałem pogadać z Kragarem, ale go nigdzie nie zauważyłem. Po paru mi-
nutach czekanie znudziło mi się i poszedłem do domu.
* * *
Dotarłem do domu nieco zmęczony, ale dziwnie radosny i zadowolony z życia,
co mi się od dawna nie zdarzyło. Nakarmiłem Loiosha krowim mlekiem i położy-
łem się spać na leżance, tak by mieć malca na brzuchu.
Możliwe, że się uśmiechałem.
* * *
Pierwsze co zauważyłem to niebo. Nadal miało obrzydliwy pomarańczowo-
-czerwony kolorek, ale wydawało się czyste i jakby wyższe, choć to dziwnie
brzmi. Stałem w sięgającej pasa trawie i jak okiem sięgnąć, nie widać było drze-
wa, góry czy choćby jakiegoś zabudowania.
Staliśmy na tej gigantycznej łące Morrolan najwyrazniej uprzejmie czekał,
żeby mi przeszły uboczne skutki teleportacji. Ja też na to czekałem, rozglądając
się przy okazji. Coś mi nie dawało spokoju i w końcu ustaliłem co, a potem spy-
tałem:
Poddaję się: jak można teleportować się w miejsce całkowicie pozbawione
charakterystycznych elementów, które dało by się zapamiętać?
Morrolan uśmiechnął się:
88
Wyobrażając sobie kawał pustej łąki i mając nadzieję, że nic nie pojawi się
w miejscu, w które przerzuci cię magia.
Wybałuszyłem oczy ze średnio głupią miną, bo uśmiechnął się w odpowiedzi
jeszcze uprzejmiej.
Aha. . . wybąkałem po chwili. Chyba się udało.
Też tak sądzę. Możemy ruszać?
A w którą stronę?
A, zaraz. . . zamknął oczy, obrócił się powoli na pięcie i znieruchomiał.
W tę.
Wskazany kierunek niczym się nie wyróżniał, ale ruszyliśmy. Loiosh latał
sobie nad nami, wiatr był chłodny, ale nie przenikliwy, Morrolan zaś uprzejmie
zwolnił kroku, żebym nie musiał gonić go półbiegiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]