[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysokości i kilku ludzi musiałoby się wziąć za ręce, żeby go objąć.
W zagajnikach skarlałych wierzb grzyby prawdziwki i pieczarki normalnej wielkości
wydają się olbrzymami. Aatwo je znalezć wśród wrzosowisk.
Im dalej na południe wyspy, tym flora staje się bogatsza. W okolicach przylądka Farvel,
w zacisznych dolinach z dala od wybrzeży morskich, wierzba, olcha, brzoza o pniach
powykręcanych, przygiętych do ziemi dochodzą do wysokości trzech, czasem nawet
czterech metrów. Krzewią się zazwyczaj na niewielkich przestrzeniach kilkuset zaledwie
metrów kwadratowych i wcale nie przypominają drzew strefy umiarkowanej.
Niewiele miejsca pozostawia roślinności martwy pancerz lądolodu wypełniający
dziewięćdziesiąt procent powierzchni Grenlan
dii. Tylko na południu .czoło lodowca cofnęło się o ponad dwieście kilometrów od brzegów
oceanu i tu najbujniej kwitną łąki, a nawet rozwija się hodowla. Z wolna, stopniowo, bogata
zieleń przechodzi w tundrę, która wąskim pasem pooiętym fiordami i językami lodowoów
-ciągnie się wzdłuż zachodnich wybrzeży po zatokę Diseo.
Drugi większy, ale ;uboższy obszar tundry leży na przeciwległym krańcu, na północno-
wschodnich brzegach wyspy. Wszędzie tam, gdzie ziemia nie jest skuta białym pancerzem,
gdzie spod lodu wynurza się skała, najmniejszych .szczelin na stromych zboczach czepiają
się uparcie kępki mehów d porostów. Nawet rozta- jałe wiosną płaty śniegu przybierają
czasami czerwonawą barwę " od pokrywających je milionów mikroskopijnych
jednokomórkowych roślinek.
Osaczeni Wielkim Chłodem na największej wyspie ziemskiego globu to nie .tylko
ludzie, nie iylko .zwierzęta, ale i ten ubożuchny świat roślin. On także w ciągu tysiącleci
walczył zajadle o [przetrwanie i przetrwa jeszcze wieki, jeżeli człowiek ery atomu nie
.zakłóci równowagi przyrody, nie złamie jej odwiecznych praw, bezmyślnie zatruwając
ziemię, wodę i powietrze produktami chemicznymi! promieniotwórczymi odpadami.
* * "
...Głuche -dudnienie .daleko niosło się po przemarzniętej tundrze, narastało w jednostajny
pomruk, jakby zwaliły się do morza równocześnie dziesiątki ajsbergów. Nad zbitą masą
płowych stłoczonych ciał krzewił się rosochaty las, rozkołysany jak gałęzie podczas burzy.
W stuku racic i trzasku zderzających się rogów potężna fala zwierząt płynęła szeroką na
siedemdziesiąt kilometrów rzeką. Jedną dobę, drugą, trzecią. I tak bez przerwy w ciągu jede-
nastu dni.
O takiej migracji najszybszego zwierzęcia Arktyki, karibUi opowiadali jeszcze przed
pięćdziesięciu laty Eskimosi i traperzy. O odwiecznych ciągach z zalesionych obszarów
Kanady ku brzegom Północnego Oceanu Lodowatego, o szczęśliwych czasach, kiedy nie
brakowało im ani mięsa, ani skór na namioty, na odzież, kiedy
niezmiennie co roku tymi samymi szlakami przechodziło kilkanaście milionów zwierząt. Ale
zamierzchła to i bezpowrotna przeszłość.
Uboga tundra Grenlandii nigdy nie mogła wyżywić tak-olbrzymich stad karibu. Było ich
jednak ongiś sporo na wschodnich, i zachodnich wybrzeżach. Na wschodzie wyginęły
przetrzebione przez dwu okrutnych wrogów: człowieka i wilka. Na wybrzeżach zachodnich
stało się inaczej.
Wiosna roku 1900 przyszła tam łagodna i wyjątkowo wczesna. W przezroczystym
powietrzu dzwięczał krzyk powracającego ptactwa, niebo wymiecione było z chmur, słońce
przygrzewało mocno, szybko obnażając ze śniegu wielkie połacie tundry, niby złocistym
dywanem pokryte zbitą masą chrobotka reniferowego. Pasły się tu spokojnie, powoli
przeżuwając młode pędy ulubionego porostu, tysiące, dziesiątki tysięcy karibu.
Katastrofa przyszła niespodziewanie. Z bezchmurnego wydawało się nieba lunął deszcz.
Ulewny, tropikalny, jakby nagle poszły do ataku całe armie chmur. Szła fala za falą, tłukła,
chłostała mokrymi strugami i dotknąwszy przemarzniętej ziemi ścinała się błyskawicznie w
gruby lodowaty pancerz. Daremnie przemokłe tą nie znaną wilgocią, nieszczęsne karibu kuły
twardą szklistą pokrywę wielkimi racicami. Nic nie było w stanie jej przebić. Przyroda
wydała na zwierzęta wyrok bezlitosny i nieodwołalny. Tamtej wiosny wyginęły z głodu
dziesiątki tysięcy karibu. I nigdy już więcej na Grenlandii ich stada nie osiągnęły dawnej
świetności,
Dzisiaj na zdjęciach lotniczych północno-zachodniej tundry można z trudem doliczyć się
tysiąca, najwyżej półtora tysiąca karibu.
Zwiat zwierzęcy Grenlandii istnieje dzięki tundrze.
%7ływi ona nie tylko stada karibu i wołów piżmowych, nie tylko chmary ptactwa i
owadów, ale także liczną rodzinę lisów polarnych, białych i błękitnych, królików, zajęcy,
gronostajów i najmniejsze z arktycznych zwierząt, leminga, z rodziny norników, który
zasłynął z dziwnych obyczajów.
Jest niepozorny, niewiele większy od szczura, przypomina naszego górskiego, świstaka,
oglądanego jakby przez szkło zmniejszające. Latem trudno go wypatrzeć w tundrze wśród
odłamów skalnych, mchów i porostów przybiera ich barwą brązowosza- rawą. Zimą gęste,
płowe futerko zlewałoby się z bielą śniegu, gdyby nie ciemne plamy na łebku i grzbiecie.
Leming, podobnie jak jego bracia w tundrach Północnej Arktyki i Euroazji, wielu ma
wrogów na ziemi i w powietrzu. Czujny, ostrożny, rzadko kiedy przebywa na otwartej
przestrzeni. Na łowy wychodzi najczęściej o zmroku, kiedy nikt prócz sowy śnieżnej nie
wyrządzi mu krzywdy. Zaatakowany, śmiało stawia czoła olbrzymom, jakie go napadają.
Parska niczym rozzłoszczony kot, pluje, obnaża drobne, ostre kły gryzonia, drapie mocnymi
pazurami. Jest tak grozny, że dużo większe od niego zwierzęta, jak lis czy wilk, wolą nieraz
zrezygnować ze zdobyczy.
Czupurne zwierzątko nie cofnie się przed nikim i niczym, walczy zaciekle do upadłego,
zwycięża lub ginie. Wśród Eskimosów Grenlandii utarło się ongiś powiedzenie, które
przynosi mu zaszczyt: odważny jak leming".
Latem niemal każdy metr kwadratowy tundry jest poorany, pełen dziur i norek. Mocne,
długie pazury przednich łapek pozwalają zwierzątku drążyć misterne korytarze, do których
wejście zamaskowane jest przezornie mchem, kamykami i kępkami porostu. Wnętrze
gniazda, schludne i świetnie zaplanowane, do złudzenia przypomina ludzkie mieszkania: w
każdej izbie" podłoga czysto wymieciona, posłania wymoszczone mchem, trawą, zeschłymi
listkami, piórkami ptaków, a nierzadko puszystą wełną wołów piżmowych, którą wiatr
roznosi po tundrze. Cichy kącik" urządza sobie zwierzątko zazwyczaj na zewnątrz;
niektórzy zoologowie twierdzą, że każdy leming korzysta z własnej ubikacji.
Na zimowy okres między palcami przednich łap wyrasta mu mocny pazur, który pomaga
w rozgrzebywaniu twardego śniegu. Wiosną, niepotrzebny, znika.
Przed zapadnięciem polarnej nocy zapobiegliwy i gospodarny najmniejszy mieszkaniec
tundry pracowicie gromadzi zapasy: mech, porosty, owady, gałązki, owoce polarnej
brusznicy i korę
.skarlałych brzózek. Wciąga do swego -gniazda oo się tylko da, bo ^nigdy nie wiadomo, jak
długo potrwają mrozy".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]