[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Może, jeśli poproszę, panna Aubrey zaśpiewa coś jeszcze?
Właściwie Jonathan nie zamierzał tego powiedzieć, ale słowa same wydostały się z
jego ust. Spostrzegł znaczące spojrzenia, które wymienili lady Fitzherbert i jej mąż. Zro-
zumiał, że przeklęta kobieta znowu planuje jakąś podłość. Pozostawało mu tylko mieć
nadzieję, że nie jest za pózno, by uratować sytuację. Postanowił, że odtąd jego relacje z
Beth będą modelowe, zwłaszcza przy świadkach.
Stał przy drzwiach nieruchomo w oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Poczuł się
tak, jakby wkroczył na cudze terytorium, choć przecież przez cały czas przebywał we
własnym domu. Pastor powiedział coś cicho do żony, a potem do Beth. Początkowo wy-
R
L
T
dawała się zawstydzona, ale w końcu skinęła głową i wymieniła szeptem kilka uwag z
panią Aubrey. Duchowny z promiennym uśmiechem wrócił na miejsce.
Jonathan stał oparty o drzwi. Pomyślał, że goście uznają zapewne, że zbyt dużo
wypił, lecz to go nie obchodziło. Nie chciał być blisko nich, kiedy Beth śpiewała. Nie
chciał patrzeć na ich pełne hipokryzji twarze. Gdy rozległy się pierwsze dzwięki, przy-
mknął powieki. Nie znał tego utworu; był łagodny i kojący. Pani Aubrey dobrze dosto-
sowała pieśń do nastroju gospodarza.
Beth pamiętała, jak śpiewać utwory muzyczne. Może człowiek nie zapomina o ta-
kich umiejętnościach? - zastanawiał się Jonathan. Miała głos jasny, słodki i pieszczotli-
wy. Hrabia czuł, jak muzyka przenika go, rozpraszając smutki i odprężając. Dzięki tej
pieśni odnalazł w sobie spokój, którego brakowało mu od lat.
R
L
T
Rozdział szósty
Jonathan jęknął głośno i ten dzwięk go obudził. Zmusił się do otwarcia oczu. Był
mokry od potu. Poprawił poduszki i z trudem usiadł. Powiew chłodnego, nocnego powie-
trza przyprawił go o dreszcz. Wziął do ręki świecę i w jej blasku spojrzał na leżący na
nocnym stoliku zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem, a zatem do wschodu słońca po-
została jeszcze godzina z okładem. Wszystko było lepsze od ciemności i duchów prze-
szłości, które w niej krążyły.
Postanowił o nich nie myśleć ani nie spać. We śnie często padał ofiarą emocji, któ-
rych nie potrafił kontrolować. To wszystko było śmiechu warte. Tyle lat spędzonych z
ojcem, który usiłował nauczyć go, jak być pozbawionym uczuć, wycofanym i wyracho-
wanym człowiekiem... Stary hrabia uznał, że dopiął celu. Nawet Jonathan tak uważał,
jednak nie w chwilach takich jak ta.
Postanowił, że za żadną cenę nie ulegnie słabości. Położył się z rękami za głową i
wbił wzrok w jedwabny baldachim nad łóżkiem, zmuszając się do myślenia o minionym
wieczorze. Był dumny z tego, jak usadził tego świeżo upieczonego szlachcica, marnego
baroneta, sir Bertrama, oraz jego okropną żonę. Nie żywił wątpliwości, że odtąd Fitzher-
bertowie nie odważą się atakować Beth. Aubreyowie mogli nie aprobować metod Jo-
nathana, ale z pewnością byli zadowoleni z rezultatu. Pomógł im ze względu na olbrzymi
dług, który u nich zaciągnął, a nie z powodu samej Beth. W zasadzie aż do wczorajszego
wieczoru nie myślał o niej jak o kobiecie. Podejrzewał, że może być oszustką, i co za
tym idzie, zródłem kłopotów w jego poukładanym życiu. Obecnie nie mógł oceniać jej w
ten sposób. Właściwie nie wątpił, że straciła pamięć. Poza tym jej niezwykła uroda
wzbudziła w nim pożądanie, a gdy zaczęła śpiewać...
Nie sądził, że tak mocno zareaguje na śpiew, który okazał się kojący niczym ła-
godne morskie fale. Odnalazł spokój i pociechę, jednak ten stan nie trwał długo. W
ciemnościach sypialni demony odżyły.
Doszedł do wniosku, że za długo obywał się bez kobiety. Odkąd parę miesięcy te-
mu wrócił z Hiszpanii, żył w celibacie. Po wypadkach w Badajoz czuł obrzydzenie na
samą myśl o zbliżeniu fizycznym, jednak jego reakcja na atrakcyjną Beth dowiodła, że
R
L
T
pozostał pełnokrwistym mężczyzną. Niestety, została przybraną krewną ludzi, których z
całego serca szanował i podziwiał.
Postanowił rozważyć fakty. Uratował ją w wigilię Bożego Narodzenia, po czym
pozostawił u Aubreyów, niczym podtopionego kociaka. Beth nie wiedziała, kim jest, nie
pamiętała dawnego życia, lecz niewątpliwie znała dobre maniery i zachowywała się jak
dama, co udowodniła podczas kolacji, a dobrocią i wspaniałomyślnością dorównywała
pastorostwu. Troszczyła się o tych, którym w życiu powodziło się gorzej niż jej. Nie wy-
padało uwodzić kobiety znajdującej się pod opieką ufających mu, zacnych osób. Miał
tylko dwie możliwości: trzymać się od niej z dala lub ją poślubić!
Skąd, na Boga, ta myśl? Jako hrabia Portbury nie mógł się ożenić z kobietą bez
przeszłości, niepochodzącą z jego sfery. To było nie do pomyślenia. Uczynienie z Beth
kochanki również nie wchodziło w grę. Może jednak zechciałaby zostać jego przyjaciół-
ką? Przyjaznie rodziły przywiązanie, które było niebezpieczne. Chyba jednak przyjazń
między nim a Beth mogłaby rozkwitnąć pod warunkiem, że potrafiłby się zachowywać
jak na dżentelmena przystało. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl