[ Pobierz całość w formacie PDF ]
361
się przez nos do otwartych ust. Gdzieś w gardle poczułem gorzki, ostry smak, który skojarzył
mi się 2e spalonymi kiełbaskami.
Nagle moja głowa wynurzyła się z dymu. Podciągnąłem się wyżej, uwalniając z niego
ramiona i pierś. Byłem w okrągłej komorze, niemal identycznej jak ta w dole, tyle że zamiast
komina w górze tu ział szyb w podłodze, a dym wypełniał dolną połowę pomieszczenia.
W przeciwległej ścianie ujrzałem wylot tunelu wiodącego w ciemność, a także jeszcze jedną
kamienną ławę, na której siedziała Alice. Dym sięgał jej niemal do kolan. Wyciągała lewą
rękę w stronę Mora. Obmierzły stwór klęczał w dymie, pochylając się nad nią; zgarbione
nagie plecy skojarzyły mi się z wielką zieloną ropuchą. Na moich oczach wsunął jej dłoń do
swej wielkiej paszczy. Usłyszałem, jak Alice krzyczy z bólu, gdy zaczął wysysać jej krew
spod paznokci. Trzeci raz posilał się krwią Alice, odkąd go uwolniła. Kiedy skończy, będzie
należała do niego!
Czułem zimno, zimno lodu. Umysł miałem pusty, nie myślałem o niczym. Podciągnąłem się
wyżej i zszedłem z łańcucha na kamienną posadzkę górnej komnaty. Mór był zbyt zajęty tym,
co robił, by zauważyć moją obecność. Przynajmniej pod tym względem przypominał
rozpruwacza z Horshaw: kiedy się posilał, nie liczyło się nic innego.
Podszedłem bliżej i wyciągnąłem zza pasa kawałek laski stracharza. Uniosłem go i
przytrzymałem nad głową, celując ostrzem w porośnięty łuskami zielony grzbiet Mora.
Wystarczyło tylko opuścić ręce i wbić klingę, przebijając serce. Mór przybrał postać ciele-
sną, taki cios oznaczał jego koniec. Zmierć. Lecz w chwili, gdy napinałem mięśnie, nagle się
przestraszyłem.
Wiedziałem, co mnie spotka. Uwolni się tak wiele energii, że ja także zginę. Będę duchem jak
biedny Billy Bradley, który zmarł po tym, jak bogiń odgryzł mu palce. Kiedyś był szczęśliwy
jako uczeń stracharza, teraz leżał pogrzebany obok cmentarza w Lay-ton. Nie mogłem znieść
tej myśli.
Zmiertelnie się bałem - bałem się śmierci - i znów zacząłem się trząść. Zaczęło się od kolan,
potem dreszcze ogarnęły resztę ciała, aż w końcu zatrzęsła się nawet ręka trzymająca klingę.
Mór w jakiś sposób musiał wyczuć mój strach, bo nagle odwrócił głowę, wciąż trzymając w
ustach palce Alice. Po długiej, zakrzywionej brodzie ściekała krew.
362
363
I wówczas, gdy było już niemal zbyt pózno, mój strach nagle zniknął, i natychmiast pojąłem,
czemu tam jestem, stojąc naprzeciw Mora. Przypomniałem sobie, co napisała w liście mama.
Czasami w tym życiu trzeba się poświęcić dla dobra innych.
Ostrzegła mnie, że z trójki, która stanie do walki z Morem, tylko dwie osoby opuszczą
katakumby żywe. Do tej pory nie wiedzieć czemu myślałem, że zginie stracharz bądz Alice.
Teraz jednak pojąłem, iż chodziło o mnie! Nigdy nie dokończę terminu, nie zostanę
stracharzem. Lecz oddając w ofierze moje życie, uratuję ich oboje. Byłem bardzo spokojny,
po prostu pogodziłem się z tym, co trzeba zrobić.
Nie wątpię, że w owej ostatniej chwili Mór zorientował się, jak zamierzam postąpić. Zamiast
jednak sprasować mnie na miejscu, odwrócił głowę w stronę Alice, która obdarzyła go
dziwnym, tajemniczym uśmiechem.
Uderzyłem szybko, z całych sił dzgając ostrzem w serce. Nie poczułem, jak się zagłębia, lecz
przed moimi oczami rozlała się dygocząca ciemność; moje ciało zatrzęsło się od stóp do
głów, nie panowałem nad własnymi mięśniami. Zwieca wypadła mi z ust i poczułem jak lecę.
Nie trafiłem w serce!
Przez moment zdawało mi się, że umarłem. Wokół panowała ciemność, lecz przynajmniej
wyglądało na to, że Mór zniknął. Zacząłem macać po podłodze w poszukiwaniu świeczki i
znów ją zapaliłem. Zacząłem nasłuchiwać, gestem każąc Alice, by milczała, i usłyszałem
dobiegający z tunelu dzwięk. Stąpanie dużego psa.
Wsunąłem z powrotem za pas kawałek laski z ostrzem, po czym wyciągnąłem z kieszeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]