[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezpośrednim sąsiedztwie obetonowanych stawików z aligatorami. Najchętniej poszedłby sobie i
zabrał się do czytania książki. Jednak odejście zostałoby z pewnością zauważone i ocenione jako
gruby nietakt. v
Wiele osób po cichu i oczywiście nie w obecności Stana Olivera Halifaxa zarzucało Patrickowi
snobizm, wyniosłość i lekceważący stosunek do współobywateli Holiday Beach. Ojca szanowano i
bano się trochę, ale na ogół go lubiano. Patricka nikt się nie obawiał, ale jednocześnie nikt go też
nie obdarzał sympatią. Kpiono z jego intelektualnych ambicji, które oceniano jako głupawe
fanaberie maminsynkowatego paniczyka, drażnił też jego wyniosły, pełen uprzejmej obojętności
sposób bycia. Stan Oliver Halifax wpadał od czasu do czasu na szklaneczkę whisky do baru U
Freda". Wdawał się wtedy w przyjazne pogwarki z bywalcami, którzy - choć tego nie okazywali -
czuli się tym trochę zaszczyceni. Patrick nigdy nie odwiedził baru i chyba nie zdarzyło się, aby
przemówił do jakiegoś zwykłego mieszkańca Holiday Beach, jeżeli nie było to absolutnie
konieczne. Wszystko to budziło niechęć, jaką zawsze w małej społeczności wywołuje postawa
izolacji.
Patrick zdawał sobie z tego sprawę, ale w gruncie rzeczy opinia obywateli Holiday Beach była
mu obojętna. Z wielu jednak względów nie zależało mu na pogłębianiu konfliktów i dlatego
pozostał wśród grupki osób zgromadzonych wokół jednej z krokodylich sadzawek.
Szeryf Norton pochylił się nad złożonymi na plastykowej płachcie krwawymi szczątkami
wyłowionymi z basenu.
- Doktorze - powiedział do lekarza klęczącego nad płachtą - proszę mi podać ten zegarek...
Lekarz ujął wskazany przedmiot pincetą i włożył go do małego, plastykowego pudełeczka,
wyciągniętego ze skórzanej walizki, która leżała nie opodal jego nóg. Zamknął przezroczyste
pudełko i podał szeryfowi. Norton trzymał je ostrożnie w wielkiej, niedzwiedziej dłoni i chwilę się
wahał, zanim zdecydował się podsunąć pudełko właścicielowi farmy.
- Czy poznaje pan ten przedmiot?
- Tak... Poznaję. To jest zegarek mojej sekretarki, panny Lucille...
- Na pewno?
- Na pewno... znam go dobrze...
- A więc - powiedział szeryf - to już trzeci element identyfikacji... Można przyjąć, że to właśnie
ta dziewczyna wpadła do tej przeklętej sadzawki... Czy ktoś widział dziś pannę Ambler? - Powiódł
wzrokiem po zgromadzonych.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Nie stawiła się dziś do pracy - powiedział cichym głosem po długiej chwili Stan Oliver Halifax.
- Nie mogłem zrozumieć, co się stało... Ale żeby coś takiego... Nie, to niemożliwe... Coś takiego nie
mogło się wydarzyć...
Znowu nikt się nie odezwał. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z charakteru związków
łączących Halifaxa z sekretarką i jakoś nikt nie miał serca przekonywać go, że to właśnie jej
szczątki znaleziono.
Szeryf Norton zdecydował się w końcu na mruknięcie:
- To jednak chyba ona, panie Halifax...
- Rozstaliśmy się w Miami po południu... Ja miałem tam jeszcze coś do załatwienia, ona
spieszyła się do kina - drewnianym, nieswoim głosem wyjaśnił Stan Oliver Halifax - wzięła mój
wóz. Ja wróciłem taksówką... Wieczorem już jej nie widziałem. Miała iść do kina...
- Gdzie jest teraz ten pana wóz?
- Nie wiem...
- Wóz szefa, ten, którym pojechali do Miami - zajazgotał zaśliniony człowieczek, który w
gospodarstwie Staną Olivera Halifaxa spełniał rolę specjalisty od samochodów, silników,
chłodziarek, klimatyzacji i instalacji elektrycznych - stał dzisiaj rano na podjezdzie przed głównym
wejściem, kluczyków nie było...
- Oto kluczyki - powiedział cicho lekarz i znowu pogmerał pincetą w krwawej miazdze złożonej
na płachcie. - Oto one... - Triumfalnym ruchem podniósł pincetę, potrząsając kluczykami od
samochodu...
Wszystkie oczy wlepiły się w Stana Olivera Halifaxa.
Wpatrywał się w przedmiot demonstrowany przez lekarza... Choć nie powiedział ani słowa, nie
mogło być wątpliwości, że rozpoznał kluczyki. Skurcz, który wykrzywił mu bladą, spoconą twarz,
mówił wszystko.
- To chyba było tak powiedział szeryf cicho i beznamiętnie - że panna Ambler wróciła z kina
póznym wieczorem, zostawiła wóz na podjezdzie i zanim wprowadziła go do garażu, poszła
pospacerować po farmie... Było ciemno. Musiała się potknąć i wpaść do tej cholernej sadzawki... -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]